Kraj

Stacja strachu

Jak wygląda praca w TVP – opowiada jej były pracownik Piotr Owczarski

„W TVP Info pozbawia się ludzi człowieczeństwa, a firmę przekształcono w coś w rodzaju obozu pracy.” „W TVP Info pozbawia się ludzi człowieczeństwa, a firmę przekształcono w coś w rodzaju obozu pracy.” Getty Images
Były redaktor z TVP Info Piotr Owczarski mówi o tym, jak wygląda praca w telewizji publicznej.
Piotr Owczarski, dziennikarz telewizyjny z 20-letnim stażem. Pracował m.in. dla oddziałów regionalnych TVP i Polsatu.AP Piotr Owczarski, dziennikarz telewizyjny z 20-letnim stażem. Pracował m.in. dla oddziałów regionalnych TVP i Polsatu.

GRZEGORZ RZECZKOWSKI: – Ktoś mógłby powiedzieć: sam pan się prosił. Przecież w 2016 r., gdy przychodził pan do telewizji, rządził już Jacek Kurski, a z ekranu lała się prorządowa propaganda.
PIOTR OWCZARSKI: – Dyrektorem TVP Info był wówczas Grzegorz Adamczyk. To człowiek, który przez wiele lat pracował w Polsacie, tworzył tam newsroom. Z mojego punktu widzenia gwarantował rzetelność i pluralizm. Trzeba też pamiętać, że przez pierwsze miesiące, czyli do lata 2016 r., stacja funkcjonowała w miarę normalnie. Nie było nagonek, grillowania polityków, wygrzebywania afer na siłę, nadinterpretowania faktów itd. Wyjątkiem były „Wiadomości”, które od początku po zmianie kierownictwa prowadziły prorządową narrację w wykonaniu desantu dziennikarzy z TV Republika. Ale to przecież osobna redakcja i inny program, nie było jeszcze takiego wariactwa.

A dziś jest?
Poziom materiałów wpuszczanych na antenę jest bardzo niski. Wydawcy nie czytają materiałów, które są emitowane w TVP Info, bo pracują w takim tempie, że nie mają na to czasu. Co 30 minut muszą przygotowywać kolejne wydania. Do tego ciągłe naciski i wieczne niezadowolenie ze strony szefów.

To oczywiście nienormalne, bo wydawca powinien mieć wpływ na to, co puszcza na antenie, tymczasem nie może nawet wyrazić swojego zdania. Decyduje tylko o kolejności – to idzie pierwsze, to drugie itd. Nie ma się więc co dziwić, że widzom sprzedaje się rzeczywistość, która często nie istnieje lub jest podkoloryzowana do granic przyzwoitości. Propaganda sukcesu jest wszechobecna. Telewizja ma chwalić partię i rząd, nie zauważać ich potknięć i błędów oraz – w najlepszym przypadku – ma być głucha na zdanie opozycji.

Każdy polityczny news podany przez prawicowy portal w rodzaju niezaleznej.pl czy wpolityce.pl musi być cytowany, a jeśli był w którymś z nich wywiad z Kaczyńskim, to już obowiązkowo. To wydarzenie dnia. Nawet jeśli nie powie niczego ważnego. To weszło do głów tak mocno, że redaktorzy puszczają takie materiały dla świętego spokoju.

TVP Info uwielbia robić wydania specjalne, które często przeradzają się w nagonki na polityków związanych z PO – najchętniej Donalda Tuska, który jest wrogiem numer jeden. W kampanii samorządowej także na Rafała Trzaskowskiego czy Pawła Adamowicza. Do walki z opozycyjnymi kandydatami zaprzężono wszystkie ośrodki regionalne. W przypadku prezydenta Gdańska zmasowana akcja trwała non stop. Ktoś policzył, że od stycznia 2018 r. na jego temat w TVP pojawiło się aż 1618 publikacji. Jeszcze w czasie, gdy ja byłem w stacji, były wydawane polecenia, by „kamery za nim latały”. Za politykami PO trzeba było biegać, zadawać pytania, trochę prowokować, żeby była reakcja, którą można potem pokazać na wizji.

W swoim wystąpieniu w Parlamencie Europejskim powiedział pan, że słynne już „paski”, przygotowywane są przy Nowogrodzkiej.
Wielokrotnie dyrektor TVP Info – za moich czasów był nim Piotr Lichota – przychodził do newsroomu ze smartfonem w ręku i pokrzykując do dziewczyny, która przygotowywała „pasek”, dyktował jej słowo po słowie, co ma napisać.

Co więcej, ci ludzie często dostawali też telefony od dyrektora, który krzyczał: „wypier...ę cię z roboty”, bo to za słabo napisane! Dziś nie będzie dniówki”. I rzeczywiście – ludzie zamiast pełnej dniówki dostawali symboliczną złotówkę. Przy czym nigdy nikt nikomu nie tłumaczy, co i dlaczego robi źle. Trzeba się domyślać i działać tak, żeby szefom się spodobało. Taki rodzaj tresury. Kto się nie podporządkuje, wylatuje. Od mojego odejścia nic się nie zmieniło, jest jeszcze gorzej.

Kim są ci, którzy decydują o tym, co idzie na wizję, jaki temat jest ważny?
To Jarosław Olechowski, czyli szef Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, któremu podlegają „Wiadomości” i TVP Info, oraz jego prawa ręka, czyli szef serwisów informacyjnych, którego nazwiska wolałbym nie wymieniać. To człowiek, który ma napady niekontrolowanej agresji. Często używa niecenzuralnych słów, krzyczy na asystentów. Nie ukrywał radości, gdy zapadała decyzja, że zrobimy wydanie o reprywatyzacji. Krzyczał: „No to teraz będziemy napier... ać Hankę! Będziemy jechać”.

Z kolei główne źródła informacji telewizji publicznej to serwis tvp.info i jego szef Samuel Pereira. Jest jeszcze mniej znany Krystian Krawiel, wydawca „Minęła 20” Michała Rachonia, który wrzucił do tego programu słynne „Plastusie”. Oni wpadają do redakcji i krzyczą w amoku: „Słuchajcie, widzieliście to? Jest taki news! Róbcie!”. I trzeba robić, bo coś im ktoś powiedział albo podrzucił.

Kto podrzuca?
Oni często bywają na Woronicza, czyli w siedzibie prezesa TVP, gdzie przywożą im materiały. Skąd – można się tylko domyślać. Dostają to do ręki, jadą na plac Powstańców i idą z tym do newsroomu, mówiąc, że informator im powiedział. I to wystarczy, żeby robić materiał.

Do TVP przyszli ludzie młodzi, lat dwadzieścia parę, w najlepszym przypadku po TV Republika lub małych oddziałach TVP, takich jak Gorzów czy Kielce, dla których praca w Warszawie jest spełnieniem marzeń. Wiele osób, które pracują przy przygotowywaniu tych najprostszych informacji, w ogóle nie ma doświadczenia i warsztatu. Gorzej, że mają elementarne braki w wiedzy. Mylą fakty, nie orientują się w rzeczywistości, którą mają pokazać. Są tacy, którzy nie potrafią powiedzieć, kto jest szefem Rady Europejskiej, kanclerzem Niemiec, a nawet rozpoznać znanego posła.

Ale to nieważne. Oni mają być narzędziem, wykonywać to, co im przełożeni każą. Nie wiedzą, czy jest tak, jak szefowie mówią, czy nie jest – mają to w nosie. Pracują w telewizji, zarabiają dobrze, bo na stanowiskach redaktorów-asystentów mają po minimum 7 tys. zł brutto miesięcznie. To najważniejsze i to trzyma tam ludzi. Więc nawet ci, którzy mają normalne spojrzenie na świat, mówią: OK, możemy odejść, ale gdzie? Na tym samym stanowisku w TVN dostaną 4 tys. zł. Niektórzy mimo to decydują się uciec.

Nie uwierzę, że trzymają ich tylko pieniądze.
Jest też mechanizm znany choćby z Korei Płn. Władze telewizji chętnie zatrudniają całe rodziny. Czyli pracuje na przykład mąż i żona plus jeszcze ktoś. Więc jak nie będziesz robił tego, czego oczekują od ciebie, wylecisz nie tylko ty, ale i cała twoja rodzina. Więcej – jeśli odejdziesz, to następnego dnia zwolnią twojego męża, jak ostatnio spotkało to pewną dziennikarkę.

Czego uczy się dziennikarzy w TVP Info? Ktoś mówi, jak powinno się przygotowywać materiały i po co to wszystko?
Gdy przychodzi nowa osoba, przełożony mówi do dziennikarza, który jest mniej zajęty: idź i mu pokaż, gdzie jest dziupla – czyli miejsce, gdzie czyta się offy, gdzie jest montaż, archiwum. Nikt nie przeprowadza z taką osobą rozmowy o zasadach pracy, o etyce, o tym, co jest ważne w tej pracy. To nikogo nie interesuje. Warsztat? Jaki warsztat. Wygląda to trochę jak w kuchni w tanim barze. Wchodzisz i gotujesz – zawsze coś tam wyjdzie.

W TVP Info pozbawia się ludzi człowieczeństwa, a firmę przekształcono w coś w rodzaju obozu pracy. Wycisnąć z człowieka, ile się da, a jak już nie daje rady, wziąć następnego. Ludzie siedzą nieraz po 14 godzin w pracy na dyżurze, bywa że bez wynagrodzenia za nadgodziny. To prawda, jest nowe studio, ale o rozsypujących się komputerach, braku zaplecza socjalnego czy podstawowych narzędziach pracy cisza. Z własnych pieniędzy trzeba zapłacić za legitymacje dziennikarskie po 65 zł sztuka, bez których nie wejdzie się do budynku. W oddziałach TVP dziennikarze muszą płacić za korzystanie z biurek, krzeseł czy komputerów. Gdy słyszę, że telewizja ma dostać z budżetu około miliarda złotych na rozwój, to ja się pytam, na jaki rozwój? To jest miliard na propagandę.

Ale ma się dzięki temu dobrą pensję i umowę o pracę.
Otóż nie ma umowy o pracę, dziennikarze zatrudniają się na przykład u ciotki w sklepie mięsnym.

Zaraz, zaraz. Jak to?
Telewizja wpadła na pomysł, że zamiast umów o pracę czy umów-zleceń – będzie zawierać umowy na tworzenie materiałów dziennikarskich w relacji firma–firma. Gdy zatrudnia się pan w telewizji, słyszy radę, by sam założył firmę, a jeśli nie, bo to jednak trochę skomplikowane, to by znalazł pan sobie osobę, która taką firmę ma. I z tą firmą podpisuje pan umowę o dzieło, w której wpisane jest pana nazwisko jako tego, kto będzie wykonywał zlecenie dla TVP. Jedna kierowniczka produkcji zatrudniła się w sklepie mięsnym, by mieć ubezpieczenie. Były przypadki osób, które podczas pracy uległy wypadkowi samochodowemu, ale będąc na śmieciówce, nie miały tego ubezpieczenia. Telewizja nie kiwnęła nawet palcem, by im pomóc.

Z taką osobą można się rozstać z dnia na dzień, bez żadnego uzasadnienia. Najpierw pod koniec miesiąca dowiaduje się, że nie ma jej w grafiku dyżurów na kolejny miesiąc, a potem koleżanka, która ma firmę, gdzie się dana osoba zatrudniła, mówi, że musi ją zwolnić, bo telewizja nie chce, by już wykonywała zlecenia. Tak właśnie ja zostałem zwolniony. Gdy zapytałem dyrektora Lichotę o przyczyny, usłyszałem tylko, że takie jest prawo dyrektora i właśnie z niego skorzystał.

Wspomniał pan, że zdarzało się panu pracować po 14 godzin. Ale rozumiem, że potem odebrał pan dzień wolny?
Pewnego dnia, po 14 godzinach pracy, gdy o godz. 19 wreszcie kończyłem dyżur, przyszedł do mnie szef producentów i poprosił, bym posiedział jeszcze do rana, bo ktoś zachorował i nie ma komu pracować. Ja odmówiłem, ale inni w takich sytuacjach się godzą, by nie podpaść. Każdy sprzeciw postrzegany jest jako atak, brak lojalności. Dlatego ludzie godzą się też na to, by pracować średnio po 29 dni w miesiącu. Bez wolnych sobót, niedziel, urlopów.

Dochodziło do sytuacji dramatycznych. Najbardziej drastyczna, której byłem świadkiem, zdarzyła się, gdy ściągnięto montażystę po nocnej zmianie. Szefowie zadzwonili do niego, żeby wrócił, bo ktoś wypadł z grafiku. Przyjechał zdenerwowany, zdążył sobie zamówić coś do jedzenia i zasłabł na korytarzu. Mimo pomocy ekip dwóch karetek umarł tam, niedaleko reżyserki. Każdy wie, gdzie to się stało, bo w tym miejscu wymieniono dzień później fragment wykładziny. To wszystko dzieje się w centrum europejskiej stolicy, w XXI w., bez reakcji państwa.

ROZMAWIAŁ GRZEGORZ RZECZKOWSKI

***

Piotr Owczarski, dziennikarz telewizyjny z 20-letnim stażem. Pracował m.in. dla oddziałów regionalnych TVP i Polsatu. Od kwietnia 2016 r. do marca 2017 r. był redaktorem programów informacyjnych TVP Info. Po zwolnieniu próbował zainteresować sytuacją w TVP najważniejsze urzędy w państwie. Gdy to się nie udało, napisał skargę do Parlamentu Europejskiego.

Polityka 6.2019 (3197) z dnia 05.02.2019; Polityka; s. 19
Oryginalny tytuł tekstu: "Stacja strachu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Rozmowa z filozofem, teologiem i byłym nauczycielem religii Cezarym Gawrysiem o tym, że jakość szkolnej katechezy właściwie nigdy nie obchodziła biskupów.

Jakub Halcewicz
03.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną