Rozmowa
Rozmawiałem z prezydentem Gdańska w jego gabinecie latem 2017 r., tuż przed rocznicą porozumień sierpniowych. Już było wiadomo, że obchody pod bramą Stoczni Gdańskiej będą zantagonizowane – właśnie wojewoda Dariusz Drelich z PiS cofnął decyzję Pawła Adamowicza zezwalającą Komitetowi Obrony Demokracji na zorganizowanie pod pomnikiem stoczniowców zgromadzenia pod nazwą „Moc Solidarności”. Drelich przekazał okolice pomnika związkowcom z „S”.
Był to pierwszy raz, jak mówił wtedy Adamowicz, gdy autorytarną ustawę o zgromadzeniach, stworzoną przez PiS po to, by nikt nie przeszkadzał w rocznicach smoleńskich, zastosowano poza Warszawą. Padło na Gdańsk – przez cały dzień po jednej stronie bramy świętowali zwolennicy konstytucji, po drugiej zwolennicy PiS. Ci drudzy głośno cytowali posła Jarosława Kaczyńskiego, nazywając przeciwników „zdradzieckimi mordami”.
Paweł Adamowicz opowiadał wtedy, że dokładnie pamięta, kiedy coś złego stało się z językiem w przestrzeni publicznej – za pierwszych rządów PiS w rocznicę Sierpnia ’80 w stoczni wybuczano Bogdana Borusewicza. Było zdziwienie – komu może zależeć na zbiorowym wyszydzeniu legendy pierwszej „S”? W obronę wziął wtedy Borusewicza prezydent Lech Kaczyński.
Adamowicz przyznawał, że początkowo agresywne słowa wobec bohaterów „S”, czy też jego samego jako prezydenta Gdańska, bagatelizował. Jednak zjawisko wzrastało – „zdrajcami”, „ubekami” i „komuchami” zwano publicznie kolejnych ludzi spoza obozu PiS, wśród nich Lecha Wałęsę. Po obchodach rocznic Sierpnia prezydent Paweł Adamowicz zawsze zapraszał gości na uroczyste obiady – podczas nich, jak mówił, wprost pytał prominentów z PiS, dlaczego nie reagują na brutalizację języka i zachowań.