Śmieci mają to do siebie, że śmierdzą. W Polsce śmierdzą podwójnie, bo system segregacji odpadów spina się, ale tylko na papierze. Jak inaczej wyjaśnić, skąd się biorą tysiące nielegalnych wysypisk?
Trudnych pytań jest więcej. Zwłaszcza gdy od ogółu przejść do szczegółu.
Na przykład: skąd w żwirowni w Dąbrówce-Strumiany wzięły się odpady medyczne, skoro odpady specjalne podlegają restrykcyjnej ewidencji? Specjalne odpady z Dąbrówki były np. kawałkami ludzkich jelit, czyli odpadów pooperacyjnych ze szpitali. Usiłowano je zakopać w ramach tzw. rekultywacji żwirowiska, choć trafić powinny do spalarni. Ciekawe, że w Dąbrówce oprócz pooperacyjnych szczątków znaleziono również pyły z zawartością metali ciężkich. Te akurat – zdaniem śledczych – mogą być toksycznym odpadem ze spalarni.
I tak jedne śmieci spotkały się z drugimi. I to 7 km od Zgierza, w którym 25 maja zeszłego roku gaszono gigantyczny pożar składu odpadów ściągniętych do Polski z całej Europy. Pożar w Zgierzu był 60. z kolei, jakie wybuchły w zeszłym roku na wysypiskach i składach odpadów w całej Polsce.
W sumie w zeszłym roku doszło do 70 pożarów w magazynach i na składowiskach śmieci. – A tak naprawdę było ich ponad dwa razy więcej, bo policzono tylko te bardziej spektakularne – mówi Hanna Marliére, która od 15 lat zajmuje się polityką odpadową w Polsce. Płonęły głównie śmieci silnie trujące – opony, plastiki. Najwyższa Izba Kontroli, która wzięła pod lupę działanie systemu już w marcu 2017 r., biła na alarm, że przepisy są dziurawe, a rynek właściwie pozbawiony kontroli.
Palący problem
Pożary magazynów były kwestią czasu, bo w obrocie śmieciami działała zasada gorącego kartofla. Odpady wędrowały od firmy do firmy i robiły się coraz bardziej gorące, bo ich recykling albo unieszkodliwienie z góry były nieopłacalne.