Schemat terenowych wystąpień premiera zwykle jest podobny. Jakaś lokalna ciekawostka, nawiązanie do historii i próba wykazania osobistych związków z regionem. Potem garść frazesów, trochę pytań retorycznych, parę cytatów z klasyków, kilka wstawek motywacyjnych i bombastyczna metafora. No i najważniejsze: przywołanie rozmowy z panią Haliną, z panią Zofią, z panem Danielem, Henrykiem, z górnikiem, sadownikiem, gejmerem… Tak oto swój wizerunek buduje Mateusz Morawiecki: już nie technokrata, który ma oczarować zagranicę, a na krajowym podwórku wabić centrowy elektorat, ale swojak: pisowiec z krwi i kości, nieskalany związkami z liberałami, elitami, zachodnimi instytucjami finansowymi i przede wszystkim z III RP. A że w świecie PiS wolą prezesa i białe może być czarne, to i były doradca Donalda Tuska, milioner i niegdysiejszy szef polskiej filii zagranicznego banku z dnia na dzień może stać się człowiekiem z ludu.
– Ludzie najęci do pracy nad wizerunkiem premiera dostali za zadanie przełamanie sztywności Morawieckiego, ponieważ to jego największy problem. I pojechali taką książkową strategią, przerobili z nim pierwsze rozdziały z podręcznika do politycznego PR – zauważa dr Mirosław Oczkoś, specjalista ds. wizerunku. Co zaś mówi taki elementarz?
Wpadki premiera
Nawiąż do tematu lub okoliczności. I premier z patosem nawiązuje. Jak na niedawnej konwencji w Białymstoku, gdzie perorował: „Jesteśmy na podlaskiej ziemi, która znana jest z gościnności. Ziemia otwartych okiennic (…). Z tej ziemi, właściwie z tego miasta wywodzi się też wspaniały białostocczanin Ryszard Kaczorowski (…). I on mawiał, że najpełniej oddycha na białostockich plantach, ja też mogę powiedzieć, że właśnie wspaniale czuję się na podlaskiej ziemi, na mazurskiej ziemi, na warmińskiej ziemi, to ziemie, które są mi niezmiernie bliskie, bliskie mojemu sercu, tutaj wspaniale się oddycha”.