Fraza „a nie mówiłem?” jest zwykle słaba – w tym wypadku słaba jest jednak sama historia, do której należałoby ją odnieść. Chodzi o słynne przeloty rodziny Kuchcińskich rządowymi samolotami z Warszawy do Rzeszowa i z powrotem.
Marszałek Kuchciński i procedury
Przewidywałem tu niedawno, że rzecz zostanie zamieciona pod dywan, choć jest ewidentnie naganna. Narusza prawo, będąc w istocie nielegalnym wykorzystywaniem publicznych pieniędzy, a i nieco kosztuje budżet. Pisałem na pewniaka – choć nie mam jako żywo proroczych zdolności – że tak będzie, bo przecież marszałek Kuchciński od dawna łamie procedury, choćby te dotyczące obrad rządu, i prawo, choćby dotyczące wstępu obywateli do parlamentu. I jakoś uchodzi mu to bezkarnie. Ba, najwyraźniej przynosi uznanie partii i jej prezesa.
Znaczenie miało i to, że od razu po ujawnieniu historii z rodzinnymi lotami kolegę wziął w obronę sam Ryszard Terlecki, niby podwładny (jako wicemarszałek), ale w rzeczywistości szef (jako osoba numer dwa w PiS). Nie mówiąc o tym, że bohaterowie afery – czyli obecna władza, a w jej składzie Marek Kuchciński i Ryszard Terlecki – są od dawna do bólu przewidywalni, jeśli chodzi o stosunek do standardów publicznych i reakcję na krytykę, a de facto o poziom buty i arogancji. No i się potwierdziło.
Czytaj także: Odlot marszałka za 40 tys. zł
Status HEAD, czyli ekstra koszty
Kancelaria Sejmu niemal triumfalnie poinformowała, że marszałek Marek Kuchciński w uczciwości swej zdecydował się przelać na organizacje charytatywne 15 tys. zł, co ma stanowić należność za transport rządowymi samolotami żony i innych pociotków. Swoją drogą, w ostatnim oświadczeniu majątkowym marszałek zadeklarował 15 tys. zł i 200 euro oszczędności.
Wedle Kancelarii Sejmu chodzi o 23 podróże. Kancelaria pomija równocześnie jakiekolwiek wątpliwości. Począwszy od tej, ile faktycznie razy i ilu krewnych czy znajomych brał ze sobą na pokład Kuchciński (z racji zasięgu i głębokości rodzinnych więzów pozwoliłem go sobie nazwać wcześniej „marszałkiem plus”). Opozycja sugeruje, że tych lotów z członkami rodziny na pokładzie mogło być ponad sto.
Kancelaria nie odnosi się też do dziennikarskich ustaleń, że status lotu HEAD (a taki miały rodzinne podróże Kuchcińskiego) oznacza nie tylko oddanie marszałkowi do dyspozycji wojskowej maszyny, ale też konieczność utrzymywania w gotowości samolotu zapasowego i jego załogi, ochrony na lotnisku, oczyszczania korytarza powietrznego itd. A zatem zaangażowania kilkudziesięciu służb wojskowych i cywilnych. Co oznacza oderwanie ich od ewentualnych innych zadań, a także ekstra kosztuje.
Kancelaria lekceważy także najbardziej oczywisty argument: że przecież marszałek i inni parlamentarzyści mają niebagatelny przywilej rezerwacji przelotu liniami cywilnymi, i to darmowego. Nie tłumaczy również, dlaczego niby należność (czy raczej jej część) Kuchciński przelał na konta charytatywne, a nie zwrócił do kasy Sejmu czy do budżetu państwa.
Czytaj także: Kuchciński, Terlecki. Od hipisów do PiS
PiS kończy temat Kuchcińskiego
Kancelaria nie wyjaśnia wreszcie powodów mataczenia samych urzędników Sejmu w tej sprawie. Najpierw wszak (w kwietniu) Centrum Informacji Sejmu zapewniało w oficjalnych pismach, że nie ma żadnych informacji o nadużywaniu przez marszałka transportu specjalnego dla potrzeb rodziny, potem mowa była o sześciu lotach, teraz przyznano się do 23.
To, że dyrektor Kancelarii Andrzej Grzegrzółka publicznie się spocił, kiedy mataczył indagowany w tej kwestii przez dziennikarzy, nie powinno wystarczyć. Ale wystarczyć musi. Sam wicepremier Jacek Sasin przekonywał przecież publicznie w TVP, że „deklaracja marszałka Kuchcińskiego kończy temat”. Ta sprawa została widać przez PiS zamknięta. Lecz następne bez wątpienia są w toku.