To, co mówi Falenta, będąc w pełni władz umysłowych czy nie całkiem, nie ma większego prawnego i praktycznego znaczenia. Może złożyć zeznania, ale będą one warte tyle, co pomówienie, jeśli nie potwierdzą ich inne dowody. Albo ujawni nagrania, które twierdzi, że ma, albo pozostanie niewiarygodny. Ale – być może – bezpieczny.
Falenta listy pisze
„Rzeczpospolita” i „Gazeta Wyborcza” ujawniły listy, które Marek Falenta, skazany na dwa i pół roku więzienia za zlecenie kelnerom nagrywania polityków w warszawskich restauracjach, pisał do prezydenta Andrzeja Dudy i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Podobno jest jeszcze trzeci list, do premiera Mateusza Morawieckiego, ale – póki co – nie został ujawniony. Falenta pisał z Hiszpanii, dokąd uciekł przed wykonaniem kary. List do premiera pisał już z hiszpańskiego aresztu, gdzie trzymano go po zatrzymaniu na podstawie listu gończego.
W liście do prezydenta podał 12 nazwisk „osób, które uczestniczyły w aferze podsłuchowej w 2014 r.”. Na jej czele jest Jarosław Kaczyński. Jest na niej też Stanisław Kostrzewski, skarbnik PiS, który miał w 2013 r. konsultować z Falentą sposób wykorzystania nagrań kelnerów. Są funkcjonariusze CBA, z którymi miał współpracować i którzy dostawali te nagrania. Wymienia też koordynatora służb specjalnych, kiedyś pierwszego szefa CBA Mariusza Kamińskiego, jego zastępcę Macieja Wąsika, dzisiejszego szefa CBA Ernesta Bejdę. A także dziennikarzy: Cezarego Gmyza i Piotra Nisztora, określając ich jako „współpracowników CBA, wprowadzających nagrania do informacji publicznej w odpowiednich dla PiS momentach”. Twierdzi, że ma nagrania ze swoich rozmów z działaczami PiS. I deklaruje, że jeśli nie zostanie uwolniony – ujawni je: „Obiecali wiele korzyści i łupów. Czekałem lata łudzony, że niebawem nadejdzie dzień, w którym zostanę przez Pana ułaskawiony. Proszę potraktować ten list jako ostatnią szansę na porozumienie się ze mną. Ujawnię zleceniodawców i wszystkie szczegóły”.
Kto spowodował, że te listy wyciekły? Falenta zaprzecza, że to on. Choć w liście do prezydenta pisał: „Jeżeli nie otrzymam tego statusu [świadka koronnego] do końca kwietnia 2019 r., to przed samymi eurowyborami zostanie upubliczniony ten wniosek. Nie trudno sobie wyobrazić, jak cała opozycja rzuca się na Prokuratora Generalnego i żąda przyznania mi tego statusu”. Listy rzeczywiście zostały upublicznione, choć po wyborach. Jeśli miały służyć szantażowi, to nie było w interesie Falenty je ujawniać.
Wiadomo, że kwietniowy list do prezydenta Kancelaria Prezydenta przesłała w maju do Prokuratora Krajowego Bogdana Święczkowskiego jako prośbę o ułaskawienie. Ten zaś przekazał ją do Sądu Okręgowego w Warszawie. Z tych trzech miejsc mógł wyciec. Jeśli sprawcą wycieku są ludzie PiS, to jedynym logicznym motywem jest chęć rozbrojenia tej bomby.
Czytaj także: List Falenty to kolejny dowód na nieczyste sumienie PiS
Falenta zwariował?
Elementem takiego rozbrajania bomby może być przekonanie opinii publicznej, że Marek Falenta zwariował. Mogłoby to potwierdzać czwartkowe wystąpienie w Sejmie prokuratora Święczkowskiego, gdzie – na żądanie opozycji – zdawał sprawę z reakcji prokuratury. Zapewnił, że prokuratorzy przesłuchają Falentę w innej sprawie prowadzonej o podsłuchy w restauracjach i że będą oceniać jego wiarygodność, biorąc pod uwagę fakt, że leczył się wcześniej w szpitalu psychiatrycznym. Dodał, że prokuratura dysponuje dokumentacją z różnych placówek zdrowia psychicznego na jego temat.
Rzeczywiście, Falenta podczas procesu był w szpitalach psychiatrycznych, miał próbę samobójczą i zdiagnozowano u niego chorobę afektywną dwubiegunową, czyli naprzemiennie: okresy depresji, remisji, i euforycznego pobudzenia. Jego adwokaci podnosili ten argument przed sądem jako mogący wpływać na ocenę jego poczytalności podczas popełnienia przestępstwa. Sąd nie podzielił tej opinii. Choroba afektywna może, ale nie musi łączyć się z objawami psychotycznymi. Nic nie wiemy, aby występowały one u Marka Falenty.
Ale wpuszczenie do opinii publicznej informacji, że Falenta był leczony psychiatrycznie, może spowodować, że ludzie przestaną ufać w jego rewelacje. Chyba że ujawni nagrania, którymi się chwali.
Czytaj także: Kto wstrzymywał poszukiwania Falenty
Czy Falenta ujawni nagrania?
Z punktu widzenia jego najważniejszego celu: wyjścia z więzienia, ani ujawnienie, ani ukrywanie nic mu już nie da. Jak ujawni – straci podstawę szantażu. Jak nie ujawni – prezydent i tak nie może go ułaskawić, nie naraziwszy się na potwierdzenie, że robi to pod wpływem szantażu. Ujawnione czy ukryte nie mają też raczej znaczenia dla jego szansy na przedterminowe warunkowe zwolnienie, bo uciekł przed więzieniem, co jest okolicznością obciążająca i „negatywną prognozą kryminologiczną”. Chociaż w sądach obsadzanych przez neoKRS mogą zdarzać się cuda.
Nagrania ukryte są dla Falenty polisą na życie. Wiadomo, że obawia się, że zostanie w więzieniu zabity, a pamiętamy zagadkową serię śmierci w więzieniach skazanych w sprawie zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Jeśli zmarłby w więzieniu, ktoś, komu powierzył nagrania, prawdopodobnie by je ujawnił. I znowu, wedle zasady qui bono, wszystko wskazywałoby na polityków PiS, którym groził.
Falenta pisze w listach, że jeśli ujawni nagrania, Sąd Najwyższy, który rozpatruje jego kasację od wyroku, będzie musiał go uniewinnić. Po pierwsze, na uniewinnienie nie może liczyć, skoro – w tych listach właśnie – przyznał się do winy. Po drugie, z punktu widzenia jego odpowiedzialności za nagrywanie cudzych rozmów nie ma znaczenia, czy ktoś go do tego podżegał, czy nie. Falenta pisze, że działał na polecenie służb specjalnych i dla dobra ojczyzny. Tyle że wykonywanie bezprawnych poleceń też jest łamaniem prawa.
Falenta informuje w liście, że stara się w tej sprawie u prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry o status świadka koronnego, a takiemu darowuje się winę albo łagodzi wyrok. Ale on już jest skazany prawomocnie, a Sąd Najwyższy nie może decydować o wymiarze kary. Falenta, ujawniając nagrania, może jedynie złożyć wniosek o wznowienie postępowania ze względu na pojawienie się nowych, istotnych dla sprawy dowodów. I liczyć, że sąd uzna współpracę z CBA za nową okoliczność. Tyle że wątek jego współpracy z CBA już się w procesie pojawił, choć nie w kontekście zlecenia nagrań. Pojawił się natomiast w kontekście nagrań wątek współpracy z PiS w obaleniu rządu PO-PSL.
A może Falenta nie walczy teraz o ułaskawienie, tylko o to, żeby nie dostać kolejnych wyroków? Bo w prokuraturach są cztery sprawy, w których jest lub może być podejrzanym: karnoskarbowe i w sprawie kolejnych ujawnionych nagrań. W takim razie nie opłaca mu się nagrań ujawniać. Przynajmniej do czasu zakończenia śledztw. A te mogą się ciągnąć w nieskończoność.
Jest też możliwe, że nagrań obciążających premiera Morawieckiego (tych, na których miałby mówić m.in. o kupowaniu nieruchomości na „słupy”) i nagrań ludzi PiS, z którymi miałby knuć skompromitowanie rządu PO przed wyborami w 2015 r., po prostu nie ma.
Albo że są, ale Falenta nimi nie dysponuje. A PiS o tym wie. To nie jest wykluczone, bo mogło być i tak, że nie wszystkie nagrania dostarczał funkcjonariuszom CBA Falenta osobiście. A przecież to nie on nagrywał, tylko kelnerzy.
Co motywowało Falentę?
Dlaczego Falenta włączył się – jak sam twierdzi, lub zlecił – jak uznał sąd, w podsłuchiwanie polityków? W liście do prezesa Kaczyńskiego pisze: „Włączyłem się dla Polski i razem z Cezarym Gmyzem [ujawniał nagrania] pomogłem odbić Polskę z rąk przestępców. Wiedziałem, że tylko Pan może dać ludziom lepszy byt i zależy Panu na dobru innych ludzi”. Czyli motyw – nazwijmy to – patriotyczny.
Z zeznań kelnerów i b. wspólnika Falenty wynika raczej motywacja antyrządowa (w stosunku do rządu PO-PSL), uzasadniona przekonaniem, że z PiS łatwiej się dogadać, żeby robić korzystny biznes. „Falenta uważał, że w rządzie powinno być więcej PiS, bo łatwiej się z nimi dogadać. Mówił: »Ci są najedzeni, a tamci głodni«. Uważał, że musi mieć swoich ministrów (...) Mówił, że ma nagrane całe miasto. Myślałem, że zwariował” – zeznał b. wspólnik Marcin W. Mówił też, że Falenta „przedstawił pomysł, że mają być dwa etapy zmiany rządu. Na początku lata miał walić w rząd, w tych, na których coś ma. Druga akcja miała być przed wyborami lokalnymi”. Z kolei kelnerzy zeznawali, że kazał im podsłuchiwać polityków z rządzącej koalicji.
Pojawia się też motyw zemsty na rządzie. Kupił udziały w spółce Składy Węglowe, handlującej podłej jakości węglem z Rosji, która upadła z powodu długów po tym, jak wkroczyło do niej Centralne Biuro Śledcze, wykrywszy, że to pralnia brudnych pieniędzy (pranie obywało się, zanim Falenta kupił udziały w spółce). „Moje zatrzymanie wiążę z odmową sprzedaży państwu udziałów w Składach Węgla – mówił w wywiadzie dla wyborczej latem 2014 r. – Całą akcję skierowaną we mnie i moją firmę nadzorował politycznie m.in. wiceminister skarbu Rafał Baniak, który jest odpowiedzialny za sektor górnictwa. (...) Zostałem wciągnięty w aferę podsłuchową i bezpodstawnie oraz bezprawnie oskarżony o próbę obalenia rządu”.
Można się zastanawiać nad logiką jego działania: dlaczego z nagraniami poszedł do PiS, a nie do Platformy, by ją zmusić szantażem do wzięcia jego biznesów pod ochronę? CBŚ podlega przecież władzy wykonawczej. A może jednak poszedł? W jego (raczej chaotycznym) liście do prezydenta jest taki passus: „Premier Donald Tusk też został uprzedzony, niestety błędnie ocenił swoją siłę i niezniszczalne poparcie społeczeństwa. Przeliczył się i dzisiaj musiał zniknąć z polskiej sceny politycznej”.
Czy listy to przestępstwo?
„To nie są żadne groźby ani szantaż. Ujawnię jedynie prawdę o wydarzeniach z afery taśmowej. Już raz udowodniłem swoje możliwości. Po co to powtarzać?” – pisze Falenta do prezydenta. Jednak w obu listach jest wyraźna groźba ujawnienia nagrań, po których „wybuchnie kolejna afera, a Wy zaczniecie tracić poparcie, doklejona zostanie Wam łatka, że nieuczciwie wygraliście wybory. Opozycja wpadnie we wściekłość, a ludzie ich wspierający uzyskają olbrzymią motywację do pójścia do kolejnych wyborów i odsunięcia Was od władzy”.
Kancelaria Prezydenta nie dopatrzyła się przestępstwa gróźb karalnych czy wpływania na czynności funkcjonariusza władzy (wymuszenie ułaskawienia czy przyznania statusu świadka koronnego). Podobnie jak inni adresaci listów: Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro, od którego Falenta żądał statusu świadka koronnego (swoją drogą: gdzie tu logika? Dlaczego prokurator Ziobro miał być zainteresowany, żeby Falenta swoimi zeznaniami obciążył PiS?). Ani Mateusz Morawiecki, do którego Falenta podobno też napisał. List do prokuratury – Krajowej – przesłała tylko Kancelaria Prezydenta, uznając go za prośbę o ułaskawienie. Prokurator Krajowy Bogdan Święczkowski też nie dopatrzył się w nim przestępczych treści i przesłał go do Sądu Okręgowego w Warszawie, właściwego do sporządzenia opinii w sprawie ułaskawienia. Tu dopiero sędzia Paweł Dobosz dopatrzył się podejrzenia popełnienia przestępstw. Ale nie przez Falentę, tylko osoby, które wymienia jako współpracujące z nim w sprawie podsłuchów: Jarosława Kaczyńskiego i Stanisława Kostrzewskiego – jako podżegających go do nagrywania polityków PO i PSL. I dziennikarzy Piotra Nisztora i Cezarego Gmyza, a także agentów CBA Ernesta Bejdę, Jarosława Wojtyckiego i Artura Chudzińskiego jako pomocników do tego przestępstwa. Ten sam zarzut sędzia Dobosz postawiłby Norbertowi Wojnarowskiemu, b. posłowi PO, Grzegorzowi Kuczyńskiemu – adwokatowi Kaczyńskiego i wspólnikowi Falenty, oraz nieustalonemu „Nowakowi”. Sędzia dopatrzył się też podejrzenia przestępstwa powoływania się na wpływy w instytucji państwowej przez nieustalone osoby, „które miały zapewniać go o ułaskawieniu przez prezydenta, a co może świadczyć o powoływaniu się przez te osoby na wpływy w organach państwa biorących udział w postępowaniu ułaskawieniowym”.
Sędzia przygotował zawiadomienie do prokuratury, ale wstrzymała je prezeska sądu Joanna Bitner. Powołała się na opinię wizytatorki, która uznała, że nie ma podstaw do złożenia zawiadomienia o przestępstwie.
W takim razie można się zastanawiać nad odpowiedzialnością prezesa sądu za wstrzymanie zawiadomienia, mimo że sąd ma prawny obowiązek je złożyć, jeśli istnieje podejrzenie popełnienia przestępstwa. Biuro prasowe sądu ogłosiło komunikat, że prokuratura zna treść listu, więc może sama, z urzędu, wszcząć postępowanie. Nie wszczęła, co rodzi pytanie o zaniedbanie obowiązków. Prokurator Bogdan Święczkowski zapowiedział przesłuchanie Falenty, ale w już toczącym się śledztwie dotyczącym podsłuchów.
Czytaj więcej: Kto stoi za Falentą. Fragment książki Grzegorza Rzeczkowskiego
Co będzie dalej?
„We wtorek próbowano od mojego klienta wyłudzić zgodę na poddanie się sześciotygodniowej obserwacji psychiatrycznej. Udało nam się temu zapobiec” – powiedział „Gazecie Wyborczej” Marek Małecki, adwokat Falenty. Poddanie obserwacji psychiatrycznej osoby podejrzanej nie jest rzadkością. Ale obserwacja psychiatryczna potencjalnego świadka?! Falenta odebrał to jako próbę zastraszenia. Ale równie dobrze mogło to być fragmentem propagandowej akcji pod tytułem: Falenta zwariował. Lub szantażu: nagrania za możliwość powrotu do więzienia.
Albo próbą pozbycia się go. Trafiwszy do szpitala psychiatrycznego, może tam przebywać dowolnie długo – dłużej, niż trwa kara. I jest duże prawdopodobieństwo, że w takiej sytuacji jego stan psychiczny naprawdę gwałtownie się pogorszy. Komu by się nie pogorszył?
A ministerstwo zdrowia właśnie pracuje nad przepisami, które pozwolą więźniów w trakcie odbywania kary kierować na bezterminowe internowanie w szpitalu psychiatrycznym. Pretekstem było zabójstwo prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza przez chorującego psychicznie mężczyznę, który właśnie wyszedł z więzienia.
Co z tego wynika? Chyba to, że dla Falenty – ma te nagrania czy niema – lepiej będzie siedzieć cicho.