Cieszyć się będzie zapewne wojsko, bo po nieudanym podejściu sprzed kilku lat wreszcie mają szansę trafić do niego nowe śmigłowce zachodniej konstrukcji. W dodatku częściowo „made in Poland”, co będzie dodatkowym powodem do dumy. Polski pilot będzie latać już nie na sowieckim sprzęcie, nie na drzwiach od stodoły, a na polsko-amerykańskim Black Hawku.
Czytaj też: Rok Błaszczaka, czyli czekanie na finisz
Tak się nie kupuje
Mniej powodów do radości mają podatnicy i zwolennicy przejrzystości działań państwa. Istnienie gotowej do podpisu umowy zostało podane do wiadomości publicznej zaledwie w przeddzień jej planowanego podpisania, bez wcześniejszego ogłoszenia konkursu ofert czy przetargu. To sytuacja w świecie zbrojeń niebywała, wręcz kuriozalna. Gdy piszę te słowa nie ma wystarczającej ilości danych, by ocenić czy ministerstwo przekroczyło jakieś przepisy. Ale pewnych rzeczy po prostu nie robi się w ten sposób, a na pewno nie kupuje się tak śmigłowców dla wojska w cywilizowanych krajach, dbających o swoją reputację.
MON chciało już kupić śmigłowce dla wojsk specjalnych zaraz po anulowaniu planu zakupu Caracali w 2016 r. Antoni Macierewicz obiecywał wręcz, że kupi black hawki z Mielca, i to ponad 20 sztuk. Od 2017 r. trwała procedura „pilnej potrzeby operacyjnej”, ale dość nieoczekiwanie w czerwcu 2018 r. część dotyczącą maszyn dla specjalsów anulowano.