Elżbieta Łukacijewska z Cisnej, 53 lata, właśnie trzeci raz zdobyła mandat europosłanki, ale sława z tego powodu spotyka ją po raz pierwszy. Wszystko przez to, że ogólnopolska Koalicja Europejska przegrała eurowybory z PiS, a Łukacijewska nie dość, że jednoosobowo wygrała mandat dla KE na pisowskim Podkarpaciu, to jeszcze zrobiła to, startując z ostatniego miejsca na liście wyborczej. Kilka dni po zwycięstwie Łukacijewskiej pojawiły się kontrowersje. Krzysztof Sobolewski, pełnomocnik Komitetu Wyborczego PiS, zawiadomił PKW, że na stronie internetowej europosłanki pojawiła się reklama, za którą płaciła Europejska Partia Ludowa. Dodatkowo w czwartek w TVN24 europosłanka sama przyznała, że płaciła za kampanię wyborczą z własnych pieniędzy – 130 tys. zł. Tę sprawę również zbada PKW.
Kampania
Nagle rozdzwoniły się telefony od koleżeństwa z PO i dziennikarzy. Gratulowano jej i wylewnie, i chłodno, albo wcale – zależnie od dzwoniącego. Zapraszano do telewizji, wszystkich ciekawiło, jaka skomplikowana socjotechnika kampanijna zaprowadziła Łukacijewską z przegranej pozycji do zdobycia mandatu.
Odpowiedź musiała zadziwić wielu partyjnych działaczy. Otóż już siedmiokrotnie – raz kandydując na wójta gminy Cisna, trzy razy do Sejmu i trzy do europarlamentu – Elżbieta Łukacijewska spotykała się z wyborcami twarzą w twarz. Rano siada za kierownicę i jedzie w teren, staje pośrodku rynków miast i miasteczek, na wiejskich placach, i po prostu gada z ludźmi. Bilans ostatniej kampanii: 7 tys. km, 60 miejsc, 43 konferencje, tysiące uściśniętych rąk, 30 kg rozdanych krówek. Zero przegranych kampanii.
W dodatku, jak mówią w Cisnej, Elka jest zadziora, zawsze głośno mówiła, co jej się w PO nie podoba. Jej zwycięstwo próbował wyjaśniać na Twitterze przewodniczący PO Grzegorz Schetyna: głosowali na nią „ludzie z zewnątrz.