Szef Rady Europejskiej, byli prezydenci, samorządowcy i liderzy KE podczas sobotniego marszu Polska w Europie.
Głosy są już podzielone, nikogo się nie przeciągnie, chodzi tylko o to, aby zmobilizować swój elektorat do pójścia na wybory i zdemobilizować wyborców przeciwnej strony – takie przekonanie panuje zarówno po stronie PiS, jak i Koalicji Europejskiej. Stąd na finiszu kampanii do Parlamentu Europejskiego liczą się tylko emocje, które, skutecznie podgrzane, mają przełożyć się na frekwencję podczas głosowania 26 maja. Mocnym akordem kampanii KE był sobotni marsz Polska w Europie, a przede wszystkim antypisowskie wystąpienie szefa Rady Europejskiej.
„Nie możecie zostawić losu naszych dzieci i naszych wnuków w ich rękach. Nasze dzieci i nasze wnuki nigdy nam tego nie wybaczą. Idźcie do zwycięstwa!” – mówił Donald Tusk. Miał zarazem świadomość, że tych, którzy ze stołecznego pl. Bankowego wraz z przedstawicielami KE, byłymi prezydentami i samorządowcami przeszli na pl. Konstytucji, przekonywać o ważności wyborów nie trzeba. Dlatego apelował do tych, którzy „dobrze życzą Polsce w UE”, ale wahają się, na kogo oddać swój głos: „Proszę, nie ryzykujcie tej przyszłości”. I dodawał: „Europa to różnorodność, Europa to zjednoczenie w różnorodności, Europa jest trochę jak Koalicja Europejska”.
Prawica natychmiast wykorzystała wystąpienie Tuska do kolejnej napaści na niego – pisowski neofita Jacek Saryusz-Wolski zarzucił szefowi RE, że „gwałci ducha Traktatu” i „szkodzi Polsce” (TVP). Ale te ataki Tusk miał wkalkulowane. Władysław Kosiniak-Kamysz zaraz po marszu tłumaczył, że nie jest zdziwiony tak jednoznacznym wystąpieniem i poparciem KE: Bo: – Sytuacja jest zerojedynkowa.