Sezon otworzył Biedroń. Z programem równie przemyślanym, co kosztownym, skalkulowanym na 35 mld zł. Tyle że rozłożonym na wiele lat, więc jakoś można było bronić tezy o względnym realizmie programu. Teraz wkroczył na scenę Kaczyński i podbił stawkę. Może nie skalą wydatków budżetowych (bo koszt obietnic Wiosny i PiS jest zbliżony), ale prostotą oferty i szybkością realizacji. Wypłaty będą, a jakże, i to zaraz. Gest władzy musi być w odpowiednim momencie należycie doceniony.
„Kaczyński i Morawiecki pokazali, że wszyscy jesteśmy Polakami” – na gorąco ekscytował się jeden z prawicowych publicystów. A to dlatego, że niemal każdemu coś się dostanie. Zatem koniec „wojny polsko-polskiej”, bo o co tu się dalej spierać? Nieważne przecież światopoglądy, tożsamości, orientacje. Ostatecznie tylko gotówka się liczy, nieprawdaż? Tę osobliwą metodę budowania polskiej wspólnoty obdarowanych z budżetu autor raczył określić mianem „pozytywistycznej”.
No to teraz kolej na Koalicję Europejską. Czym nas zauroczy? Koniec ględzenia o Europie, liberalnej demokracji i innych głupotach, czas na twardy konkret. A już naprawdę będzie miała przechlapane, jeśli sięgnie do słownika ze słusznie minionej liberalnej epoki i wspomni coś o rozdawnictwie, postawach roszczeniowych, scenariuszu greckim. Nowa poprawność polityczna stanowczo nie pozwala kwestionować prawa zwykłego człowieka do wypłat z budżetu. Sorry, taki mamy klimat. Więc, ile dajesz, Koalicjo?
Jeszcze w 2015 r. mówiło się po prostu o korekcie socjalnej. PiS ówczesnym programem 500+ zmieniło warunki gry. Odruchową reakcją strony liberalnej było niedowierzanie i oburzenie. Dosyć szybko nadeszła jednak faza ogólnej akceptacji flagowego programu nowej władzy. Zwłaszcza że jego wdrożenie przebiegło bez przeszkód, nie ujawniły się przepowiadane patologie społeczne, złowrogie „rynki finansowe” ani drgnęły, a budżet bez trudu się dopiął.