Na polowanie zbiorowe koła łowieckiego Sokół z Oleśnicy przyszło tylko czterech myśliwych. W lasach wokół Mszczonowa łowczy stawili się liczniej. Ale towarzyszyło im 140 ochotników z Warszawskiego Ruchu Antyłowieckiego, więc nie upolowali żadnego dzika. Polowanie koła Zalesie w lasach magdaleńskich odwołano. – I tak byśmy nic nie ustrzelili – mówi prowadzący polowanie. – W naszych dwóch obwodach dzików już nie ma, wszystkie padły. W ostatnich dwóch miesiącach znaleźliśmy 139 martwych sztuk.
Zanim łowczy poszli w las, kontredans wokół zmasowanego odstrzału dzików przekroczył granice absurdu. Najpierw minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski oświadczył, że gadzinę trzeba „wybić do zera”, więc Ministerstwo Środowiska w piśmie do Polskiego Związku Łowieckiego zawnioskowało o „dalszy intensywny odstrzał w skali całego kraju z ukierunkowaniem na lochy, w celu maksymalnego obniżenia populacji”. Chwilę później szef tego resortu Henryk Kowalczyk zapewniał, że nie ma mowy o żadnej depopulacji, chodzi o zwykłe polowania w ramach planu łowieckiego. Plan już prawie wykonany (zabito 168 tys. dzików i 30 tys. w ramach odstrzału sanitarnego, razem prawie 200 tys., więc zostało do pozyskania 17 tys. dzików), ale władze Polskiego Związku Łowieckiego nie tylko nie oponowały, ale nawet zaproponowały, by polowania zbiorowe na dziki zorganizować dodatkowo także w lutym. Potem, gdy o sprawie zrobiło się głośno, obrońcy zwierząt zaczęli protestować i dołączyli do nich – rzecz bez precedensu – także liczni myśliwi, a ponad 800 naukowców podpisało się pod listem do premiera o zaprzestanie bezsensownego ich zdaniem odstrzału, nagle prezes Naczelnej Rady Łowieckiej Rafał Malec przypomniał sobie, że myśliwych obowiązuje kodeks etyczny, z którego przestrzegania żaden minister nie może zwolnić, więc strzelanie do loch ciężarnych i prowadzących młode jest niedopuszczalne.