Wejście na wojenną ścieżkę w sprawie Europejskiego Centrum Solidarności było błędem politycznym ministra kultury Piotra Glińskiego i wiceministra Jarosława Sellina. W efekcie obaj politycy oberwali po nosie od obywateli, którzy nie życzą sobie ręcznego sterowania instytucjami kultury.
Podobno poszło o 31 sierpnia 2018 r. Prezydent Duda składał kwiaty pod pomnikiem Poległych Stoczniowców, gdy grupa ludzi na tarasie gmachu ECS (sąsiaduje z pomnikiem) rozwinęła baner z wyjątkowo obraźliwym słowem „konstytucja” i wznosiła okrzyki. Nie pomogły tłumaczenia, że ECS to miejsce ogólnie dostępne. W październiku minister kultury obciął placówce dotację na 2019 r. o 3 mln zł. Przedstawiciele rady ECS zabiegali o spotkanie z ministrem od listopada 2018 r. Bezskutecznie. Dopiero kontakt p.o. prezydenta Aleksandry Dulkiewicz z premierem Morawieckim sprawił, że ministrowie Gliński i Sellin zdecydowali się udzielić audiencji pani prezydent i marszałkowi województwa. Byli gotowi przywrócić finansowanie w zamian za wprowadzenie własnego wicedyrektora oraz utworzenie w ECS 10-osobowego działu im. Anny Walentynowicz. Słowem: szantaż.
Minister kultury skarży się, że jego wpływ na ECS nie jest adekwatny do kwot przekazywanych na działalność. Faktycznie, nie może sterować ręcznie, jak lubi, bo to instytucja samorządowo-rządowa. Ma aż pięciu założycieli, którzy są reprezentowani w 16-osobowej radzie (miasto – 5 osób, ministerstwo – 4, samorząd województwa i NSZZ „S” po 2, Fundacja Centrum Solidarności i Lech Wałęsa – po 1 osobie). I jako 16. – przewodniczący kolegium historyczno-programowego. To gremium jest mocno zróżnicowane pod względem poglądów (zasiada w nim m.in. Marta Kaczyńska). To poprzez owe ciała statutowe założyciele mogą wywierać wpływ, układać się, promować swoje pomysły.