Według portalu politico.eu polskie mięso z uboju niespełniającego norm bezpieczeństwa żywnościowego trafiło aż do 12 różnych krajów UE. Podczas gdy inspektoraty sanitarni tych krajów usiłują identyfikować i wycofywać mięso z rynku, Główny Lekarz Weterynarii Paweł Niemczuk na konferencji prasowej w resorcie rolnictwa zapewnił, że... mięso jest bezpieczne dla ludzi.
„Jesteśmy bezpiecznym krajem” – powiedział Jarosław Pinkas, Główny Inspektor Sanitarny. Mimo wszystko mięso jest wycofywane z rynku także w Polsce, gdyż ubój „był prowadzony niezgodnie z obowiązującymi przepisami prawa”.
Czytaj także: Weterynarze mają dość
Zaufanie do polskich instytucji legło w gruzach
Unijni inspektorzy sanitarni nie badają rutynowo żywności importowanej z innych krajów europejskich, ponieważ przepisy sformułowane są na tyle drobiazgowo i rygorystycznie, że zakłada się, że nie jest to potrzebne. Jak się okazuje, wystarczy jeden program telewizyjny, żeby zaufanie do polskich instytucji legło w gruzach. Na razie bowiem wycofywane jest przede wszystkim mięso z Ostrowii, ale po pierwsze, nikt nie wie, co wykażą „wzmożone, niezapowiedziane kontrole wszystkich rzeźni na terenie Polski”, zapowiedziane właśnie (!) przez Weterynarię, a po drugie, dopóki rząd nie zajmie się pilną reformą systemu kontroli żywności, nie wiadomo, co jeszcze umknie uwadze przemęczonych i kiepsko opłacanych inspektorów. Te same osoby, które dziś zapewniają, że „Polska jest bezpiecznym krajem”, powinny zamiast tego organizować audyty podległych im instytucji, jeśli nie od razu stracić stanowisko.
W poniedziałek do Polski przyjadą urzędnicy unijni, by zbadać sytuację. To być może choć trochę poprawi reputację rynku eksportu mięsa, który w 2016 r. wart był prawie 4 mld euro. Znów, po reformie sądownictwa, pojawia się sytuacja, w której polskie instytucje nie są w stanie samodzielnie nadzorować podległych im obszarów, zapobiegać kryzysom i naprawiać niedostatków. Czy na tym polega wstawanie z kolan według PiS, że nikt nie będzie instytucjom – lub raczej ludziom mianowanym na intratne posady – mówić, co mają robić i kiedy nabroiły?
Czytaj także: Czy karuzela afer z ostatnich tygodni przewróci PiS?
Afery bankowe w oczach zagranicznych inwestorów
Sektor bankowości również dziarsko stoi z wyprostowanymi kolanami i ani myśli się ugiąć. Być może największym echem z „taśm Kaczyńskiego” odbije się na świecie informacja, że prezesi banków notowanych na giełdzie spotykają się z prezesem rządzącej partii za zamkniętymi drzwiami, żeby uzgadniać politykę kredytową swojego banku Pekao SA (fascynujące, że kurs akcji Pekao SA spadł wskutek publikacji „Wyborczej” tylko o kilka złotych).
W połączeniu z niedawnym aresztowaniem szefa Komisji Nadzoru Finansowego Marka Chrzanowskiego, aferą z obligacjami GetBacku, nie wspominając już o skrupulatnie odnotowanych za granicą usiłowaniach prezesa NBP, by doprowadzić do usunięcia tekstów prasowych o jego udziale w skandalu, wskazuje to na palącą potrzebę działań nakierowanych na odzyskanie zaufania inwestorów z Polski i świata.
Tymczasem PiS, wbrew podnoszonym przez Europejski Bank Centralny alarmom o naruszaniu niezależności banku centralnego, sięgnął po znany już z „małej reformy” mediów publicznych w 2016 r. środek zaradczy i ustawą ściął pensje pracowników NBP. Między kredytami na telefon a ingerencją w sprawy kadrowe banku centralnego polska bankowość będzie się musiała nieźle napocić, by odzyskać wiarygodność, która w tym sektorze przekłada się na twardą gotówkę.
Nacjonaliści w Auschwitz
Ale może najbardziej boli to, co wydarzyło się w Międzynarodowym Dniu Pamięci o Ofiarach Holokaustu na terenie dawnego obozu w Birkenau i Auschwitz. Grupka nacjonalistów pod wodzą Piotra Rybaka, znanego ze spalenia kukły Żyda na wrocławskim rynku, protestowała przeciwko „żydostwu w Polsce”. Nie tylko działo się to podczas oficjalnych, międzynarodowych obchodów rocznicy wyzwolenia obozu – manifestanci zajęli jezdnię, a następnie bez przeszkód weszli na teren obozów, gdzie zostali wpuszczeni, gdyż uznano ich za „osoby prywatne”, mimo że chwilę wcześniej wykrzykiwali antysemickie i negacjonistyczne hasła w ramach zorganizowanej demonstracji.
„Zgromadzenie Piotra Rybaka odbywało się na terenie miasta poza granicami Obozu i zgodnie z ustawą zgodę wyraził Prezydent Miasta Oświęcimia” – wyjaśnił rzecznik Komendanta Głównego Policji. Zgodę wydano, choć ustawa Prawo o zgromadzeniach jasno precyzuje, że „organy gminy wydają decyzję o zakazie zgromadzenia (…), jeżeli jego cel narusza wolność pokojowego zgromadzania się, jego odbycie narusza art. 4 lub zasady organizowania zgromadzeń albo cel zgromadzenia lub jego odbycie naruszają przepisy karne”. Zarówno osoba organizatora, jak i cel zgromadzenia nie pozostawiały wątpliwości, że nie będzie to pokojowa manifestacja upamiętniająca ofiary Holokaustu, a wręcz przeciwnie, że zaistniało uzasadnione prawdopodobieństwo złamania artykułu 256 i 257 Kodeksu karnego, które zakazują głoszenia nienawiści i znieważania osób ze względu na przynależność rasową, etniczną itd.
Adam Szostkiewicz: Współczesny antysemityzm obraża pamięć żydowskich ofiar
Polska kustoszem pamięci o Holokauście – może niesłusznie?
To, że znajdujący się na terenie Polski dawny obóz koncentracyjny KL Auschwitz, symbol chyba największej moralnej katastrofy ludzkości, znajduje się pod opieką Polaków, a nie jakiegoś ciała międzynarodowego, wcale nie musiało być oczywiste. Być kustoszem takiej pamięci to trudny zaszczyt i ogromna odpowiedzialność. Odpowiedzialność, na którą jeszcze niedawno polski rząd powoływał się, uzasadniając niezwykle kontrowersyjną ustawę o IPN, która miała dać polskim rządzącym pełną kontrolę nad publikacjami dotyczącymi Holokaustu na całym świecie. Tym razem Polska chciała „mieć ciastko i zjeść ciastko” – premier Morawiecki wziął udział w obchodach, poniekąd w roli gospodarza. Niestety polskie władze nie uznały, że warto w związku z tym zadbać o publiczną edukację i godny okazji spokój.
Państwo z tektury
Nigdy nie byłam zwolenniczką „pedagogiki wstydu” i zalewania się rumieńcami zażenowania, gdy ten czy ów rząd zrobił coś odbiegającego od złotego standardu zachodniego świata. Teraz też nie chodzi mi o to, że mi za Polskę wstyd. Jestem zdruzgotana, bo wiem, że to wszystko są adekwatne opisy polskich instytucji.
A instytucje to nie są budynki, listy płac i floty posiadanych przez nie samochodów. Instytucje to przede wszystkim odzwierciedlenie zaufania, jakie się w nich pokłada. O ile jeszcze niedawno instytucje „państwa z tektury” były wystarczająco przekonujące, żeby wszystko z dnia na dzień funkcjonowało, teraz tektura rozmiękła i rozłazi się w palcach.
I z tym Państwa zostawię.
Czytaj także: Co po PiS?