W ramach rozmów „ostatniej szansy” PiS przedstawił nauczycielom propozycję „nowej umowy społecznej dla oświaty”, której łatwo wyliczalne konsekwencje polegają na obniżeniu średniej stawki godzinowej i poważnych redukcjach zatrudnienia, co było – jak w „Klubie Pickwicka” mawiał Sam Weller – obelgą połączoną z obrazą. Nauczyciele zareagowali w sposób łatwy do przewidzenia i od 8 kwietnia zapowiedzieli strajk.
Mamy trzy podmioty współtworzące sytuację: PiS i jego rząd, nauczycieli zrzeszonych w związkach oraz opozycję polityczną. Zastosujmy do nich koncepcję działań celowo-racjonalnych Maxa Webera, kiedy to działający orientuje się na „cel, środki i skutki uboczne oraz rozważa przy tym racjonalnie środki w odniesieniu do celów, jak i w odniesieniu do skutków ubocznych, podobnie jak możliwe różne cele”.
Zorganizowani w związki nauczyciele są jak jeż u greckiego poety Archilocha, który „wie jedną rzecz, ale niemałą”. Co wiedzą nauczyciele? Otóż wiedzą oni, że prosili, a nie było im dane, natomiast PiS w ramach „piątki Kaczyńskiego” dał 40 mld zł tym, którzy nie prosili. Wiedzą też, że PiS daje tym, na których głosy w wyborach nie może liczyć tylko wtedy, kiedy ma nóż na gardle. Nauczyli ich tego mundurowi, którzy przed 11 listopada gremialnie pochorowali się na grypę i swoje wyrwali. Wiedzą też, że tuż przed wyborami władza jest na presję wyjątkowo tkliwa, a oni dysponują potężnym narzędziem nacisku. Chodzi o dwie kluczowe sprawy. Po pierwsze, ich współdziałanie jest niezbędne dla niezakłóconej reprodukcji społecznej, której istotnym elementem jest gładkie przechodzenie kolejnych roczników przez cykl szkolny – czyli egzaminy. Po drugie, z tej racji, że zapewniają dzieciom i młodzieży opiekę w godzinach pracy, uczestniczą w tworzeniu spokojności porządku życia codziennego.