Pod otwarcie lewicowym szyldem wystartuje w majowych wyborach tylko jedna lista. I to zdecydowanie niszowa, zorganizowana wokół chwiejącej się w posadach Partii Razem, bez poważnych perspektyw na mandaty. Nieco większe szanse będą mieli kandydaci kamuflujący swą tożsamość w pop-politycznej formule Wiosny, dosyć selektywnie czerpiącej z lewicowego pakietu, używającej retorycznych zamienników. Ewentualnie idący na trudne kompromisy i ryzykujący roztopienie się w ramach Koalicji Europejskiej. To z kolei casus SLD, Inicjatywy Polskiej oraz Zielonych.
Realnych efektów tych strategii oczywiście nie sposób dziś prognozować. Choć wyraźnie już widać, że trwający od kilku lat renesans lewicowego myślenia nie wytworzył oczekiwanego popytu na integralną lewicową formację, jej symbolikę, sztandary, język. Jeżeli do wyborów parlamentarnych sytuacja się nie zmieni, lewicowość będzie funkcjonować w polskiej polityce wyłącznie kontekstowo. I byłby to europejski ewenement.
Zakazane słowo
Podczas sobotniej prezentacji kandydatów z pierwszych miejsc list Wiosny słowo „lewica” nie padło ani razu. Jakby obłożone zostało embargiem. Mimo że przez scenę przewinęło się kilka emblematycznych postaci polskiej lewicy, m.in. czołowy jej ideolog Maciej Gdula z „Krytyki Politycznej” (kandyduje w okręgu obejmującym Małopolskę i Świętokrzyskie), aktywistka proaborcyjna i była wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka (Kujawsko-Pomorskie), związana do niedawna z SLD była warszawska radna Paulina Piechna-Więckiewicz (Mazowsze).
Co najwyżej sygnalizowano tematy kojarzone z lewicą, choć wyrywkowo. Najwięcej o walce ze smogiem, ale też o neutralności światopoglądowej, prawach osób LGBT, wyższych wynagrodzeniach (zwłaszcza nauczycielskich) i emeryturach.