Lwią część wieczoru poświęciłem wczoraj największemu sekretowi pisowskich list na eurowybory, czyli niespodziewanemu startowi Joachima Brudzińskiego, który będzie jedynką na Pomorzu Zachodnim, okręgu nr 13.
Czytaj także: Konkurs szpagatów, czyli jak partie łowią wyborców
Dlaczego Brudziński startuje w eurowyborach
Mówi się o tym w PiS sporo, bo Brudziński to nie tylko szef potężnego ministerstwa, lecz i pierwszy zastępca Jarosława Kaczyńskiego w partii, a zarazem jeden z najważniejszych pretendentów do sukcesji po prezesie. I nagle ten polityk wagi ciężkiej dobrowolnie – i niespodziewanie – udaje się na brukselską emigrację.
Im więcej rozmów o tej decyzji, tym rzecz jest ciekawsza. Po pierwsze, sprawa rozstrzygnęła się w ostatniej chwili. Kilka tygodni temu o jedynkę z tego okręgu zabiegał u Kaczyńskiego minister cyfryzacji Marek Zagórski. I, jak twierdzi moje źródło, prezes mu tę jedynkę przyobiecał.
Po drugie, start Brudzińskiego był do końca trzymany w tajemnicy. Nie wiedzieli o tym nie tylko dziennikarze, lecz także politycy pozostający w bieżącym kontakcie z Kaczyńskim.
Po trzecie, większość moich rozmówców odrzuca teorię, że Brudziński startuje pro forma, by pociągnąć listę, a potem wróci na wybory parlamentarne. Minister podobno pilnie uczy się angielskiego, a na posiedzeniu komitetu politycznego była mowa o „względach osobistych” (choć niedetalicznie), dla których Brudziński wymógł na Kaczyńskim swoje kandydowanie.
Po czwarte, ta decyzja jest dość powszechnie czytana jak rezygnacja z konkurencji z Mateuszem Morawieckim o władzę w kolejnym rozdaniu; a chodzi o władzę na obu piętrach, państwowym (stanowisko premiera w nowej kadencji) i partyjnym (przywództwo w PiS po emeryturze Kaczyńskiego).