Artykuł w wersji audio
Wejście do magistratu zdobią kwiaty i zdjęcia zamordowanego prezydenta. Paweł Adamowicz kwestuje z puszką WOŚP. Pod tęczowymi balonikami. Z Lechem Wałęsą. W historycznym gdańskim stroju i we fraku. Na budowie i na rowerze. Pogodnie uśmiechnięty albo wyborczo triumfujący. Uwiecznione w kadrach dwie dekady życia, które właśnie stają się nowym gdańskim mitem.
Piątkowy ranek, 12. dzień po śmierci prezydenta. Aleksandra Dulkiewicz wyznaje, że dopiero teraz zaczyna do niej docierać, co tak naprawdę się stało. Także w jej życiu. Już teraz pełni obowiązki prezydenta. Za nieco ponad miesiąc zapewne zostanie pełnoprawnym prezydentem półmilionowego miasta. Duże partie nie wystawią swoich kandydatów. Natomiast deklarujący start kandydaci „egzotyczni” – m.in. Grzegorz Braun i Piotr Walentynowicz – nie są dla niej poważną konkurencją.
Ciężar obowiązku poczuła już, gdy przyszło jej po raz pierwszy założyć ozdobny łańcuch z insygniami władzy. Na przestrzeni pięciu ostatnich kadencji niemalże wrósł w pierś Adamowicza. Kojarzył się z prezydentem niemal tak, jak maciejówka z Marszałkiem.
1.
Tamtej niedzieli Dulkiewicz nie była na Targu Węglowym, skąd światełko Orkiestry miało wystrzelić do nieba. Wybrała wieczorną mszę, którą dominikanie odprawiali w kościele św. Katarzyny. Zazwyczaj przy takich okazjach wycisza dźwięk w telefonie. Tym razem, bez wyraźnej przyczyny, wcisnęła tryb samolotowy. Odcinając możliwość jakiejkolwiek z nią komunikacji. Dochodziła 18.30.
Po godzinie, wychodząc z kościoła, odblokowała urządzenie, które niemal natychmiast zaczęło wibrować. Jedno po drugim spływały komunikaty o próbach połączenia. Jako pierwszy dodzwonił się wieloletni przyjaciel, jeszcze z Młodych Konserwatystów.
– Ola, ty nic nie wiesz? Prezydenta pchnięto nożem, on chyba umiera.
– Jak to umiera? Co ty wygadujesz?
– Przez pół godziny go na ulicy reanimowali, teraz jadą na operację.
Oficjalne komunikaty lekarskie dawały złudną nadzieję. Ale kto tamtej nocy czekał pod salą operacyjną, ten wiedział, że prezydenta może uratować tylko cud. Tymczasem miasto musiało wydać jakiś komunikat. Kto weźmie na siebie ciężar poprowadzenia konferencji w tak dramatycznej chwili? W grę mogli wchodzić tylko wiceprezydenci Aleksandra Dulkiewicz i Piotr Grzelak. Wychowankowie Adamowicza, najbliżsi współpracownicy, potencjalni następcy.
Dlaczego padło na Olę? Słychać różne interpretacje. Bo w nieformalnej hierarchii mimo wszystko stała ciut nad Piotrem i te centymetry w autorytecie okazały się decydujące. Bo w takich sytuacjach kobieca empatia jest na wagę złota. Oboje byli rozbici po nocy na szpitalnym korytarzu, ale jej mimo wszystko chyba łatwiej było się pozbierać. Choć i tak głos jej się załamywał.
Być może pomogło wtedy Dulkiewicz równie tragiczne doświadczenie sprzed wielu lat. W kwietniu 2002 r. nagle umarł jej ojciec Zbigniew. Wylew, którego nikt się nie spodziewał. Wszyscy w rodzinie byli sparaliżowani. Ola, którą wieść o nieszczęściu zastała w Krakowie, okazała się najtwardsza i po powrocie do Gdańska wzięła sprawy w swoje ręce. Miała wtedy 23 lata.
Zbigniew Dulkiewicz był jednym z twórców samorządu w województwie gdańskim. Wcześniej działał w opozycyjnym Ruchu Młodej Polski. Lider RMP Aleksander Hall doskonale pamięta pogrzeb. Sam wygłosił wtedy mowę pożegnalną podczas mszy celebrowanej przez o. Ludwika Wiśniewskiego. Po Hallu przemawiał rozbity i szlochający Adamowicz. A na koniec Ola. – Doskonale panowała nad głosem, własnymi emocjami, to było niezwykle dojrzałe wystąpienie jak na tak młodą dziewczynę. Oho, pomyślałem sobie, ujawniła nam się silna osobowość – wspomina Hall.
2.
Kontekst środowiskowy i pokoleniowy jest tu istotny. Inaczej trudno będzie pojąć fenomen gdańskiego konserwatyzmu. Każdy wie, że na Wybrzeżu zaczęła się Solidarność. Większość, że stąd wyszli też później gdańscy liberałowie. Ale paradoksalnie ani Wałęsa, ani też Tusk – czy to osobiście, czy za pośrednictwem swoich środowisk – nigdy nie wpływali na życie polityczne w samym Gdańsku w takim stopniu, jak dawni konserwatywni młodopolacy i ich spadkobiercy.
Zawsze byli odrębni, choć przeważnie doskwierał im brak własnego adresu na scenie partyjnej. Naprawdę u siebie czuli się tylko w dziś już zapomnianym Stronnictwie Konserwatywno-Ludowym (wchodzącym w skład AWS). Później już ścieśniali się na stopniowo marniejącym prawym skrzydle PO. Aż okopali się w swoich miastach, zawieszając ambicje zamieszania w polityce krajowej. Dominując w nich od dwóch dekad. To oczywiście głównie przypadek Pawła Adamowicza oraz równie długo rządzącego Sopotem Jacka Karnowskiego.
Obaj urodzeni w połowie lat 60. reprezentowali drugą falę RMP. Bo pierwsza to przede wszystkim Aleksander Hall, Arkadiusz Rybicki (zginął w Smoleńsku) i Grzegorz Grzelak (ojciec Piotra). Od nich zaczęło się niegdyś środowisko, które przez lata 70. rozrastało się i krystalizowało ideowo. Wtedy dołączyli m.in. Izabella i Zbigniew Dulkiewiczowie. Natomiast trzecia gdańska fala weszła w życie publiczne już po 1989 r., kiedy dawne RMP tworzyło głównie wspólnotę nostalgiczną. To pokolenie formowało się w Młodych Konserwatystach.
Organizował tę młodzieżówkę i kierował nią przez dekadę Jacek Bendykowski. Gdańszczanin, rocznik 67., kiedyś młodopolak. W latach 80. często wpadał do Dulkiewiczów, gdzie środowisko lubiło się zbierać. Opowiada: – Piło się wódkę, ale nie upijało, za to gadaliśmy o ważnych sprawach. Kilkuletnia Ola tego wszystkiego słuchała, wchłaniając tę miksturę życia towarzyskiego i politycznego. Gdy dorosła, Zbyszek Dulkiewicz przychodził do mnie i pytał: no to kiedy mogę oddać Olę do terminu?
Pierwsze odpowiedzialne zadanie dostała przy organizacji kongresu międzynarodówki European Young Conservatives. Na ten cel jedna z brytyjskich fundacji przyznała 6 tys. funtów dotacji. W połowie lat 90. była to spora suma. W dodatku pieniądze przyszły w kopercie i trzeba było iść z nimi do kantoru. Padło na kilkunastoletnią Olę, bo właśnie zrobiła prawo jazdy, a rodzice chętnie pożyczali jej auto. Zjeździła całe sopockie zagłębie handlarzy walutą, szukając najlepszego kursu. A był to czas, gdy panoszyły się gangi i standardy bezpieczeństwa nie były zbyt wyśrubowane.
Już w liceum była, wedle oficjalnej terminologii, prezydentem szkolnego samorządu. W Młodych Konserwatystach od razu zaczęto na nią mówić „pani dyrektor”. Co zresztą mieściło się w środowiskowej manierze używania przesadnie grzecznościowych formuł. Trochę to było ironiczne, ale też akcentowało poważny stosunek do tradycyjnych norm w relacjach międzyludzkich. Młodzi Konserwatyści bywali nieco sztywni, traktowali się bardzo serio. Thatcherowski konserwatyzm mieszał się tu z polskim antykomunizmem. Religijność była ważna, ale rozumiana po dominikańsku, a nie radiomaryjnemu. Znajdowali się gdzieś na styku tradycjonalizmu i nowoczesności.
Dopóki w Polsce nie nastał głęboki podział kulturowy, mogli funkcjonować jako integralne środowisko polityczne. Potem trzeba było jednak wybierać. Przez ogólnopolskie struktury MK przewinęli się ważni potem politycy PiS, m.in. Patryk Jaki, Bartosz Kownacki, Adam Bielan, Stanisław Pięta. Ale najsilniejszy wtedy krąg trójmiejski wybrał „Polskę liberalną”, co nawet i dziś rodzi rozmaite paradoksy. Przykładem Jacek Bendykowski, do niedawna szef klubu radnych PO w sejmiku pomorskim. Z jednej strony wielki entuzjasta polityki otwartego Gdańska Pawła Adamowicza (byli zresztą przyjaciółmi). Z drugiej – ideowy konserwatysta, deklarujący się jako fundamentalny przeciwnik oświeceniowej idei postępu społecznego.
3.
W znacznej mierze to jednak Paweł Adamowicz przecierał szlaki postępu. Nie tyle odchodził od swego konserwatyzmu, co wzbogacał go o nowe wrażliwości. Często za sprawą ludzi w swoim otoczeniu, których świadomie szukał również poza własnym środowiskiem. Takich jak lewicujący poeta Antoni Pawlak albo dawny gdański liberał Wojciech Duda.
Symbolem ewolucji Adamowicza stał się przyjęty w ubiegłym roku „Model na rzecz równego traktowania”. Przez progresywne środowiska w całej Polsce entuzjastycznie odebrany jako prekursorski dla lokalnej integracji społeczności LGBT oraz imigrantów. Co zresztą w otoczeniu Adamowicza wywołuje irytację, gdyż nikt tutaj nie zamierza wznosić ideologicznych sztandarów lewicy, a cały projekt został pomyślany znacznie szerzej.
– W tematach progresywnych dojrzewam wolniej od Pawła – przyznaje nowa prezydent. Wspomina naradę w magistracie, na której po raz pierwszy referowano założenia modelu. Po miesiącu miał trafić pod obrady Rady Miasta. Dulkiewicz: – Brzmiało to abstrakcyjnie i chyba nikt z nas nie miał do tego serca. Powiedziałam szefowi, że nie możemy z tym iść na radę, jeśli sami nie mamy przekonania. Wymyśliliśmy, że zrobimy kilka dodatkowych spotkań, na które zaprosimy adresatów projektu. Prawdziwą seniorkę, osobę na wózku, innego wyznania, obcokrajowca, homoseksualistę. Oni opowiadali, jak im się żyje w Gdańsku, z czym muszą się zderzać. I dopiero wtedy cały projekt nabrał sensu!
Problem w tym, że choć stał się symboliczny, to nadal pozostaje jedynie modelem. Wciąż czekającym na realizację. Sprzyjający Dulkiewicz trochę się więc obawiają, że – jak to w życiu – gdzieś zgrzytnie, coś się nie powiedzie. A ludzie wtedy powiedzą, że następczyni wielkiego Adamowicza jednak nie dorosła do jego wielkiej wizji.
Choć mimo wszystko w jej otoczeniu przeważają optymiści. Mówią, że jest przygotowana do wzięcia odpowiedzialności. Ma dobre wykształcenie (skończyła prawo), biegle mówi po angielsku, jest w odpowiednim wieku (w tym roku skończy 40 lat). Gdańsk zna jak mało kto. Opukała miasto od każdej strony. Najpierw jako asystentka Adamowicza. Potem jako szefowa biura ds. Euro 2012. Prowadziła wtedy trudne rozmowy z UEFA w sprawie budowy okazałego stadionu. Następnie przeszła do Europejskiego Centrum Solidarności. Formalnie kierowała biurem prasowym, faktycznie należała do strategicznego sztabu projektującego założenia powstającej instytucji.
W 2010 r. po raz pierwszy została radną. Cztery lata później stanęła na czele klubu Platformy. W całej kadencji nie opuściła ani jednego posiedzenia rady ani komisji. Kierowała komisją zagospodarowania przestrzennego oraz zespołem ds. miejskiego programu in vitro. Tocząc dzikie boje z opozycyjnym PiS, sprawdziła się w polemicznych starciach.
W 2017 r. Adamowicz po raz pierwszy wskazał ją jako ewentualną sukcesorkę. To na wypadek, gdyby PiS wprowadziło działającą wstecz dwukadencyjność i należałoby szukać nowej kandydatury. Na półmetku kadencji powołał Dulkiewicz na stanowisko wiceprezydenta. I to ważnego, gdyż odpowiadającego za politykę gospodarczą. Ostatniej jesieni kierowała jego kampanią. Najtrudniejszą od lat, gdyż po zerwaniu z Platformą Adamowicz musiał walczyć na dwa fronty z Jarosławem Wałęsą (PO) oraz Kacprem Płażyńskim (PiS). Przy okazji sama została wtedy zawieszona w prawach członka PO.
To niemal wzorcowy model kariery funkcjonariusza publicznego. Zwłaszcza w epoce „misiewiczów” i „aniołków Glapińskiego”. Choć wbrew pozorom relacja Dulkiewicz z Adamowiczem wcale nie była bezkonfliktowa. Gdy ponad dekadę temu przechodziła do ECS, była w tym chęć uwolnienia się od patrona. Wróciła wtedy z urlopu macierzyńskiego i krytycznym okiem oceniała sprawy w urzędzie. Również później, gdy współpraca została wznowiona, dochodziło do kryzysów. Ostatni, co dziś wydaje się niepojęte, miał miejsce w grudniu.
4.
Teraz w dobrym tonie jest podkreślać jej twardość. Być może dlatego, że w towarzyskich relacjach trudno tę cechę charakteru dojrzeć. Uprzejma, kulturalna i dbająca, aby nikogo nie urazić. W publicznych wystąpieniach też nie jest drapieżcą. Owa twardość ma się więc wyrażać w wewnętrznych relacjach opartych na służbowej zależności. Niektórzy wręcz mówią o z lekka autorytarnych skłonnościach Dulkiewicz.
W urzędzie już nie była „panią dyrektor”. Teraz mówiono już o niej, nadal nieco ironicznie, „pani premier”. Choć trzeba przyznać, że miała sporo racji, bo w tamtym czasie polityka kadrowa w magistracie naprawdę kulała. A prezydent zawsze miał problem z podejmowaniem trudnych decyzji, brakowało mu asertywności, często chował się za współpracowników. Z drugiej strony był bardziej kreatywny, wymyślał śmiałe wizje. Dlatego tak świetnie się potem uzupełniali z „twardą” Dulkiewicz i wzorcowo sumiennym Grzelakiem.
– Nie jestem Pawłem Adamowiczem – zapewnia jego sukcesorka. Choć zapowiada, że do przedterminowych wyborów pójdzie z programem poprzednika z ostatnich wyborów. Największy nacisk położono na inwestycje poprawiające jakość życia mieszkańców: nowe żłobki, przedszkola, baseny.
Z drugiej strony Dulkiewicz zgłasza ambicję podjęcia ostatniego wielkiego idee fixe Adamowicza, czyli Muzeum Gdańska. Spektakularnej placówki ukazującej wielowątkowe dzieje miasta i jego kulturowe bogactwo. Nawet jeśli po wielkich inwestycjach ECS i Muzeum II Wojny Światowej wyczuwalny jest już przesyt monumentalizmem historycznym. Ale może to jest właśnie szansa na pozostawienie po sobie czegoś własnego?
5.
„Testament Adamowicza” odmieniany jest teraz przez wszystkie przypadki. Jak go rozumieć? Dulkiewicz: – Po pierwsze, otwartość na drugiego człowieka. W takim elementarnym, ludzkim sensie. Uśmiech, wyciągnięta ręka. Po drugie, przyjazne miasto, oferujące dobrą jakość życia. A przy tym otwarte, chcemy przyciągać nowych mieszkańców. Po trzecie, polityka. Pragniemy zorganizować w Gdańsku centralne obchody rocznicy wyborów 4 czerwca.
Z jednej strony mowa o ważnych gościach. Z drugiej – o oddolnym i obywatelskim uczestnictwie. To będzie test nowej prezydentury. Szansa na wyjście z cienia poprzednika, zaznaczenie autonomii. I można odnieść wrażenie, że ta sprawa pochłania Dulkiewicz znacznie mocniej niż bieżące polityczne układanki.
Owszem, ogłaszając w ubiegłym tygodniu swój start w przedterminowych wyborach (3 marca) z ramienia komitetu Wszystko dla Gdańska, ucięła w zarodku starania Platformy o jej powrót do partii. Na to nie było szans; zbyt wiele napięć pomiędzy Adamowiczem i PO napsuło ostatnio krwi. A jak przyjmuje publiczne awanse czynione jej ostatnio przez Donalda Tuska? O jego ewentualnej inicjatywie politycznej nie chce się wypowiadać. I chyba nawet faktycznie na razie o tym nie myśli.
Angażując się w wielką politykę, może zostać zinstrumentalizowana. Zwłaszcza mając na uwadze kiepskie zrozumienie lokalnego kontekstu Gdańska. Miasta specyficznie otwartego. Raczej nie chciałaby na przykład zostać feministyczną ikoną „kobiety w polityce”. Mówiła kiedyś: „Bliższe jest mi mówienie o prawach człowieka niż tylko o prawach kobiet”. A przy tym zawsze podkreśla swą religijność, bliskie więzy z Kościołem. Co z drugiej strony nie oznacza, że będzie spełniała wszystkie zachcianki niezbyt w Gdańsku popularnego abp. Leszka Głódzia.
Zresztą jak tylko skończy się żałoba, powróci problem ks. Henryka Jankowskiego. Honorowego obywatela miasta, patrona skweru i postaci uwiecznionej pomnikiem. Co wywołuje ogromne emocje, gdyż aktywiści lewicowi chcieliby już teraz obalać monument, zaś prawicowi – ostentacyjnie dekorują go kwiatami.
Dulkiewicz uważnie dobiera słowa. Przypadki molestowania dzieci przez prałata powinna zbadać komisja kościelna, miasto nie ma tutaj narzędzi. Ale honorowe obywatelstwo należy wkrótce odebrać. Kwestia skweru jest otwarta, na razie zlecono ekspertyzy historyczne. Pomnik? Niestety jest obiektem prywatnym, co komplikuje sprawę. Dulkiewicz: – Nie jestem jego entuzjastką i uważam, że należy go przenieść w inne miejsce. Ale nie dopuszczę, aby rewolucyjnie obalano prałata jak kiedyś Lenina czy Dzierżyńskiego. Są standardy cywilizacyjne, które trzeba chronić.
Mimo wszystko Aleksandra Dulkiewicz jest przecież gdańską konserwatystką.