Na początek kilka oczywistości. Polska pod rządami PiS ewoluuje w kierunku wschodnich satrapii, jedynie pudrowanych demokratycznym rytuałem. Odrębność i autonomia poszczególnych sfer życia publicznego została zniesiona. Jądrem systemu jest partia rządząca, na czele której stoi prezes satrapa.
Jarosław Kaczyński po dyktatorsku rządzi swoją partią. Wskazuje premierów, ministrów, marszałków Sejmu i Senatu, prezesów banków i wielkich koncernów, szefów rządowych agend oraz publicznych mediów. Obsadza swoimi nominatami Trybunał Konstytucyjny i Krajową Radę Sądownictwa, uparcie zabiega też o rozszerzenie swego władztwa na Sąd Najwyższy. Pod jego nieformalną jurysdykcją znajdują się prokuratura oraz służby specjalne.
Czytaj także: Ile i jak PiS daje zarobić zaufanym ludziom prezesa Kaczyńskiego
O tym wszystkim od dawna już wiemy. Mniej więcej rozpoznany został również obszar pisowskiego „partnerstwa publiczno-prywatnego”. Czyli patologicznego splotu partii ze „swoim” biznesem. PiS – wykorzystując zdobyte narzędzia – gwarantuje polityczną ochronę formalnie od niego niezależnym podmiotom gospodarczym, które następnie inwestują część zysków w przedsięwzięcia (głównie medialne) służące utrzymaniu politycznej dominacji. To przede wszystkim przypadek SKOK-ów oraz biznesów o. Rydzyka.
PiS konsorcjum biznesowym
Proszę wybaczyć ten przydługi wstęp. Bez przypomnienia tego tła trudno jednak poważnie zająć się „taśmą Kaczyńskiego” ujawnioną przez „Gazetę Wyborczą”. Poszerza ona bowiem ogólny obraz o nowe wątki, których wcześniej mogliśmy się tylko domyślać. Uzyskujemy potwierdzenie, że PiS to coś więcej niż tylko polityczny zwornik rozchodzącego się na różne strony systemu. Jak się okazuje, rządząca partia sama w sobie jest również konsorcjum biznesowym. Z prezesem jako nieformalnym menedżerem, swoim własnym nadzorcą oraz głównym negocjatorem.
Oto polityk Kaczyński zabiega o poszerzenie obszaru swej władzy o Warszawę, aby Kaczyński biznesmen uzyskał administracyjną zgodę na rozpoczęcie ponadmiliardowej inwestycji. Polityk deleguje prezesa banku, aby ten zapewnił mu – jako biznesmenowi – finansowanie. Chodzi oczywiście o rozbudowę materialnego zaplecza partii. A także o symboliczne panowanie w przestrzeni stolicy (projektowany podwójny wieżowiec został pomyślany jako swoisty pomnik braci Kaczyńskich).
Czytaj także: „Krystaliczna uczciwość” Kaczyńskiego w biznesie
W oczywisty sposób to się nie mieści w jakimkolwiek cywilizowanym standardzie. Jeśli kogoś takie praktyki nie oburzają – a padło już wiele głosów, że w sumie nic takiego się nie stało, tak już u nas jest, można się było domyślać itp. – to dowód, jak bardzo nas wszystkich „dobra zmiana” zdążyła zdemoralizować. Daleko w tyle pozostał bowiem „kapitalizm polityczny” czasów AWS, afery Rywina i Orlenu. Nie wspominając już o nigdy niewykrytych, choć rzekomo wielkich „złodziejstwach” rządów PO.
Różnica nie jest tylko ilościowa. Kiedyś polską patologią był styk sektora publicznego z prywatnym, na którym ustosunkowany w politycznych elitach wielki biznes zarabiał ogromne pieniądze. Sam Kaczyński przez lata doszukiwał się tam wielkiego „układu”, choć można było mówić jedynie o słabości państwa (procedur, instytucji kontrolnych), które nie umiało przeciwdziałać pasożytniczym relacjom i wymuszać prymatu interesu publicznego. Prawdziwy zwrot został dokonany dopiero pod rządami PiS, który zmonopolizował ów styk i zbudował na nim własny „układ”.
Fascynujący materiał, ale zabrakło śledztwa
Pisowski system pewnie doczeka się kiedyś kompleksowego socjologicznego opisu. Na miarę co najmniej „Postkomunizmu” Jadwigi Staniszkis, będącej niegdyś swoistą biblią polskiej prawicy. Ale to wymaga odpowiedniej perspektywy, aparatu badawczego, wiedzy. Dziś skazani jesteśmy na fragmentaryczne interpretacje. I publikacja „Gazety Wyborczej” niewątpliwie dostarcza fascynującego materiału. Niestety, forma przekazania go opinii publicznej utrudnia sformułowanie klarownych wniosków.
Być może zaważył pośpiech wynikający z politycznego rozgorączkowania. Redakcja popełniła jednak istotne błędy. W przeddzień publikacji rozgrzała emocje do czerwoności, sugerując sensacyjny materiał o daleko idących politycznych konsekwencjach. Ale kto rozbudza oczekiwania, powinien je potem z naddatkiem zaspokoić. Tymczasem stanowiący clou publikacji obszerny stenogram z negocjacji Kaczyńskiego z niedoszłym wykonawcą inwestycji przy ul. Srebrnej nie jest świadectwem przesądzającym. Zwłaszcza dla odbiorcy, który nie jest obeznany z kodeksem prawa handlowego i nie zna reguł prowadzenia biznesu.
Literackie metafory z „Ziemi obiecanej” niestety nie określają właściwego kontekstu. Zamiast tego przydałoby się klasyczne dziennikarskie śledztwo poświęcone interesom Srebrnej i starające się wyjaśnić główne wątki sprawy. Z nagraniami Kaczyńskiego w roli istotnego artefaktu, a nie głównego dania. Taki jest zresztą standard dziennikarskiej rzetelności, o którym wiele razy była już mowa przy okazji taśmowych publikacji z przeszłości.
Czytaj także: PiS i opozycja komentują taśmy Kaczyńskiego
Kilka ważnych pytań o taśmy Kaczyńskiego
Jaki był mandat prezesa do prowadzenia tych rozmów? Czy związki Srebrnej z PiS naruszają obowiązujące prawo o finansowaniu partii politycznych? Czy były podstawy, aby nie zapłacić austriackiemu wykonawcy za wykonaną usługę? Pytań jest bardzo wiele, a stenogramy saute nie dają jasnych odpowiedzi. Jedynie sugerują nieprawidłowości, zagęszczają atmosferę wokół obozu rządzącego, bez wątpienia podważają wizerunek Kaczyńskiego jako lekko odklejonego od rzeczywistości starszego pana.
Oddano jednak medialnym harcownikom PiS zbyt wiele miejsca na polemiczne interpretacje. Mieliby znacznie trudniej, gdyby musieli się zmierzyć z precyzyjnie zdefiniowanymi zarzutami.
Może się więc okazać, że rewelacje z ulicy Srebrnej wcale nie wywołają politycznego przesilenia. Elektorat antypisowski oczywiście utwierdzi się w swych postawach. Zwolennicy partii rządzącej jak zawsze wrzucą sprawę w koszty. Z kolei niezdecydowani ugrzęzną w medialnym chaosie z nieśmiertelną konkluzją „prawda leży pośrodku”. Chyba że wtorkowa publikacja „Wyborczej” to dopiero początek...