Wszystkie partie znów epatowały nas swoimi „konwencjami”. PiS i Koalicja Europejska nawet dubeltowo, bo i w sobotę, i w niedzielę. Określano te wydarzenia mianem „konwencji regionalnych”, choć nie bardzo wiadomo, po co, skoro jak zawsze przemawiali Kaczyński z Morawieckim oraz Schetyna z Kosiniakiem-Kamyszem.
Konwencje wyborcze bez zaskoczeń
Dalej także nie było zaskoczeń. Rządzący obiecali bronić zagrożonych polskich wartości, złotówki i czegoś tam jeszcze w ramach najnowszej „szóstki”. Ale takiej bez plusa, gdzie nie daje się kasy, więc reszta obietnic miała prawo szybko wypaść z pamięci. Z kolei opozycja rzuciła na stół ekstra 100 mld zł, które zaraz nam wywalczy z unijnych funduszy. No i słusznie, niech walczy. Choć mimo wszystko trudno sobie wyobrazić, aby ktokolwiek po tej zapowiedzi zdołał usłyszeć kojący szelest gotówki. Równie dobrze mogli rozdać narodowi wszystkie bitcoiny tego świata. I to w bilonie.
„Konwencję” urządziła też sobie Wiosna. Biedroniowi tym razem jakoś udało się przedrzeć przez zasieki uwagi publicznej zgrabnym bon motem, że jeśli chodzi o prawa kobiet, to najlepiej miewa się w Polsce Matka Boska.
I to byłoby, proszę Państwa, na tyle. Bo dalej chce się już ziewać. Według słownika PWN konwencja może i jest „przedwyborczym walnym zjazdem członków partii politycznej”, ale przede wszystkim są to „ogólnie przyjęte w jakimś środowisku normy postępowania, myślenia itp.”. To ostatnie znaczenie lepiej chyba odzwierciedla skonwencjonalizowane do bólu partyjne imprezy, którymi coraz trudniej w miarę upływu czasu przyciągać uwagę. Jak to dobrze, że do wyborów został nam już tylko ostatni kampanijny weekend. Głowa od tych emocji zaczyna już trochę więdnąć.
Czytaj także: Jak czytać sondaże
Film Tomasza Sekielskiego narzuca temat
Bo w sumie to jakoś mało istotne, co politycy próbowali nam w swoich wyeksploatowanych formatach ostatnio przekazać, jak się bronili, czym atakowali. Wszystko to blednie w obliczu petardy, jaką okazał się film Tomasza Sekielskiego o pedofilii w Kościele. Wobec tych wszystkich milionów odsłon, nawałnicy komentarzy, autentycznego poruszenia, wezbranej fali oburzenia oraz współczucia, donośnie formułowanych oczekiwań zmiany...
Owszem, przemawiający zza mównic i spierający się w studiach TV politycy także próbowali nastawiać swoje narracyjne żagle pod wiejący skądinąd porywisty wiatr. Schetyna nawet ciut poluzował konserwatywną kotwicę, aby w końcu się załapać na nowy trend. Z kolei Kaczyński w swoim stylu odwrócił kota ogonem i wyszło mu, że Sekielski powinien zrobić film o pedofilu Polańskim. Są jednak takie chwile, kiedy polityczne „narracje” i „przekazy” brzmią cieniutko i żałośnie. Ich koturnowość bije po oczach, kiedy zostaje przeciwstawiona realnej emocji. Tak właśnie było w ostatnich dniach.
Chcąc nie chcąc, to twórcy filmu narzucili politykom wiodący temat. I rzecz jasna nie jest on politycznie neutralny. Widać po propagandowych wysiłkach PiS, jak bardzo obóz władzy przestraszył się nowej dynamiki. Przekonywano więc, że tak naprawdę pedofilia jest dewiacją typowo liberalną, a Kościołowi czasem może zdarzało się nagrzeszyć, choć niewątpliwie były to odosobnione przypadki. A kto nimi teraz wymachuje, ten jest wrogiem Kościoła, ojczyzny, a nawet tak ukochanej przez prezesa w tej kampanii Europy. Która – jak wiadomo – na chrześcijańskich wartościach została ufundowana. Mamy więc przepis, jak okrążyć kulę ziemską i zgrabnie wylądować na starych śmieciach. Może ktoś nawet uwierzy?
Choć oczywiście bieżące pobudzenie bardziej służy opozycji. Nawet jeśli wcale na to nie czekała, gdyż – jak powszechnie wiadomo – większość jej liderów z zasady uznaje tematy kościelne za śliskie. Niemniej przywileje i grzechy Kościoła od dawna dostarczają opozycyjnemu elektoratowi bez porównania większych emocji niż polexit oraz inne potwory z przemówień Schetyny. Problem w tym, że takie dary losu trzeba umieć wykorzystać, dobierając właściwy ton i nie popadając w skrajności. A z tym w przeszłości bardzo różnie bywało.