Była rzecznikiem rządu Beaty Szydło, ministrem-członkiem Rady Ministrów i szefem gabinetu politycznego premiera. Ale jej bez wątpienia największym osiągnięciem w karierze był wieloletni epizod w Jaworze na Dolnym Śląsku. Pracowała tam jako nauczycielka, a potem dyrektorka szkoły. Na tym – jeżeli tak można powiedzieć – rzeczywiście się znała.
W PiS jest od początku istnienia tej partii. Miły uśmiech, kulturalna w obejściu – wizerunek odbiegający na korzyść od wielu jej koleżanek i kolegów partyjnych. A do tego przyjemna aparycja. To odpowiednie walory dla rzecznika prasowego, ale czy również dla szefa ważnego resortu, nazywanego siłowym?
Czytaj także: Rekonstrukcja rządu. Kim są nowi ministrowie?
Witek nie odbiega od poprzedników?
Wątpliwości budzi prawdomówność pani minister. Nie żeby ktoś zarzucał jej notoryczne mijanie się z prawdą, ale zanotowała bardzo poważną wpadkę, która jak rysa na szybie brudzi jej nieskazitelność. Oświadczyła kiedyś, że wiedzę o zbrodni katyńskiej czerpała z wertowania prasy i książek z okresu międzywojennego. Jak na historyczkę z wykształcenia ta dowolność w opisywaniu chronologii to już nawet nie zwykły błąd, ale ignorancja i brak szacunku dla słuchaczy. Czy ktoś taki może być dobrym ministrem?
Otóż może być. Większość jej poprzedników na stołku szefa od spraw wewnętrznych, przychodząc do resortu, na sprawach porządku i bezpieczeństwa, mówiąc delikatnie, średnio się znała. Większość notowała też mniejsze i większe wpadki. Elżbieta Witek nie wyróżnia się in minus.
Przyszła do ministerstwa w gruncie rzeczy na kilka miesięcy, do jesiennych wyborów. W tym czasie na pewno nie zdąży w pełni nauczyć się zarządzania wielusettysięczną armią funkcjonariuszy policji, straży granicznej, Służby Ochrony Państwa, strażaków i urzędników administracji rządowej, ale to bez szczególnego znaczenia. Ważne, aby biorąc się za rządzenie niemądrymi posunięciami, nie rozregulowała jako tako funkcjonujących mechanizmów, bo to wpłynęłoby na stan porządku w kraju. Mundurowi podlegający resortowi i tak są już wystarczająco znękani niskimi płacami i wyrywnością swoich szefów. Na przykład wiceministra od konfetti Jarosława Zielińskiego. Zła strona tego, co czeka teraz policjantów, to fakt, że pani Witek z powodu swojej niskiej kompetencji odda wszystkie sprawy siłowe wiceministrowi, który teraz niepodzielnie zostanie królem otoczonym dworem usłużnych komendantów awansowanych z jego ręki.
Kredyt zaufania dla nowej minister
Po paru dniach i tygodniach urzędowania Elżbiety Witek okaże się, czy zamierza ukończyć przyspieszony kurs na szefa resortu i wprowadzać tam swoje porządki, czy też postanowi po cichu, nie rzucając się w oczy, przeczekać gorący czas do wyborów. Jeżeli zdecyduje się na ten pierwszy wariant, to szybko się dowiemy, że wraz z nią trafią do ministerstwa nowi ludzie, do których ma zaufanie i przy pomocy których osiągnie swoje cele. Jeżeli nie będzie dymisji i powołań – stanie się jasne jak na dłoni, że pani Witek będzie błyszczeć wyłącznie jako odnowiona fasada, przecinać wstęgi i przemawiać, ale władzę sceduje na tych, którzy w ministerstwie wycierają korytarze już od 2015 r.
No to poczekamy i ocenimy. Na razie nie przekreślajmy perspektywy, jaka stoi przed minister Witek. To się nazywa kredytem zaufania. Chociaż prawda jest też taka, że w rządzie Mateusza Morawickiego, podobnie jak w tym kierowanym przez Beatę Szydło, kredyty zaufania udzielane większości ministrów nigdy nie zostały spłacone.