Wbrew intencjom „Gazety Wyborczej” afera z kupnem działek, zamiast skompromitować premiera Morawieckiego, wystawia mu jak najlepsze świadectwo i ostatecznie rozwiewa wątpliwości co do jego uczciwości. Po pierwsze okazało się, że przy kupnie Mateusz Morawiecki nikogo nie oszukał, bo za te działki Kościołowi zapłacił. Po drugie potwierdziło się, że nadaje się na premiera, bo jest człowiekiem zaradnym i kompetentnym, który nie kupuje byle jakich działek, tylko takie, z których można czesać kupę kasy.
Kłamstwem jest natomiast, że na kupnie tych działek Morawieckiemu zależało, gdyż w ogóle nie wiedział, że istnieją. Dowiedział się dopiero od kardynała Gulbinowicza, z którym – z racji tego, że obaj są wierzący – miał ożywione kontakty religijno-towarzyskie. Podczas jednego z takich kontaktów, pomiędzy wspólną modlitwą i skromnym posiłkiem, kardynał najwidoczniej poinformował go o możliwości kupna działek, on zaś – co u osoby religijnej nie dziwi – po zapoznaniu się z ceną uznał, że grzechem byłoby nie kupić.
„GW” insynuuje, że mamy do czynienia z układem, gdyż nie każdy miał możliwość kupna tych działek. Trudno się z tym zgodzić, bo kardynał Gulbinowicz na pewno chętnie zaproponowałby kupno każdemu innemu, jeśliby go znał. Przypadkiem znał akurat Morawieckiego, chociaż zamiast niego mógłby znać kogokolwiek innego, dlatego nieprawdą jest, że Morawiecki był przez niego faworyzowany. Szkoda, że artykuł „GW” w sposób tendencyjny tę kwestię pomija.
Nawiasem mówiąc, nie ma pewności, że kardynał w ogóle jakieś działki Morawieckiemu zaproponował i że Morawiecki o tym wiedział, skoro jego żona twierdzi, że to ona pozyskała wiedzę na temat działek od znajomego z branży nieruchomości. „GW” pyta, kto z małżonków mija się z prawdą, chociaż moim zdaniem sprawa jest prosta: w momencie, gdy premier dowiadywał się od kardynała o działkach, wiedział o tym, ale było to dawno temu, dlatego dziś premier może nie wiedzieć o tym, że o tym wiedział.