Do takich wniosków prowadzi wprost artykuł poznańskiej „Gazety Wyborczej”. Dziennikarz Piotr Żytnicki rozmawiał z policjantami ze specjalnej grupy pościgowej tamtejszej komendy, którzy opowiedzieli, jak wyglądały poszukiwania głównego reżysera nagraniowego spisku z 2014 r.
Czytaj także: Afera taśmowa. Kto stał za kelnerami
Okazuje się, że przez miesiąc nikt tak naprawdę Falenty nie szukał. Ciekawe wnioski przynosi analiza dat.
Zastanawiające następstwo dat
Policja, jak twierdzi, dopiero po sześciu dniach dostała wystawiony 1 lutego przez warszawski sąd okręgowy nakaz doprowadzenia Falenty do więzienia. Wtedy też, czyli po otrzymaniu nakazu 6 lutego, komenda w Konstancinie wysłała do domu Falenty policjantów, by ci zrealizowali sądowy nakaz. Ale jak wiadomo, jego już tam nie było. A nie było, bo dzień wcześniej trafił na oddział wewnętrzny bytomskiego szpitala. Zastanawiające następstwo dat.
Czytaj więcej: Opieszałe poszukiwania Marka Falenty
Pytania pogrążają organy ścigania
Ale dlaczego pojechał aż do Bytomia i to na oddział wewnętrzny, a nie psychiatryczny, skoro do tej pory skarżył się na problemy tej natury? Dlaczego akurat 5 lutego, czyli dzień przed tym, jak policja miała po niego przyjechać? Dlaczego szpital, choć o sprawie zaczęło być już głośno, nie powiadomił policji? Pytań rodzi się mnóstwo, każde kolejne bardziej pogrążające tzw. organa ścigania. Łącznie z tym, jak to się stało, że policja, która twierdziła, że sprawdziła szpitale, nie wiedziała, że przez ponad tydzień był w Bytomiu?
Przypomnijmy – Marek Falenta wychodzi ze szpitala 13 lutego, a więc niemal dwa tygodnie po tym, jak ma się stawić w więzieniu. Przez nikogo nie niepokojony. I wyjeżdża za granicę. Również nie niepokojony.
Czytaj także: Afera podsłuchowa: Wyrok dla Marka Falenty jest precedensowy
Policja reaguje dopiero na ponaglenia
Anemiczne działania policji irytują warszawski sąd okręgowy, który nie może się doczekać od niej żadnych informacji. Konkretnie – jak tłumaczył POLITYCE sąd –„informacji od policji dotyczących zleconych czynności”. Dlatego 21 lutego wysłał ponaglenie. 26 lutego posłowie PO Cezary Tomczyk i Paweł Olszewski wystąpili w Sejmie do szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego z wnioskiem o objęcie sprawy poszukiwań osobistym nadzorem.
Dopiero wtedy policja zareagowała i dzień później poprosiła o wystawienie listu gończego, co sąd zatwierdził kolejnego dnia. Był 28 lutego, miesiąc od dnia, w którym Falenta powinien stawić się w więzieniu.
Falenta poszukiwany od marca. „Miał nad nami miesiąc przewagi”
Formalne poszukiwania rozpoczynają się 1 marca. Ale znów anemiczne, bo tylko na terenie kraju, choć już wtedy było niemal pewne, że Falenta jest już za granicą. Czas płynie. Jak wynika z relacji „Gazety Wyborczej”, na serio policja rusza do akcji dopiero 19 marca. Wtedy o ucieczce Falenty mówią już wszystkie media, a dociskany do ściany szef MSWiA Joachim Brudziński codziennie na Twitterze musi odpowiadać na jedno pytanie: kiedy policja go znajdzie? Tego dnia – jak pisze GW – komendant główny „włącza do poszukiwań grupę pościgową z wielkopolskiej komendy, która ma sukcesy w łapaniu ukrywających się przestępców. Policjanci z Poznania i Warszawy tworzą wspólnie specjalną grupę do złapania Falenty”. Opóźnienie ma jednak konkretne konsekwencje.
Czy ktoś z MSWiA lub policji specjalnie zwlekał z poszukiwaniami Falenty?
Dziennikarz „Gazety Wyborczej” przywołuje wypowiedź jednego z policjantów, która de facto kompromituje jego formację, a przede wszystkich jej szefów. Funkcjonariusz przyznał, że Falenta „miał nad nami ponad miesiąc przewagi”. Co to konkretnie oznaczało? „Nagrania z kamer monitoringu, po które moglibyśmy sięgnąć, w większości już przepadły, zostały skasowane” – stwierdził mundurowy. Miesiąc przewagi i skasowane nagrania z monitoringu. Wygląda na to, jakby ktoś z MSWiA lub policji specjalnie zwlekał z wydaniem polecenia wszczęcia poszukiwań, by ułatwić zadanie uciekinierowi. Ktoś doskonale sobie zdawał sprawę, jak sprawnych śledczych ma polska policja i co znaczy pozwolić im działać. 1 kwietnia, czyli niespełna dwa tygodnie po utworzeniu przez komendanta głównego specgupy, policjanci we współpracy z hiszpańskimi kolegami ustalili miejsce pobytu Marka Falenty. 4 kwietnia byli już w pobliżu jego kryjówki, następnego dnia Falenta został zatrzymany, o czym osobiście poinformował minister Brudziński.
Sukces policji? Nie, sukces policjantów
Ale ta akcja nie była sukcesem policji. Jeśli już, była sukcesem policjantów z Poznania i Warszawy, którzy gdy pozwolono im działać, szybko i sprawnie wykonali swoją robotę.
Gdyby nadzorcy policji pozwolili im na to wcześniej, gdyby wykazali się podobną skrupulatnością w stosunku do Falenty jak do rolkarzy spod pomnika smoleńskiego na placu Piłsudskiego lub aktywisty, który założył koszulkę z napisem „Konstytucja” na pomnik Lecha Kaczyńskiego, od ponad dwóch miesięcy Marek Falenta odsiadywałby już karę 2,5 roku więzienia za udział w aferze podsłuchowej.
Brudziński „odwołał się do zagranicy”
Tymczasem przebywa w hiszpańskim areszcie ekstradycyjnym, w którym może jeszcze przesiedzieć nawet trzy miesiące, bo sąd ma 100 dni na podjęcie decyzji w jego sprawie. Polityczną odpowiedzialność za to ponosi minister Joachim Brudziński, służbową – komendant główny Jarosław Szymczyk. O finansowej też warto pamiętać – akcja pochłonęła pewnie z kilkadziesiąt tysięcy złotych. Czyli tyle, ile dobrej klasy radiowóz, których podobno tak bardzo policji brakuje.
Można by tę sytuację zgryźliwie skomentować, że minister Brudziński zrobił to, za co on i jego formacja potępiali działaczy opozycji – w polskiej sprawie odwołał się „do zagranicy”. Tylko że nie chodzi tu o zgryźliwości. Chodzi o największy w cywilizowanym świecie, do dziś niewyjaśniony podsłuchowy spisek wymierzony w rząd demokratycznego kraju. Chodzi o człowieka, który za tym stał i do dziś nie poniósł odpowiedzialności. Wszystko to obciąża także rząd PiS. Z każdym dniem coraz bardziej.
Czytaj więcej: Niewyjaśniona afera podsłuchowa to problem nas wszystkich