Senat wygrać łatwiej, bo okręgi są jednomandatowe, więc rywalizują nie tyle partie, ile osobowości. Podobnie jak w wyborach na prezydentów miast. W wyborach samorządowych w zdecydowanej większości miast wygrał niePiS. Teraz ugrupowania, które tworzyły zwycięską „miejską koalicję” chcą powtórzyć – ponownie jako wyborczy sojusz – podobny sukces w Senacie. Ma być jeden kandydat zjednoczonej opozycji, o ile taka się utrzyma, przeciw jednemu kandydatowi Zjednoczonej Prawicy. Kampanię mieliby wspomóc popularni prezydenci i burmistrzowie miast – albo sami startując, albo udzielając poparcia. Czyli powtórka z wyborów 1989 r.: wtedy było zdjęcie z Lechem Wałęsą, teraz – z popularnym samorządowcem.
Gdyby Koalicji udało się zdominować Senat, na pewno podniosłoby to na duchu elektorat niePiSu, przytłoczony dziś porażką w wyborach do Parlamentu Europejskiego. I podtrzymało poparcie wyborców dla partii tworzących Koalicję, jeśli w wyborach do Sejmu zdarzy się powtórka sytuacji z wyborów do PE, a więc kolejna kadencja rządów Zjednoczonej Prawicy.
A więc wygrany Senat – to ważny efekt psychologiczny. Ale czy daje realny wpływ na władzę?
30 dni na pracę
Przez ostatnie cztery lata politycy opozycji mogli sobie w parlamencie najwyżej pogadać. A i to nie bardzo, bo – szczególnie w Sejmie – odbierano im głos, uniemożliwiano składanie wniosków formalnych, dawano na wypowiedź 10 sekund, wykluczano z obrad. To niezwykle frustrujące nie tylko dla nich samych, ale i dla wyborców: bo co to za parlamentarzysta, który nic nie może, nic od niego nie zależy?
Gdyby opozycja przejęła Senat, przynajmniej tam mogłaby korzystać z uprawnień parlamentarzysty. Mogłaby przyjmować poprawki do ustaw i uchwalać własne projekty.