Kraj

Tabu. Koniec zdania

W pierwszych reklamach podpasek po 1989 r. krew menstruacyjna była niebieska.

Pielęgniarka w podstawówce Grażyny miała wygląd kapo. Głowa obrośnięta szczeciną czarnych włosów, makijaż Lizy Minnelli. Zamiast „New York, New York” krzyczała „Debile, stać równo w kolejce i ani drgnąć!”. Kolejka była do szczepień i jeśli ktoś w niej zemdlał ze strachu, postać w białym fartuchu zwracała się do reszty: „Wynieść ciało”. Nic dziwnego, że kiedy zaczęłyśmy dojrzewać, ostatnią myślą byłoby zapytać pielęgniarkę szkolną, co to jest okres. Nie inaczej było na wuefie w szkole Sylwii. Jeśli któraś z dziewczyn zgłaszała „niedyspozycję”, groźny nauczyciel straszył, że każe sobie pokazać majtki, żeby sprawdzić, czy uczennica nie kłamie.

A okres do nas przychodził, i to regularnie. Co nie jest rewelacją na skalę globalną, bo jak świat światem, dzielimy to doświadczenie z ponad połową ludzkości, która dzięki temu istnieje. Niby normalka, a jednak w życiorysie każdej kobiety pierwsza miesiączka to moment ważny i znaczący. Ale choć biologia podarowała nam naturalny rytuał przejścia, to w naszej kulturze nikt z tego święta nie robi. Wręcz przeciwnie.

W pierwszych reklamach podpasek po 1989 r. krew menstruacyjna była niebieska. Nie był to efekt uboczny przedawkowania viagry (niektórzy widzą wtedy świat w kolorze blue), tylko próba oswojenia drażliwego tematu przez pracownika agencji reklamowej. Ten akurat nieszczęśnik być może okresu nigdy nie widział, a jeśli zobaczył, to się przeraził. Skąd miał wiedzieć, że ta krew leci, kiedy chce, przestaje, kiedy jej się podoba (do pięciu dni) i podlega innym prawom niż ta, która cieknie z otwartej rany. W domu mu nie powiedzieli, w szkole i w kościele obrzydzili, a od swojej dziewczyny słyszał co najwyżej jęki, że „przyszła ciotka”. W rezultacie przez lata byliśmy skazani w reklamie na menstruację smerfów.

Dziś dodatkowo podejrzewamy, że krew w naturalnym kolorze jest zarezerwowana dla sztandarów. Zajmuje ona, bądź co bądź, połowę powierzchni flagi naszej skrwawionej ojczyzny. Miejsca dla kobiecej krwi jednak tam nie ma.

Dlatego zachwyciła nas wiadomość, że film pt. „Period. End of sentence” („Okres. Koniec zdania” – gra słów, ponieważ „period” to również „kropka” po angielsku) w reżyserii Rayki Zehtabchi wygrał w tym roku Oscara. Nagroda dla dokumentu Netflixu jest tym ważniejsza, że opowiada o założeniu manufaktury podpasek w Indiach, gdzie tabu dotyczące kobiecej fizjologii jest jeszcze większe niż w krajach katolickich. Grażyna pamięta, jak podczas wizyty u stryjostwa ciotka postawiła przed mężem talerz zupy, a ten wstrząśnięty lecącą właśnie w telewizji reklamą podpasek, odsunął go ze wstrętem, mówiąc: „No, nie przy jedzeniu!...”. Niebieska krew odebrała mu apetyt. W Indiach w ogóle nie wpuściłby bratanicy do domu, bo podejrzewałby, że może akurat plamić na niebiesko.

Ale w 2019 r. świat stanął na głowie. Producentka filmu o okresie Guneet Monga po ogłoszeniu, że dostali Oscara, wysłała tweeta tej treści: „Wygrałyśmy! Do wiadomości każdej dziewczyny: wiedz, że jesteś boginią!”. Jeśli kiedyś jest moment dla stryjów tego świata, żeby udusili się serwowaną przez żonę polewką, to właśnie teraz.

Polszczyzna nie radzi sobie z comiesięcznym upływem kobiecej krwi. Najwdzięczniejsze słowo z ubogiego rodzimego zestawu, „miesiączka”, odwołująca się do faz księżyca, została znaczeniowo spaprana – kojarzy się dziś z miesięcznicą. „Okres” brzmi, jak wypowiedzenie pracy. „Menstruacja” rymuje się z kastracją. „Trudne dni” to absurd – okres to nie choroba. Słynna „ciotka” miałaby sens tylko wtedy, gdyby wyglądała jak ciotka Eleonora z „Godziny pąsowej róży”. Tu zresztą czapki z głów przed Aleksandrem Dumas synem, który w „Damie kameliowej” wyposażył bohaterkę w uroczy atrybut. Paryska kurtyzana nosiła przez kilka dni w miesiącu czerwone kamelie zamiast białych. Był to dla niej zasłużony czas zawodowego wytchnienia.

Nawet teraz, kiedy piszemy ten tekst dla Poważnego Tygodnika, czujemy na sobie wzrok niektórych czytelników – jak to, w takim magazynie takie tematy? A fe! Tymczasem świadomość młodych dziewczyn dotycząca własnej fizjologii bywa przerażająco niska. Jak w czasach, kiedy Irena Krzywicka wydała powieść „Pierwsza krew”(1930 rok!), w której pierwsza menstruacja Jasi przebiegała w atmosferze szeptów i grzechu. Raporty grupy edukatorów i edukatorek Ponton nie pozostawiają wątpliwości – samoświadomość jest mętna i pochodzi raczej z wybiórczych informacji z sieci, od koleżanek, no i z domysłów. Menstruacja w Polsce w XXI w. to nadal czary-mary.

W innych częściach świata bywa nawet gorzej. W niektórych krajach to sygnał, że dziewczynka może już zostać żoną i zajść w ciążę. Wstrząsający film „Kafarnaum” pokazuje, do czego takie myślenie może doprowadzić. Na wszelką ludzką fizjologię w kulturze nałożone jest tabu, a na kobiecą szczególnie.

Krew miesięczna to tabu, groza. To również zaproszenie do kontrolowania kobiecego ciała. Na szczęście są różne projekty, które mają za zadanie odczarować temat, choćby „Czerwony namiot”, który celebruje kobiecą rozrodczość i ciało. Mamy nadzieję, że Oscar dla filmu „Period. End of sentence” przeniesie rozmowy o prawach kobiet z rechocząco-oburzonego pokoju do prawdziwego salonu, gdzie można rozmawiać o wszystkim. Również o tym, co każdą dziewczynę i kobietę spotyka raz w miesiącu. Nie chodzi nam o napięcie i nerwy, zwane PMS, ale o krew. O barwie krwi, a nie soku z jagód. W prawdziwym kolorze, niosącym przesłanie: to ze mnie narody, to ze mnie życie. Matczyna krwawi co miesiąc. Podkreśl, Jasiu, wężykiem!

Polityka 10.2019 (3201) z dnia 05.03.2019; Felietony; s. 86
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną