Artykuł w wersji audio
W tej grze kluczowe są stereotypy. Najczęściej przywoływany to ten: nauczyciele co prawda niezbyt dużo zarabiają, ale też niezbyt dużo pracują. Premier Mateusz Morawiecki subtelnie cedzi przekaz: „Nauczyciel ma troszeczkę więcej czasu wolnego, ale nauczyciel chce więcej zarabiać”. Senator PiS Andrzej Stanisławek radzi, by ci, którzy pragną lepszych pensji, dobrze pracowali: wychowali olimpijczyków, za co dostaje się premie. Na forach internetowych atak idzie już bezpardonowy: nauczyciele to obiboki i nieroby. A także egoiści. Co potwierdzać ma wybór terminu rozpoczęcia strajku z żądaniem tysiąca złotych podwyżki. Zapowiedziany został na 8 kwietnia – tuż przed egzaminami gimnazjalisty i ośmioklasisty.
Władza powtarza bez ustanku: „biorą dzieci jako zakładników”. MEN w gazetach zamieszcza ogłoszenia „Powodzenia na egzaminach! Jesteśmy z wami!”. W spotach emitowanych w TVP, w których o swoich marzeniach na czas po egzaminach opowiada troje nastolatków, władza obiecuje, że MEN pomoże je spełnić. I puentuje informacją o stale podnoszonych nakładach na edukację.
Ale wygląda na to, że Prawu i Sprawiedliwości w ogóle nie chodzi o dzieci. Minister Anna Zalewska, apelująca do nauczycieli, by nie opuszczali podopiecznych, sama zbiera się do Parlamentu Europejskiego tuż przed finałem forsowanej przez siebie reformy. Będzie nim rekrutacja do szkół średnich podwójnej liczby kandydatów: ostatnich absolwentów gimnazjów i pierwszych opuszczających ośmioletnie szkoły podstawowe.
Władzy chodzi o przedstawienie nauczycieli jako politycznych graczy opozycji. I pozbawienie ich wiarygodności. Szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Jacek Sasin w ubiegłym tygodniu powtarzał w wywiadach: „Żądania ZNP są zaporowe”. „Mam obawę, że druga strona nie oczekuje porozumienia. Chodzi o czysto polityczną akcję wymierzoną w PiS podczas kampanii wyborczej”.
Rolę tych „lepszych” nauczycieli wzięły władze oświatowej Solidarności. Są bardziej skłonne do ustępstw. Żądają niższych podwyżek niż ZNP, „nie chcą brać uczniów jako zakładników” i powtarzają, że „sprawy dorosłych chcą rozwiązać między dorosłymi”, okupując małopolskie kuratorium oświaty, w którym gości ich słynna kurator Barbara Nowak. Ale szeregowy nauczyciel, który „rozumie możliwości budżetu” i z którym można się dogadać, to byt czysto hipotetyczny. By umieścić w materiale „Wiadomości” TVP głos nauczycielki zadowolonej z podwyżek przyznanych w ostatnich miesiącach przez MEN, reporterzy musieli wyciąć i wkleić wypowiedź z archiwum (sama zacytowana publicznie potem protestowała, bo popiera planowany przez ZNP strajk).
Gra rządu staje się nader czytelna. Skoro wrzenie w oświacie jest potężne, skoro nie da się nauczycieli ułagodzić, trzeba przeciwstawić ich społeczeństwu. A gdy operacja-dyskredytacja się powiedzie, na nauczycieli będzie można zrzucić odpowiedzialność także za bałagan podczas podwójnej rekrutacji, egzaminów i za wszelkie nieudane eksperymenty w oświacie.
Uda się? To zależy. Emocje wobec nauczycieli nie są oczywiste. Negatywne – jak strach czy złość – mieszają się z pozytywnymi – jak współczucie czy wdzięczność. W żądających podwyżek każdy widzi tych, których sam spotkał w życiu. Albo których właśnie spotykają jego dzieci. Mamy ich więc za mentorów wytyczających ścieżki rozwoju i jednocześnie wykańczających psychicznie ciemiężców. To dlatego planowany protest wzbudził skrajne reakcje. Z jednej strony różnorakie gesty poparcia, z drugiej lawina hejtu.
Emocjonalne rozdarcie potwierdzały badania opinii. W sondażu IPSOS dla OKO.press na pytanie: „Czy popiera pan/-i strajk nauczycieli?”, 47 proc. pytanych było „za”, 48 proc. „przeciw”. W sondażu Instytutu Badań Pollster dla „Super Expressu” na podobne pytanie 47 proc. badanych odpowiedziało „tak”, „nie” 37 proc. W badaniu IBRiS, opublikowanym przez „Rzeczpospolitą”, 64 proc. pytanych sprzeciwiało się protestowi nauczycieli w czasie egzaminów. Czy uda się zdezawuować nauczycieli? Jak są postrzegani?
Złość
Paulina, 42 lata, Warszawa: – Moja wuefistka w pierwszych klasach podstawówki wyszydzała wszystkich. Szczególnie udatnie przedrzeźniała naszą jąkającą się koleżankę – mieliśmy po osiem lat, pokładaliśmy się ze śmiechu. Ze mnie też drwiła – nie umiałam złapać lecącej piłki. Rosłam w przekonaniu, że jestem ofermą i łamagą.
Relacja z nauczycielem jest jedną z tych, których ślad zostaje w psychice na lata, bywa, że określa późniejsze życie. – To oczywiste w sytuacji, gdy przez kilkanaście lat żyje się w układzie, w którym nauczyciel jest nadrzędny, pokazuje wartości, uczy, ocenia – uważa prof. Franciszek Szlosek z Instytutu Pedagogiki Akademii Pedagogiki Specjalnej. Mechanizm jest podobny jak w więzi z rodzicem, choć słabszy. Nawet jeśli wspomnienia z czasem bledną, odżywają w sprzyjających okolicznościach. Gdy do szkoły zaczyna chodzić dziecko. Albo gdy nauczyciele zwracają na siebie uwagę, zapowiadając strajk.
Grażyna, 48 lat, Kraków: – Dyrekcja szkoły mojej córki i w zasadzie cała kadra nie jest zaangażowana w rozwiązywanie problemów uczniów. Jeden z chłopców, „inny” – spokojny, delikatny – był hejtowany przez kolegów w internecie, ale też na terenie szkoły. Jego mama zgłaszała problem na zebraniach, wychowawczyni to lekceważyła. Aż chłopiec został w szkole dotkliwie pobity, sprawę bada policja. Dla mnie to świadczy o tym, że niestety nauczycieli interesuje tylko, by zrobić to, co muszą, poprowadzić swoje lekcje i pójść do domu.
Z międzynarodowego porównania Eurydice wynika, że pensum polskich nauczycieli – 18 lekcji trwających 14 godzin zegarowych – jest jednym z najniższych w Europie. Analiza IBE, przeprowadzona kilka lat temu, pokazała jednak, że rzeczywisty czas, jaki nauczycielom zabiera praca – przygotowanie lekcji, sprawdzenie klasówek i wypracowań, wypełnienie dokumentów to 47 godzin na tydzień. Te 18 lekcji to skutek próby przekupstwa podjętej w stanie wojennym przez władze PRL. Rząd, świadom potencjału nauczycielskiego wpływu na masy, próbował pozyskać pracowników szkół, opublikował Kartę Nauczyciela. – Faktycznie dawała ona wiele prerogatyw, na czele ze skróceniem tygodniowego wymiaru godzin pracy nauczyciela do 18 – przyznaje prof. Szlosek.
Przez lata Karta ewoluowała w coś pomiędzy listkiem figowym, pozwalającym nauczycielom mało płacić, a dyżurnym argumentem na rzecz tezy, że mało co robią. Nauczyciele najmłodszego pokolenia skądinąd w tej sprawie myślą dość podobnie; są świadomi, że aby społeczeństwo zgodziło się na ich stosowne do zadań zarobki, trzeba urzędowo określić, że te zadania są wykonywane przez 40 godzin tygodniowo. I tyle właśnie siedzieć w szkole. A po godzinach zająć się własnym życiem.
Współczucie
„Jesteśmy z nauczycielami!” (fanpejdż założony w marcu przez rodziców uczniów podtoruńskiej szkoły, obecnie 5 tys. polubień): „Sytuacja zawodowa nauczycieli z roku na rok się pogarsza, także w wymiarze ekonomicznym. Jesteśmy przekonani, że spełnienie postulatów nauczycieli będzie sprawiedliwe i adekwatne do nakładu ich pracy i czasu poświęcanego dzieciom i stanie się początkiem odbudowywania prestiżu tego trudnego i szlachetnego zawodu”.
Agata, 23 lata, studentka: – Nauczycielka biologii w gimnazjum przekonała mnie do udziału w konkursach, na co sama bym się nie odważyła. I odnosiłam sukcesy. Dzięki temu nie bałam się później wyjechać do prestiżowego liceum w Opolu, w którym dostałam stypendium, a jeszcze później przenieść się do Krakowa, szukać pracy. A sama moja pani od biologii całe życie przemieszkała w wiosce, w której było moje gimnazjum.
W sondażach szacunku do grup zawodowych nauczyciele niezawodnie lądują w czołówce. Badania CBOS dotyczące uczciwości i rzetelności przez lata dawały im mocne trzecie miejsce – za naukowcami i pielęgniarkami. Ostatnio informatycy zepchnęli nauczycieli z podium. Ale wciąż wyprzedzają m.in. sędziów i księży. Inny sondaż CBOS „Prestiż zawodów” z 2013 r. dawał im wśród tych najbardziej cenionych siódme miejsce – niższe niż strażakom, profesorom i górnikom, wyższe niż lekarzom i przedsiębiorcom. Prof. Franciszek Szlosek uważa, że „prestiż” może w tym przypadku znaczyć tyle co „ważność”. – Nauczyciele mają wielką przestrzeń do kształtowania poglądów. Mimo rozwoju technologicznego, serwisów społecznościowych, ich osobisty kontakt z uczniami wciąż jest na tyle istotny, że niedostrzeganie go lub bagatelizowanie to po prostu ignorancja.
Paradoks polega na tym, że sami nauczyciele czują się nieszanowani, zastraszani, ignorowani. – To skutek codziennego przekazu w kraju gospodarki rynkowej – ocenia prof. Szlosek. – Jeśli pracujesz dobrze, jesteś inteligentny i profesjonalny, masz pieniądze.
Zasadnicza nauczycielska pensja to dziś od 2,5 tys. do 3,5 tys. zł brutto (1,8 tys. – 2,5 tys. zł na rękę), gdy średnia krajowa przekracza 4,5 tys. zł. Do niedawna nauczyciele miotali się między przyjmowaniem frazesów o zawodowym powołaniu lub właśnie neoliberalnego: „Jesteś wart tyle, ile potrafisz zarobić”. Bieda ich krępowała. „Jak wytłumaczyć kolegom z liceum, że u nas w domu na proszoną kolację są pierogi i wino Sophia? Podczas gdy oni podają wino francuskie i carpaccio z polędwicy wołowej?”. Gdy wreszcie zaczęli o swoich pensjach mówić głośno, pokazywać płacowe paski, część z tych, których stać na carpaccio, zaczęła nauczycielom współczuć. Bo owszem, każdy wie, że są tacy, którzy przez lata lekcji kolejnym klasom puszczają te same zestawy slajdów, na przerwach kryją się w pokoju nauczycielskim, do którego wejścia strzeże kod PIN, a o 12.30 wychodzą ze szkoły, abdykując z pozycji wpływu. Czasem podopiecznych mają w nosie, czasem gnają do drugiej pracy. Więc – konkludują ci współczujący – pozostaje pytanie o przyczyny i skutki. Czy można w ogóle oczekiwać, że za połowę średniej krajowej ktoś profesjonalnie, odpowiedzialnie i kompleksowo zajmie się innymi ludźmi?
W badaniach oczekiwań rodziców wobec szkoły – dużych (autorstwa Instytutu Badań Edukacyjnych) i małych (robionych na własne potrzeby przez gminne podstawówki) – na pierwszym miejscu niemal zawsze ląduje bezpieczeństwo. Dobrzy, kompetentni nauczyciele w ankiecie IBE sprzed kilku lat znaleźli się na drugim miejscu (58 proc. wskazań, bezpieczeństwo miało 79 proc.). Co ciekawe, dopiero na siódmym miejscu wymieniano wysoki poziom nauczania.
Z tej kategorii usług polskich szkół Polacy są zresztą dość zadowoleni. W badaniach CBOS, które od 10 lat pyta: „Jak ocenia Pan(i) obecny poziom kształcenia w Polsce?”, szkoły wszystkich szczebli częściej dostają oceny „dobrze” niż „źle”. Choć w ubiegłym roku, po pierwszym etapie zmiany systemu oświaty, zadowolonych ubyło – w podstawówkach z 66 do 56 proc., w gimnazjach z 53 do 41 proc., w liceach ogólnokształcących z 59 do 52 proc.
Strach
Gorzej, że sami uczniowie niespecjalnie swoje szkoły lubią. W opublikowanych rok temu międzynarodowych badaniach PIRLS tylko co trzeci czwartoklasista z Polski przyznał, że chętnie chodzi do szkoły. Na świecie odpowiada tak średnio co drugi.
Laura, 38 lat, ekonomistka, Warszawa: – Matematyk-szowinista w liceum uważał, że dziewczyny z natury nie nadają się do matematyki. Wstawił mi tróję na świadectwie, choć u wszystkich nauczycieli przed nim i po nim miałam piątki. A z powodu tamtej trói straciłam szansę na zagraniczne stypendium.
Anna, 40 lat, Małopolska: – Chemik w szkole mojego syna jest arogancki, krzyczy, gdy dziecko nie odpowie albo odpowie źle. A gdy okaże się, że miało rację, a on był w błędzie, nie przeprasza. Odpytuje do skutku, aż przyłapie na jakimś potknięciu.
Według analiz Instytutu Badań Edukacyjnych wielu nauczycieli rzeczywiście lubi kontakt z dziećmi, a także przedmiot, którego uczą. Nauczycieli jest jednak 700 tys. Badacze zastrzegają więc: nierealne jest oczekiwać, że w takiej masie wszyscy okażą się pasjonatami, fachowcami czy nawet przyzwoitymi ludźmi.
Dr Dominika Walczak, kierownik Zespołu Badań i Analiz Edukacyjnych w IBE, zwraca uwagę, że zdaniem połowy 15-latków, badanych w 2015 r. w projekcie PISA, nauczyciele co najmniej kilka razy w roku biorą ich za mniej inteligentnych, niż w rzeczywistości są. Co czwarty 15-latek był przez nauczyciela wyśmiewany lub obrażany. Ze szkół nie zniknęła też przemoc fizyczna. W badaniu IBE uczniów klas IV–VI podstawówek oraz gimnazjów, także z 2015 r., 6–7 proc. pytanych poskarżyło się, że w ostatnich tygodniach jakiś nauczyciel uderzył ich lub szarpnął. W liceach i technikach niemal się to nie zdarzało, ale już w ówczesnych szkołach zawodowych odpowiedzi były podobne jak w podstawówkach i gimnazjach. Świadomi mechanizmów psychologicznych nauczyciele uważają, że to pokłosie nierozładowanych w szkołach emocji, braku wsparcia w forsownym kontakcie z młodymi ludźmi. Frustracji, która przekształca się w agresję – wobec siebie samego, wobec kolegów, rodziców, uczniów.
Wdzięczność
Magdalena, 37 lat, Łódź: – Matematyczka mojego syna wyglądała ekscentrycznie – mocno opalona 50-latka czesząca włosy w kucyki, farba platynowy blond. Ale w pracy była arcymistrzynią – dodawać uczyła dzieci na cukierkach, na zajęcia z dzielenia przynosiła pizzę. Kiedyś chciałam zwolnić syna z kółka matematycznego, na które chodziła zresztą prawie cała klasa. Naskoczył na mnie: „No co ty??? Muszę iść!”. W tym roku syn próbuje się dostać do najlepszego technikum w mieście. To w wielkiej mierze zasługa tamtej pani.
Ewa, 47 lat, przedsiębiorczyni, Kraków: – Rusycystka w podstawówce opowiadała o języku i kulturze Rosji z taką pasją, że chyba do dziś nikt z mojej ówczesnej klasy nie postrzega Rosjan przez negatywny pryzmat polityki.
Na facebookowej stronie „Podziękuj nauczycielowi” przez ostatnie marcowe tygodnie przybyło dwa razy tyle polubień jak przez wcześniejsze cztery lata jej działania. Dziś jest ich 8,5 tys. To jedna z licznych podobnych akcji, obok kujawsko-pomorskiego „Jesteśmy z nauczycielami”. Głosy krytyczne czy hejterskie wobec nauczycieli i ich protestu, choć donośne, pozostają bardziej rozproszone. Protest nauczycieli poparła też koalicja „NIE dla chaosu w szkole”. – Strajk, który mógłby objąć egzaminy, nie jest „kosztem dzieci” – ocenia przedstawiciel koalicji Olgierd Porębski, ojciec gimnazjalisty. – Kosztem dzieci byłby strajk w powszednie dni, utrata zwykłych lekcji i okazji do nauczenia się czegoś wartościowego. W trakcie egzaminów w większości szkół zajęcia i tak są odwołane. Przede wszystkim jednak same egzaminy nie przynoszą młodzieży żadnej korzyści, nie są potrzebne uczniom, tylko systemowi jako część procesu rekrutacji. To dla systemu powstaje kłopot, jak ją przeprowadzić, gdyby egzaminy w terminie się nie odbyły. No chyba że ów system wykorzysta okazję, by obarczyć nauczycieli winą za problemy uczniów, faktycznie wynikające z destrukcyjnej zmiany systemu oświaty.
Partia władzy nigdy nie była zainteresowana rozmową o oświacie ani jej autentycznymi problemami. Traktowała ją wyłącznie instrumentalnie – jako pole do składania populistycznych obietnic oraz kanał dystrybucji własnej ideologii. Dziś zamierza przykryć skutki kulawej, psującej szkoły deformy poszukiwaniem kozła ofiarnego i grą na emocjach rodziców. Szczęśliwie prawdziwa, szeroka rozmowa o tym, jaka ma być polska szkoła, właśnie zaczyna się gdzie indziej. Sami nauczyciele, przy wsparciu rodziców, działaczy oraz uczniów, ruszyli z organizacją w całym kraju Narad Obywatelskich o Edukacji (NOoE). Mają namyślać się m.in. nad tym, do czego przygotowuje szkoła. Jak motywuje do nauki? Jaka jest pozycja nauczycieli? Jakie są wobec nich oczekiwania? Kilka miesięcy potrwają prace nad raportem z wnioskami. Mają go dostać politycy wszystkich partii. Prawa i Sprawiedliwości również.
***
Do zamknięcia tego numeru POLITYKI nie przyniosły rozstrzygnięć rozmowy delegacji rządu i nauczycielskich związków zawodowych.