Artykuł w wersji audio
W ubiegły poniedziałek CBA zatrzymało dwóch do niedawna prominentnych polityków PiS związanych z obronnością i przemysłem zbrojeniowym. Mniej znany Mariusz Antoni K. był w poprzednich dwóch kadencjach posłem. Kariera partyjna roztrzaskała mu się na tzw. aferze madryckiej (kombinacje przy rozliczaniu podróży służbowej). Założył własną firmę doradczą, kontakty polityczne stały się teraz źródłem dochodu. Usłyszał zarzuty powoływania się na wpływy oraz fałszowania dokumentów w kontraktach z Polską Grupą Zbrojeniową. Po złożeniu zeznań wyszedł na wolność.
Ale uwaga opinii publicznej skupiła się na drugim zatrzymanym – Bartłomieju M. Niespełna 30-letni polityk był żywym symbolem polityki kadrowej rządu PiS. Jego spektakularna kariera załamała się mimo poparcia ze strony jego osobistego promotora i patrona Antoniego Macierewicza. Bartłomiej M. również założył firmę świadczącą usługi doradcze. Tak samo postawiono mu zarzuty „powoływania się na wpływy w instytucji państwowej i podjęcia się pośrednictwa w załatwianiu spraw dla uzyskania korzyści majątkowej”. Dowody przeciwko M. musiały być jednak mocniejsze, gdyż sąd zdecydował o trzymiesięcznym aresztowaniu polityka. Nie pomogło nawet poręczenie złożone przez o. Tadeusza Rydzyka.
Antoni, stop!
Nazwisko słynnego pupila Macierewicza w kontekście afery w PGZ po raz pierwszy pojawiło się publicznie w maju ubiegłego roku. Tygodnik „Sieci” opublikował wtedy materiał zatytułowany „Tak CBA łapie »swoich«”, oparty na materiałach z kontroli Biura w PGZ. Taki przeciek na łamach prorządowego pisma został zinterpretowany jako ostrzeżenie pod adresem dopiero co wyrzuconego z resortu obrony Macierewicza, aby nie próbował prowadzić samodzielnej polityki. Był to już czas wygaszenia miesięcznic smoleńskich, premier Morawiecki miał symbolizować nadejście epoki technokratycznej stabilizacji. Tymczasem Macierewicz nadal robił swoje, jeździł po Polsce z patriotycznymi wystąpieniami, mobilizował Polonię. Elita PiS widziała, że nadal ponosi go ambicja.
Jak słyszymy za kulisami PiS, moment zatrzymania M. nie był przypadkowy. Bo nazajutrz miała zostać ogłoszona współpraca polskiej alt-prawicy na wybory europejskie. W głównych rolach z Kają Godek, Januszem Korwin-Mikkem, Robertem Winnickim, Liroyem i Grzegorzem Braunem. Do tej pory źródłem największego utrapienia dla PiS była w tym gronie Godek. Firmowane przez nią kolejne projekty całkowitego zakazu aborcji nieustannie zmuszają partię rządzącą do tłumaczenia, że choć całym sercem pragnie chronić życie nienarodzonych, to okoliczności stają okoniem i zawsze jest zły moment na uchwalenie restrykcyjnego prawa. Próbowano nawet usidlić ją miejscem w radzie nadzorczej jednej ze spółek Skarbu Państwa (– Na razie nie będziemy jej zabierać pensji – słyszymy teraz od ważnego polityka PiS), ale bez skutku. Do sojuszu prawicowych radykałów mają jeszcze dołączyć Marek Jurek oraz Marek Jakubiak. Ale największą sensacją byłoby przejście Macierewicza, nominalnie ciągle jeszcze wiceprezesa PiS.
– I to z błogosławieństwem o. Rydzyka. Antoni chodzi swoimi drogami i trudno do końca przewidzieć, co planuje. Areszt Bartka ma skutecznie pohamować jego plany. Nasz żelazny elektorat stoi za Macierewiczem murem, więc wciąż go potrzebujemy – tak nasz rozmówca z PiS tłumaczy kontekst poniedziałkowej akcji CBA. Jego zdaniem również poręczenie Rydzyka dla pupila Macierewicza było elementem szerszej rozgrywki. Redemptoryście zależy, aby Kaczyński upchnął na listy PiS dwóch radiomaryjnych faworytów Urszulę Krupę i Mirosława Piotrowskiego. Czemu Kaczyński jest niechętny, gdyż już raz wprowadził oboje polityków do PE, a oni następnie odmówili wejścia do eurodelegacji PiS. Prezes zamierza więc udobruchać Rydzyka jedynką na lubelskiej liście dla Elżbiety Kruk, lojalnej wobec PiS i zarazem cenionej w Toruniu.
Ostrzeżenie odniosło skutek, Macierewicz na razie nie zasilił prawicowej konkurencji. Przy okazji tak ustawiono przekazy dnia o walce ze „świętymi krowami”, aby nieco zdyscyplinować całą partię. – Ludzie głupieją przy większych pieniądzach, a my mamy przed sobą najważniejsze wybory o reelekcję. Dlatego pokazujemy, że patrzymy naszym na ręce i mają mieć je czyste. Pełna mobilizacja – słyszymy w PiS.
Tę pedagogikę natychmiast jednak zmąciły enigmatyczne tweety Tomasza Lisa. Sugerowały, iż akcja CBA jest próbą odwrócenia uwagi od wielkiej bomby politycznej, która być może utopi rządy PiS. Sugestie i domysły narastały przez cały poniedziałek, podsycane w mediach społecznościowych przez dziennikarzy „Gazety Wyborczej”. Nazajutrz, gdy ukazały się rewelacje o biznesowych negocjacjach prowadzonych przez Jarosława Kaczyńskiego, wszystko już było jasne.
Nasz rozmówca z Nowogrodzkiej: – Ale my o tych taśmach dowiedzieliśmy się dopiero w poniedziałek. Obie sprawy nie mają nic wspólnego, zatrzymanie Bartka było planowane znacznie wcześniej. TVP zostało zamówione, aby grzać temat. Prędzej już taśmy prezesa przykryły naszą akcję.
Strategia kapiszona
Faktycznie, gdy wieść o sensacyjnym materiale „Wyborczej” zdobyła już status wirala, prezes zwołał na Nowogrodzkiej naradę. Z pisowskich świętych zabrakło tylko Mariusza Błaszczaka, który przebywał z rodziną na urlopie. Już domyślano się, że chodzi o Srebrną. Pytano więc prezesa, co się może znajdować na taśmach. Niemal dosłownie cytował samego siebie z nagrań: że działa zgodnie z prawem, nie ma jak Austriakowi zapłacić, proponuje ugodę w sądzie.
Gdy stenogram ujrzał światło dzienne, elita PiS odetchnęła z ulgą. Spodziewano się większych kłopotów. Na wszelki wypadek wycofano nawet reprezentantów partii z porannych programów, aby ktoś nie chlapnął czegoś nieuzgodnionego. Powrócili, gdy narracja była już gotowa. Jej symbolem stało się „ja cię nie mogę”, czyli komentarz prezesa do spodni tłumaczki Geralda Birgfellnera, z którym Kaczyński prowadził negocjacje. W formie internetowego hasztagu zaczął robić szybką sieciową karierę, podkreślając rzekomą banalność ujawnionej afery. Wkrótce mają się pojawić nawet koszulki z cytatem. – Niech staną się symbolem tej rozmowy. „Ja cię nie mogę”, czyli ja, prezes, nie mogę zapłacić tych pieniędzy bez umowy, a więc niezgodnie z prawem – mówi poseł PiS.
Nowogrodzka potraktowała nagranie rutynowo, porównując je z poprzednimi skandalami taśmowymi. W podsłuchach u Sowy mniej istotne było, o czym rozmawiali politycy PO. Żadnej wielkiej afery na tej podstawie nie wykryto. Istotniejsze okazały się plotki, pieprzne komentarze, niezrównane nieraz bon moty, przekleństwa. Także to, gdzie rozmawiano, co podawano na stół, czym płacono. Tymczasem w stenogramie prezesa nie o formę chodziło, lecz o przedmiot samej rozmowy. Co ludzie odpowiedzialni w PiS za propagandę, świetnie znający mechanizmy sieciowej komunikacji, natychmiast zdiagnozowali jako swój główny atut. Mało komu chce się bowiem wgryzać w skomplikowane historie, ludzie przeważnie czytają tylko nagłówki. Prostym chwytem retorycznym można więc odwrócić uwagę od poważnej sprawy. Czyli pytań o granice biznesowego zaangażowania w polityce, wykorzystanie publicznych zasobów, brak spójności z uprawianą przez władzę natrętną moralistyką.
Kryzys permanentny
Na sondażowe efekty zawirowania trzeba poczekać. Być może nawet kilka miesięcy, jak zwykle w przypadku afer niejednoznacznych. Musi minąć dość czasu, aby opinia publiczna ociosała historię ze zbędnych wątków i odsłonił się jej rdzeń.
Ale jedno pozostaje niezmienne. Zaczął się kolejny miesiąc, a partia rządząca nadal pozostaje w defensywie, wciąż się z czegoś tłumaczy. Pełzający kryzys trwa już ponad rok, zaczął się wraz z premierostwem Morawieckiego. Polska żyła w tym czasie katastrofą dyplomatyczną wywołaną przyjęciem ustawy o IPN oraz przegranym sporem PiS z Unią Europejską o „reformę” Sądu Najwyższego. Po jesiennych wyborach samorządowych niekwestionowany dotąd hegemon był już zmuszony uzasadniać swoją rozpaczliwą klęskę w miastach. Następnie spadła na pisowskie głowy afera w KNF, której szef Marek Ch. próbował wymusić na bankierze Leszku Czarneckim zatrudnienie swojego człowieka za grube miliony. Sprawa zataczała coraz szersze kręgi, prowadząc wprost do NBP. Tam też wkrótce wybuchł kolejny skandal z „aniołkami Glapińskiego” na lukratywnych etatach. Instytucja niby jest od PiS niezależna, ale personalnie – jak niemal wszystkie „niezależne instytucje” – to część imperium władzy. Koszty kolejnej afery raz jeszcze obciążyły więc PiS.
A po drodze było zamieszanie z podwyżkami cen prądu (chwilowo opanowane za pomocą improwizowanej specustawy, z trudnych do objaśnienia przyczyn nieobejmujących zresztą Warszawy) protesty przeciwko odstrzałowi dzików. W połowie stycznia zamordowano prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Partia i jej media, choć nie obciążane winą za zbrodniczy atak, znalazły się w trudnej sytuacji, zmuszone odpierać zarzuty o instytucjonalizację mowy nienawiści.
A dorzućmy jeszcze niedawne doniesienia o chrześniaku wiceprezesa PiS Adama Lipińskiego, który dostał dyrektorski stołek w KGHM, skąd miał ustawiać miedziowe przetargi. Cały czas wlecze się również afera lekowa, w ostatnich dniach premier odwołał kojarzonego z nią wiceministra zdrowia. Dominację PiS w ostatnich latach przeważnie uzasadniano zdolnością tej partii do narzucania własnych tematów. Tymczasem rządzący od roku niczego już nie narzucają. Taśmy prezesa utrwalają ten fatalny dla PiS trend.
Zwłaszcza że większość trudnych spraw do tej pory jedynie przypudrowano. Niektóre wciąż stanowią tykającą bombę. Z perspektywy Nowogrodzkiej najwięcej potencjalnych zagrożeń czai się w KNF i NBP. Być może dlatego, że to obszar niepodlegający bezpośredniej politycznej kontroli. Według naszych rozmówców Kaczyńskiego bardzo zirytowała decyzja sądu o wypuszczeniu na wolność Marka Ch. – Premierowi udało się tę sprawę zneutralizować poprzez powołanie na stanowiska wiceprzewodniczących KNF dwóch apolitycznych fachowców – pociesza się polityk PiS. Z drugiej strony, dodaje, optymalnym rozwiązaniem byłaby dymisja Adama Glapińskiego (a przy okazji całego jego dworu w NBP). Na co nie ma większych szans, gdyż prezes banku jest głuchy na sugestie prezesa partii. Pomimo ich wieloletniej zażyłości. A może dzięki niej, bo od dawna krążą też plotki o bogatej wiedzy Glapińskiego na temat rozmaitych przedsięwzięć jeszcze z czasów PC (więcej w tekście „Biedny prezes”), której Kaczyński z pewnością nie chciałby upubliczniać.
Tymczasem zdecydowano raz jeszcze użyć CBA, aby odreagować ostatnie trudne momenty. Agenci zatrzymali trzech łódzkich biznesmenów, których oskarżono m.in. o skorumpowanie Stefana Niesiołowskiego. Po zdjęciu immunitetu zarzuty usłyszeć ma również sam poseł, według CBA korzystający z usług przysyłanych mu w ramach wdzięczności prostytutek. Tyle że ustalenia Biura pochodzą z 2015 r. i są efektem śledztwa prowadzonego jeszcze przez poprzednie kierownictwo. A zatem wychodzi na to, że PiS całe trzy lata czekało z zarzutami na odpowiedni moment. – Teraz moment jest zrozumiały. Prostytutki i korupcja… Nie ma nic gorszego dla opozycyjnego polityka i nic lepszego dla PiS, co mogłoby odwrócić uwagę od taśm prezesa – mówi osoba kiedyś bliska Nowogrodzkiej i wciąż dobrze zorientowana w sposobie myślenia kierownictwa partii.
Kolano za rok?
Poseł PiS pociesza: – Teraz jest gorąco, ale czyścimy pole. Do końca ferii wszystko się wytłucze i przechodzimy do prezentowania naszej oferty. Chodzi bowiem o to, aby przestać się tłumaczyć. Wygasić wątki aferalne oraz odświeżyć wizerunek partii prospołecznej, „bliskiej ludziom”. Na dniach rząd ma więc ogłosić projekt inwestycji przywracającej autobusowe połączenia na wykluczonej komunikacyjnie prowincji. A za dwa, najpóźniej trzy tygodnie PiS zorganizuje pierwszą ze spektakularnych konwencji, będących już elementem kampanii wyborczej. – To jeszcze nie będzie program wyborczy, ale premier zaprezentuje ważne społecznie i gospodarczo propozycje. Nie będziemy już dawać ludziom pieniędzy do ręki, ale obniżymy np. kwotę wolną od podatku. Wyjmiemy kilka asów z rękawa – zapowiada polityk PiS.
O wielkim programie na miarę 500 plus nie ma jednak mowy. Gospodarka zaczyna zwalniać, koniunktura się kończy. Liderzy PiS są oczywiście tego świadomi. Pocieszają się, że pomoże im opozycja kłócąca się o kształt list do PE. – Oni będą się żreć, a my dla kontrastu zajmiemy Polaków naszą ofertą poprawy jakości życia – słyszymy w PiS. I nie jest to kalkulacja pozbawiona podstaw. Bo choć ogłoszona w piątek Koalicja Europejska – czyli wyborcza mutacja Platformy poszerzonej o byłych premierów SLD oraz ministrów spraw zagranicznych – w dużej mierze określa główny potencjał opozycji, to konfliktów po tej stronie nie zażegnuje. Wszystko wskazuje, że KE będzie rywalizować z konkurencyjnymi listami Roberta Biedronia oraz kolejnej koalicji wyborczej skupionej wokół PSL. Dla PiS to szansa na wyjście obronną ręką z trudnej elekcji. Choć i rządzącym też przyjdzie walczyć o prawicowy elektorat z sojuszem narodowców, korwinowców i prolajferów. Niezależnie od tego, po której stronie znajdzie się ostatecznie Macierewicz.
Tymczasem prezes Kaczyński zdecydował się odłożyć dawno planowaną na początek roku operację wszczepienia endoprotezy kolana. Polityk z kierownictwa PiS: – Różne nasze frakcje i koterie teraz się uspokoiły, ale prawda jest taka, że partia nie może funkcjonować bez prezesa. Mamy nadzieję, że kolano wytrzyma jeszcze rok, do wygranych kolejnych wyborów.