Kiedy Jarosław Wałęsa wymawia słowa: „Jestem politykiem”, wargi mu cierpną. Nie może się przyzwyczaić do roli, którą wybrał kilka miesięcy temu. W uzasadnieniu pobrzmiewa echo ojcowskiego: „nie chcę, ale muszę”, wypowiadanego jednak – zamiast zacietrzewienia – ze spokojną rezygnacją. – Wolałbym mieć domek na wsi i żonę, z którą mógłbym spacerować po plaży. Ale za dużo jest do zrobienia. Możliwości i potencjał, jakie dostałem od rodziców i od losu, nakładają zobowiązania.
Dlatego postanowił spróbować swoich sił w wyborach do Parlamentu Europejskiego. I dlatego zamiast w małym domku na prowincji w upalne czerwcowe popołudnie Jarosław – z wyglądu o 30 lat młodsza i szczuplejsza kopia ojca – siedzi w kawiarnianym ogródku na gdańskim Długim Targu.
Wyrwał się z mieszczącego się kilkadziesiąt metrów dalej biura Lecha Wałęsy, gdzie pracuje jako referent-archiwista (z pensją 580 zł miesięcznie). Telefon w kieszeni nienagannego garnituru dzwoni jak opętany, a kark sztywnieje od ukłonów znajomym rodziców i kumpelskich kiwnięć w kierunku zaprzyjaźnionych dziennikarzy. Wałęsa junior wie, że bez ich pomocy pozostanie tylko „tym najgrzeczniejszym synem” eksprezydenta.
Wieloletni przyjaciel rodziny Wałęsów Jerzy Trzciński wściekł się na wieść o tym, że najmłodszy syn Lecha startuje z ostatniego miejsca na liście. – Takiego potencjału nie wolno marnować. To człowiek, który w parlamentarnych negocjacjach jest w stanie na jeden gwizdek załatwić więcej niż inni w wielotygodniowych podchodach.
Dawny kierowca Wałęsów Andrzej Rzeczycki zapewnia: – O Jarku zawsze się mówiło, że będzie kimś. Współpracownicy Lecha Wałęsy z czasów opozycji rozpływają się w zachwytach nad czwartym z ośmiorga dzieci wodza. Ostatni spośród synów, urodzony w 1976 r., w czasie gdy późniejszy prezydent po raz pierwszy zainteresował się Wolnymi Związkami Zawodowymi, ujmował odpowiedzialnością, posłuszeństwem i obowiązkowością zwłaszcza w zestawieniu z braćmi.
– Kiedy chłopcy broili, zwalali na najmłodszego, więc on na wszelki wypadek był grzeczny, żeby nie dawać podstaw podejrzeniom. I chyba tak mu zostało – spekuluje Jerzy Borowczak, jeden z założycieli Solidarności, dziś dyrektor Fundacji Centrum Solidarności. A wierny współpracownik Lecha Wałęsy Mieczysław Wachowski, u którego Jarek pomieszkiwał w stanie wojennym, czuł, że Młody daleko zajdzie, widząc odziedziczony po ojcu upór: – Kiedy miał 6 lat, nie chciał roweru z kółkami po bokach. Po kilku godzinach przewracania się na dorosłym rowerze oznajmił z poobijanymi kolanami, że żadnych kółek już nie potrzebuje.
Ambicja uruchomiła samonapędzającą machinę. Jarosław zdał do renomowanego V LO w Gdańsku Oliwie, co pomogło mu nie wpaść w złe towarzystwo i stać się pierwszym potomkiem, który nie napsuł rodzicom krwi. W czasie gdy prasa rozpisywała się o alkoholowych zamiłowaniach Bogdana, Sławomira i Przemysława oraz o kolejnych sprawach za prowadzenie po pijanemu dwóch ostatnich braci, Jarosław uczył się do klasówek i pobrzdąkiwał na gitarze przeboje Guns n’ Roses.
Wreszcie skorzystał z zaproszenia amerykańskich znajomych rodziców i zdecydował się na studia w USA. Wyjechał pół roku przed maturą, jak mówi, by rozeznać grunt w amerykańskim systemie edukacji przed przekroczeniem bram uniwersytetu. – Dla mnie jego decyzja była szokiem – opowiada Beata Mozer, jedna z kilkorga przyjaciół Jarosława. On sam przyznaje dziś, że wyrwał się za wcześnie, nie zważając na koleżeńskie i rodzinne więzi.
Krytyczny moment schyłku popularności ojca przeczekał w nazywanym przez niego samego złotą klatką Uniwersytecie św. Krzyża w Massachusetts. Zdobył tytuł licencjata politologii, choć dokształcał się też w filozofii i psychologii. Czesne – 40 tys. dol. rocznie – pokrywał ze stypendium dorabiając na budowie, kładąc dachówki i za kierownicą śmieciarki.
Po licencjacie pracował w firmie komputerowej i zajmującej się analizą danych. Studia zamierzał dokończyć później, ale plan jakoś się rozszedł po kościach. Tym bardziej że któregoś dnia, siedząc z psem na kolanach i myśląc o przyszłości w USA, doświadczył ogromnego poczucia pustki. Zrozumiał, że się zasiedział. Kilka tygodni później był w Polsce.
Pracę w biurze Lecha Wałęsy zaczął, aby ponownie poznać ojca. – Okazał się jeszcze bardziej wymagający niż w domu – uśmiecha się z westchnieniem. – Ale z wybitnymi jednostkami tak już jest – dodaje szybko, jakby chciał zatrzeć wrażenie.
Ojciec, który ułatwia zdobycie kontaktów i współpracowników, wymaga w pierwszej kolejności wypełniania obowiązków służbowych – organizacji spotkań, wyjazdów na prowadzone przez siebie wykłady, przygotowywania wystąpień na uroczystości, w których Lech Wałęsa uczestniczy jako były prezydent i jako człowiek-legenda, oraz odpowiadania na korespondencję. Biurko Jarosława Wałęsy ugina się pod stosem papierów. By dostać się do pokoiku na poddaszu gdańskiej Zielonej Bramy, trzeba przemknąć przez gabinet Lecha, a tam w gorszych dniach wchodzi na paluszkach nawet dyrektorka mec. Ewelina Wolańska (żona mecenasa Wolańskiego, osławionego przez proces Przemka, w którym jego problemy za kierownicą tłumaczono „pomrocznością jasną”).
Syn, zdaniem współpracowników, jest jedną z niewielu osób, które na co dzień potrafią się z byłym prezydentem dogadać: – Trwanie przy nim wymaga ogromnego hartu ducha, a przekonywanie go do spotkań, tłumaczenie, prostowanie, to już wirtuozeria – zapewnia Mieczysław Wachowski. Choć potomek przywódcy Solidarności odpowiada skromnie, że najlepiej wychodzi mu doprowadzanie ojca do szału, osoby, które zetknęły się z Jarosławem, są pod wrażeniem jego umiejętności dyplomatycznych. To, że Jarosław, w przeciwieństwie do ojca, świetnie sobie radzi w indywidualnych negocjacjach i na salonach, przewija się jak refren w wypowiedziach znajomych: – Odwiedzając z ojcem największych tego świata bacznie obserwował, nabywał kultury. Dziś, nawet kiedy stoi cicho w kąciku otoczony tłumem ludzi, widać w nim klasę – zapewnia Jerzy Trzciński.
Decyzję o wejściu do polityki na własną rękę określa jako naturalny krok – chciał nadać kształt temu, co i tak robił. W reakcjach rodziny i znajomych na to postanowienie Jarosława przeważało jednak zaskoczenie. Na mównicę nigdy się nie pchał, w samorządzie nie działał, zresztą ojciec zniechęcał dzieci do pójścia w jego ślady. Ale Maciej Płażyński, do którego Wałęsa junior samodzielnie się zgłosił, ucieszył się, że obniży średnią wieku kandydatów jego listy Narodowego Komitetu Wyborczego Wyborców: – Wniósł też świeże spojrzenie osoby znającej inne kraje i, co tu kryć, zainteresowanie mediów związane z nazwiskiem.
Co lista dała jemu? Tłumaczy, że markę uczciwości i profesjonalizmu współkandydatów. Nie chciał startować pod szyldem partyjnym, bo, jego zdaniem, partyjna polityka skompromitowała się w Polsce. – Poza tym te wybory to przede wszystkim okazja do nauki – podkreśla Jarosław.
Na początku był apel do rówieśników, by zaczęli myśleć w kategoriach zbiorowości. – Ale chyba najbardziej zachęcający jest przykład kogoś młodego, kto jest aktywny. A szczególnie budująca będzie moja porażka. Bo ja się podniosę, otrzepię i pokażę, że nie trzeba się załamywać – zapowiada młody Wałęsa. By podzielić czas między pracę w biurze ojca, działalność Stowarzyszenia im. Lecha Wałęsy, któremu szefuje, i kampanię wyborczą, dobrze byłoby posiąść umiejętność błyskawicznego przenoszenia się z miejsca na miejsce. Na razie bije rekordy w liczbie prowadzonych rozmów telefonicznych. – Ostatni: dwanaście w sześć minut. Poza tym odzwyczajam się od snu, a wkrótce pewnie odpuszczę także jedzenie – popija łyk zielonej herbaty narzekając na nerwicę żołądka. Oprócz zwyczajnego nawału pracy do nerwicy przyczynia się też kampania.
Publiczne wystąpienia, żywioł ojca, dla Jarosława są głównie źródłem stresu. Wypada poniżej swojego potencjału – i o tym wie. Czuje, że postrzega się go przez pryzmat nazwiska, a Lecha Wałęsę nie wszyscy lubią. – Nie mam też jeszcze własnej osobowości politycznej. By ją stworzyć, potrzebuję okazji do wypowiedzi, zajmowania stanowiska. Stworzona naprędce okazja ustosunkowania się do bieżących wydarzeń daje obraz osobowości politycznie poprawnej. – Parlament? – Powinien zostać rozwiązany, ale jesienią. Sierpień to niedobry termin na wybory. – Parada Równości? – Żyj i pozwól żyć innym – jak chcą, niech się bawią. – Kwestia wymagająca najszybszego uporządkowania w kraju? – Wprowadzenie zakazu zasiadania w Sejmie dla kryminalistów.
Ze swoimi poprawnymi poglądami, z dala od oszołomstwa, ale i wizjonerstwa, Junior mógłby się odnaleźć w większości umiarkowanych ugrupowań. Miałby na niego chrapkę szef pomorskiej Unii Wolności Krzysztof Pusz, który w jego zdroworozsądkowym myśleniu widzi potencjał polityka centrum.
Ale syn przywódcy rewolucji partiami nie jest zainteresowany. Swoje zaplecze polityczne chciałby zbudować na Stowarzyszeniu im. Lecha Wałęsy. Od kwietnia jest szefem organizacji zbudowanej głównie przez członków Chrześcijańskiej Demokracji III RP (partii powołanej przez ojca w 1997 r.; rozpadła się w 2002 r. z powodu niedopatrzeń formalnych, teraz się odrestaurowuje).
Zdaniem złośliwych stowarzyszenie powstało po to, by pod egidą prezydenta mogły zaistnieć osoby, które bez jego wsparcia by znikły, a które nie miały szans na odegranie roli w Fundacji Instytut Lecha Wałęsy. Rzeczywiście, zadania stowarzyszenia i fundacji wydają się dublować (m.in. propagowanie idei bliskich byłemu szefowi Solidarności), ale dopóki nowy twór nie rozwinie skrzydeł, nikt nie chce się bawić w spekulacje.
Prezes fundacji 29-letni Piotr Gulczyński, jeden z nielicznych młodych w otoczeniu Wałęsów, cieszy się, że na czele stowarzyszenia stanął Jarek. Wierzy, że nie da sobą manipulować. Na razie o manipulacji nie ma mowy, bo Jarosław Wałęsa wpadł w błędne koło: w wirze wyjazdów z ojcem i kampanii nie miał kiedy zbudować struktur, które mogłyby go w tej kampanii wspierać. Szukając dojścia do rówieśników, korzystał z pomocy znajomych rodziców. Gdy wydarzenia nieco przyhamują, okaże się, czy potrafi zbudować „środowisko Jarosława Wałęsy”.
Dziś nazywa sam siebie jednoosobową armią. – Chciałbym, żeby stowarzyszenie bez wchodzenia w partyjniackie gierki zachęcało moich rówieśników do działania wokół wartości wyznawanych przez mojego ojca – chrześcijańskich, choć niekoniecznie katolickich.
Plany Jarosława są jak negatyw działalności ojca. Kontur propagowanych zasad – ten sam, metodyczna praca nad ich upowszechnieniem skrajnie różna od spontanicznych porywów seniora. Inne jest też tło i kontekst. Inne czasy. – Nie mam geniuszu ojca, ale mam wykształcenie, młodość i świeże spojrzenie na świat. Niedoścignione zwierzę polityczne powstałoby po połączeniu nas w kogoś trzeciego – mówi Jarosław.
Współpracownicy przyznają, że przy licznych zaletach brak mu szczypty demagogii potrzebnej liderom. – Armata rewolucji, która wystrzeliła Lecha Wałęsę, w tym wypadku nie zadziała, Nobla też raczej nie dostanie – zauważa Piotr Dwornicki ze stowarzyszenia. – Ale powinien się włączyć w działalność jakiejś grupy i pokonywać kolejne szczeble kariery.
Dla jego kolegów z innych stron sceny politycznej taka wspinaczka bywa wyczerpująca. Spaliła Sylwię Pusz, dobrze to widać także na przykładzie skompromitowanego Michała Tobera. Ale głód młodych twarzy w polityce wciąż nie jest zaspokojony. Potwierdzają to nadzieje wiązane z Wojciechem Olejniczakiem, który także nie uderza wybitnością, a jest proponowany a to na szefa SLD, a to na premiera. Dziedzic najsłynniejszego, zwłaszcza za granicami, politycznego nazwiska w Polsce być może mógłby temu zapotrzebowaniu zaradzić. George’owi Bushowi juniorowi też zarzucano brak charyzmy, a i gorzej: nieuctwo i ograniczone horyzonty. Na pewno nie wypadał najlepiej w porównaniu z ojcem.
Wrogów Jarosława Wałęsy znaleźć trudno, bo w swej zręczności nikomu nie zachodzi za skórę. Jedyna wątpliwość, którą budzi, dotyczy tego, czy aby na pewno ma coś do zaoferowania. Pytani o wady najmłodszego syna Lecha, rozmówcy jak jeden mąż pytają: – Wady...? Jarka...? – i patrzą z niedowierzaniem. Umiejętność zjednywania ludzi, szybkość myślenia i ostrożność w mówieniu, wreszcie uśmiech gwiazdora filmowego to zestaw cech rzadko spotykany w życiu publicznym. – A na pewno pożądany na stanowisku ambasadora – kiwa głową Jerzy Trzciński. – Tylko wcześniej powinien się ożenić – zauważa przytomnie Jerzy Borowczak.
Ale Jarosław na razie jest poślubiony swojej pracy i nie planuje z nią rozwodu. Koledzy z liceum doceniają, że mimo szaleństwa wielkiej polityki, która go otacza, potrafi o poranku znaleźć czas na wysłanie esemesa z mottem na rozpoczynający się dzień. Spotkania towarzyskie to jednak bardzo wyjątkowy luksus, jeszcze rzadszy niż spotkania w rodzinnym gronie.
Każde z ósemki potomstwa Wałęsów znalazło już swoje życie, w którym rodzeństwo mu nie przeszkadza ani szczególnie nie pomaga. A Jarosław i tak stawia wszystko na jedną kartę – konsekwentną realizację swoich ambicji. Sam nie wie, jak daleko one mogą sięgać.
– Oby tylko kiedyś nie zagrała tu zazdrość. Lech Wałęsa ciągle chce zaistnieć. A pod bokiem rośnie mu konkurencja na miarę nowych czasów – przestrzega Mieczysław Wachowski.