To przede wszystkim PiS określa horyzont polskich spraw. Jarosław Kaczyński wyznacza granice, poza które inne partie obawiają się wyjść – w sprawach ekonomicznych, socjalnych, obyczajowych, prawnych, historycznych, religijnych. Poglądy PiS i elektoratu tego ugrupowania decydują o wizjach, programach, a nawet o zawieranych przez opozycję sojuszach, czego przykładem ostatnio rejterada PSL z koalicji i lęk Platformy, aby Kaczyński nie uznał jej za lewicę. Bo metki w Polsce rozdaje tylko lider PiS.
Zjawisko to dotyczy niezliczonych kwestii. PiS nie pozwala nawet zacząć rozmowy na temat waluty euro. Jeżeli Zbigniew Ziobro zaostrza po swojemu Kodeks karny, to nie wolno się temu jasno sprzeciwić, bo widocznie suweren tak chce, a obecnie rządzący mają z ludem specjalny układ. Jeśli PiS gromi za LGBT, to należy przestać o tym mówić, aby nie drażnić. Nie wolno używać terminu „związek partnerski”, bo PiS się zirytuje, trzeba szukać nowej nazwy (w końcu nie znaleziono, choć podobno usilnie w Platformie szukano).
Nie wolno drążyć, trzeba chwalić
Jeżeli Kaczyński broni Kościoła, trzeba zaprzestać walki z patologiami tej instytucji, bo to niewydajne. Jeśli Kaczyński zaczął czcić żołnierzy wyklętych, to nie wolno mu się w tym opierać i lepiej głosować za stosownymi uchwałami Sejmu albo się po cichu wstrzymywać. Jeżeli PiS uznaje, że obrona praworządności w Polsce przez Unię Europejską to wynik knowań opozycji i zdrady, wypada zrobić wszystko, aby zatrzeć takie wrażenie, np. przez ukaranie niewłaściwie głosujących opozycyjnych europosłów. Lepiej unikać tematu węgla, bo górnicy zaraz poskarżą się PiS-owi. Niewskazane jest ruszanie w jakimkolwiek względzie sfery wsi i rolnictwa, ponieważ rolnicy ostatecznie już opuszczą PSL i przeniosą się do PiS.