Kraj

Niefart z fortem

Fort Trump – czyli co?

Polska zaczęła starania o stałą bazę USA bez wcześniejszej konsultacji z sojusznikami – tak przynajmniej słychać z kręgów NATO. Polska zaczęła starania o stałą bazę USA bez wcześniejszej konsultacji z sojusznikami – tak przynajmniej słychać z kręgów NATO. Tomasz Gawałkiewicz / Forum
Do marca amerykański Departament Obrony przedstawi Kongresowi swoją rekomendację, czy utworzyć stałą bazę US Army w Polsce. Pozytywna decyzja byłaby najlepszym prezentem na 20. rocznicę członkostwa w NATO, ale akurat w sojuszu może zepsuć odświętną atmosferę.
Rozmieszczenie amerykańskich baz jest dziedzictwem historii. Wyznaczały linię najtwardszej obrony Zachodu przed sowieckim zagrożeniem.Alamy/Be&W, East News/Polityka Rozmieszczenie amerykańskich baz jest dziedzictwem historii. Wyznaczały linię najtwardszej obrony Zachodu przed sowieckim zagrożeniem.
Obrona antyrakietowa to rzecz cenna i droga, antyrakiet zawsze będzie za mało. Lepiej uniemożliwić Rosji odpalenie salwy, niż musieć ją zestrzeliwać.Tvmsi/Wikipedia Obrona antyrakietowa to rzecz cenna i droga, antyrakiet zawsze będzie za mało. Lepiej uniemożliwić Rosji odpalenie salwy, niż musieć ją zestrzeliwać.

Artykuł w wersji audio

Fort Trump był politycznym wistem. Bon motem, półżartem rzuconym w obecności łasego na komplementy prezydenta USA do kamer i mikrofonów. Dla PR zrobił swoje. Ujawniona wiosną polska propozycja budowy stałej bazy dla dywizji wojsk lądowych USA nie wywołała wielkiego zainteresowania, ale o fort imienia Donalda Trumpa pytali wszyscy. Niektórzy jakby właśnie się dowiedzieli, że amerykańskie wojsko jest w Polsce na stałe od dłuższego czasu, choć nie w jednym forcie i nie cały czas to samo. Trzon batalionu NATO na Mazurach to amerykańska gwardia narodowa, w Lubuskiem stacjonuje rotacyjna brygada pancerna, w środku Polski Amerykanie „opanowali” wojskowe lotnisko w Powidzu i budują tam wielki skład sprzętu dla kolejnej brygady, a na Pomorzu stawiają bazę antyrakietową. Można szacować, że na terytorium Polski średnio przebywa około 5 tys. żołnierzy USA. Po co więc jeszcze jakiś fort?

Bazy za kurtyną

W czasie kryzysu grożącego wojną, kiedy punkty i linie na cyfrowych mapach w Pentagonie świecą się na czerwono, amerykańscy politycy z reguły pytają amerykańskich wojskowych – co my tam mamy? Skala i tempo reakcji politycznej i zbrojnej zależą od strategicznej wartości posiadanych w danym rejonie zasobów. Czasami wystarcza pokaz siły, czasem ewakuacja, w ostateczności trzeba ich aktywnie bronić. Ale to dotyczy z reguły odległych miejsc na świecie. W Europie sytuacja jest inna, bo jest NATO, które przez niecałe pół wieku stało gotowe do wielkiej wojny z Układem Warszawskim.

Rozmieszczenie amerykańskich baz jest dziedzictwem historii. Wyznaczały linię najtwardszej obrony Zachodu przed sowieckim zagrożeniem, od Morza Północnego po Adriatyk, były żywą żelazną kurtyną z przemówienia Churchilla w Fulton. Ale na dziewięć korpusów sojuszniczych, które stały w RFN naprzeciw wojsk obozu komunistycznego, tylko dwa były z USA. Głównym zadaniem Amerykanów był przerzut masy wojsk w drugiej fazie konfliktu. Dziś, choć okrojone i zredukowane, amerykańskie bazy przetrwały w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Włoszech – włączone w system NATO. Od czasów Eisenhowera dowódca amerykańskich sił w Europie jest jednocześnie głównodowodzącym sił sojuszniczych. Wojskowa logika mówi, że bazowanie i wysunięta obecność wojsk USA odbywa się w ramach NATO.

Putin to nie ZSRR

Prezydent Rosji usiłuje pisać historię Europy na nowo, ale w porównaniu z sekretarzami z czasów ZSRR nie stawia na granicy NATO tysięcy czołgów i rakiet. Woli działać punktowo, za to błyskawicznie. Jeśli ofiara nie ma wystarczającej siły, by go powstrzymać lub za późno skrzykuje pomoc, Putin wygrywa, tworząc fakty dokonane. A że na cel wybiera słabszych i niezrzeszonych w żadną większą organizację polityczno-militarną, do tej pory mu się udaje. Większych i silniejszych – czy pojedynczo, czy w grupie – prowokuje, straszy i oszukuje, ale na razie nie zaczepia. Próby odtworzenia strefy wpływów w „bliskiej zagranicy” Rosja podejmuje tam, gdzie Unia Europejska i NATO nie miały czasu lub politycznych szans się zakorzenić. Na terytorium Zachodu Kreml podejmuje akcje specjalne – szokiem był atak bojowym środkiem chemicznym w angielskim miasteczku Salisbury. Lata temu w podobny sposób zginął w Londynie inny przeciwnik Kremla. To jednak wojna wywiadów, kontrwywiadów, policji, służb specjalnych – nie mniej groźna, ale wymagająca innej reakcji niż budowanie wojskowych baz.

Dlatego odpowiedzią NATO na potencjalne zagrożenie wojskowe ze strony Rosji były bazy innego rodzaju. Wielonarodowe bataliony przygotowane na wcześniejszej politycznej podbudowie, sformowane w rekordowo krótkim czasie od szczytu w Warszawie latem 2016 do wiosny 2017 r. i wysłane na tzw. wschodnią flankę do czterech państw bezpośrednio graniczących z Rosją i narażonych na nagły atak. To również stała obecność wojskowa, tyle że ograniczona co do skali i oparta na zasadzie rotowania wyznaczonych do misji oddziałów. Cztery wzmocnione bataliony nie powstrzymają Putina, jeśli wyśle armię czołgów na kraje nadbałtyckie. Ale komunikat polityczny jest taki, że tych państw broni cały sojusz, a obecność jego wojsk na miejscu oznacza, że NATO pilnuje tego terytorium jak oka w głowie i nie da się zaskoczyć. Stąd loty patrolowe samolotów i bezzałogowców rozpoznawczych, nieustanne ćwiczenia podtrzymujące i testujące gotowość, rozbudowa struktur dowodzenia w regionie (sztab wielonarodowej dywizji w Polsce, nowo tworzona dywizja duńsko-bałtycka, wzmocniony sztab korpusu w Szczecinie). Wszystko dzieje się w strukturach, z rekomendacji i pod kontrolą NATO.

Sojusznicy na dystans

Polska zaczęła jednak starania o stałą bazę USA bez wcześniejszej konsultacji z sojusznikami – tak przynajmniej słychać z kręgów NATO, a rząd niewiele robi, by tę opinię korygować. Przeciwnie, przyjął strategię informowania o wynikach dwustronnych rozmów z Amerykanami, ale bez konsultowania ich w sojuszu. Oficjalnie mówili o tym polscy dyplomaci w Brukseli na spotkaniu z sekretarzem generalnym, czym wywołali ogólne zdziwienie, a u części sojuszników wręcz oburzenie. „Polska traktuje sprawę bazy USA jako kwestię bilateralną” – powtarzali szef dyplomacji i minister obrony, podsycając domysły o tworzeniu jakiegoś specjalnego układu w sojuszu.

Te deklaracje mogły być skierowane na wewnętrzny rynek polityczny, by pokazać kolejny raz, że rząd PiS „wstaje z kolan”, ale wypowiadane za granicą utwierdzały wizerunek Polski jako sojusznika nieprzewidywalnego. Krzywe spojrzenia wcale nie padały wyłącznie z tradycyjnie niechętnej rozbudowie amerykańskiego potencjału Francji czy przewrażliwionych na punkcie reakcji Rosji Niemiec. Kiedy pytać o Fort Trump dyplomatów z państw bałtyckich, odpowiadają: a dlaczego nie u nas? Po ostatniej eskalacji wojny na Morzu Azowskim także Rumuni, i tak rywalizujący z Polską o prymat w relacjach z USA, mają prawo pytać, gdzie trzeba więcej wojska. Nieoficjalnie to sami Amerykanie przekazali Warszawie, że zadbają o sojuszniczą akceptację dla projektu, jak tylko wszystkie szczegóły przyszłego Fortu Trump będą uzgodnione. Najwyraźniej nie zdołali zakomunikować tego innym. Mnożą się podejrzenia, że administracja Trumpa znowu robi coś bez konsultacji i że Polska staje się jej koniem trojańskim.

Baza z pozycji siły

Warszawa wyczuła jednak historyczną szansę przesunięcia twardej linii obrony Zachodu tysiąc kilometrów na wschód, na terytorium Polski. Deklarowana przez Donalda Trumpa przychylność dla rządu PiS przy ochłodzeniu tradycyjnych relacji Ameryki z państwami zachodniej Europy, na tle realnych potrzeb militarnych potwierdzanych przez wojskowych w USA, wsparta gigantycznymi wydatkami na amerykańskie uzbrojenie, które rząd PiS dopina po latach przygotowań – wszystko to tworzy klimat sprzyjający pójściu o krok dalej. Współgra przy okazji z narzuconą przez Trumpa narracją nowego konfliktu światowego.

Obecna sytuacja między Rosją a NATO, mimo że w debacie publicznej bywa nazywana nową zimną wojną, na strategicznym poziomie nie jest uznawana za powrót tamtych czasów. Co innego w USA – tam zarówno strategia bezpieczeństwa narodowego, jak i strategia obrony mówią o powrocie do rywalizacji mocarstw i zapowiadają stosowną reakcję – politykę z pozycji siły. A co lepiej demonstruje siłę niż wojskowa baza u granic Rosji?

Zwłaszcza że Amerykanie dali dowód, że widzą nieobecność swoich wojsk na wschodniej flance. Jako pierwsi, jeszcze w kwietniu 2014 r., przysłali do Polski, Estonii, na Litwę i Łotwę po kompanii spadochroniarzy. Potem w czerwcu Barack Obama w Warszawie obiecał więcej wojska, z tym że o stałych bazach nic nie mówił. W ramach funduszu Europejskiej Inicjatywy Odstraszania Amerykanie ustanowili schemat rotacyjnej obecności brygady pancernej w Polsce i inwestycje w infrastrukturę wojskową.

Za chwilę z portów w Europie Zachodniej swoje czołgi i transportery opancerzone wyładuje już trzecia zmiana pancerniaków. Za każdym razem przypływa i przylatuje cała brygada ze sprzętem, bo to też trzeba ćwiczyć. Ostatni żołnierze pamiętający wielkie manewry REFORGER, w których dla wsparcia NATO przerzucano do Europy całe dywizje, są dziś ojcami i dziadkami młodych szeregowych i oficerów US Army. Odtworzenie zdolności do przerzutu i wysoka mobilność wojsk przy współpracy sojuszników jest w tej chwili priorytetem, a nie budowa nowych baz.

Zmiana doktryny

Bo dzisiaj Amerykanie inaczej myślą o przyszłej wojnie. Wojskowi są świadomi, że stracili automatyczną, przygniatającą przewagę nad każdym przeciwnikiem na świecie. Że czas amerykańskiej dominacji militarnej albo właśnie mija, albo już minął, zwłaszcza gdy nie myślimy od razu o trzeciej wojnie światowej i odpalaniu strategicznych rakiet, lecz o konflikcie lokalnym czy regionalnym, z przeciwnikiem niemal tak samo silnym. W licznych raportach, przesłuchaniach kongresowych, oficjalnych dokumentach sami amerykańscy generałowie przyznają, że wygrana w takiej wojnie nie jest pewna. Dlatego przygotowują nowe doktryny – walki w wielu domenach i dynamicznego użycia sił. Chodzi o to, by w starciu z przeciwnikiem silniejszym w bezpośrednim starciu uderzać z dystansu, by przewaga w potencjale cybernetycznym, kosmicznym i elektronicznym niwelowała brak piechoty, czołgów i samolotów.

Czas jest kluczowy, dlatego trzeba być blisko potencjalnego miejsca konfliktu i maksymalizować siłę tam, gdzie przeciwnik pokazał słabość, ale nie wolno wystawiać się na cios. Jeśli wiadomo, że Rosja ma przewagę w rakietach taktycznych, w ich zasięgu nie buduje się baz będących łatwym celem. Obrona antyrakietowa to rzecz cenna i droga, antyrakiet zawsze będzie za mało. Lepiej uniemożliwić Rosji odpalenie salwy, niż musieć ją zestrzeliwać. W tym Fort Trump nie pomoże.

Wojna generałów

W Stanach trwa debata i nie ma jednomyślności. Ośrodek badawczy RAND, instytucja, którą trudno podejrzewać o sprzyjanie Kremlowi, w swoich rekomendacjach dotyczących odstraszania Rosji w ogóle o stałej bazie nie wspomina. Przeciwnie, zaleca, by nie prowokować potencjalnego agresora rozmieszczaniem na wschodzie najbardziej zaawansowanej broni – a zamiast tego wzmacniać sojusznicze przesłanie, że do walki o Tallin czy Białystok stanie całe NATO. Ośrodkowi RAND chodzi o to, by nerwowy i agresywny sąsiad nie poczuł, że to NATO tak naprawdę szykuje się do agresji na niego. Z kolei wyspecjalizowany we wschodniej flance ośrodek analityczny CEPA argumentuje, że stała obecność wojsk USA w Polsce wesprze efekt odstraszający w całym regionie. Zwolennicy stałych baz i misji rotacyjnych przerzucają się argumentami i każdy uważa, że jego opcja jest lepsza.

W Polsce panuje taki klimat, że każda wzmianka o obawach Rosji grozi jej autorowi zaliczeniem do kremlowskich trolli. Hejterzy w internecie oplują, oskarżą o zdradę, będą szukać wpływów KGB i GRU. Tymczasem wspomniany już raport Pentagonu o stacjonowaniu wojsk w Polsce zawierać ma ocenę działań, jakie w reakcji na rozmieszczenie brygady może podjąć Federacja Rosyjska. W oczekiwaniu puszczają czasem nerwy. Polski wiceminister spraw zagranicznych Bartosz Cichocki wdał się w trwającą kilka dni twitterową „debatę” z Wolfgangiem Ischingerem, byłym niemieckim dyplomatą, organizatorem dorocznej konferencji bezpieczeństwa w Monachium. Ischinger napisał, że „Fort Trump w Polsce oznacza Fort Putin na Białorusi, a to wysoce niepożądane nie tylko z punktu widzenia Białorusi!”. Cichocki zaapelował o więcej zrozumienia dla sojusznika – Polski, i stwierdził, że Białoruś już jest w sieci fortów Putina. Sprawa stałej bazy w Polsce zdominuje nie tylko najbliższą konferencję w Monachium w połowie lutego. Będzie jednym z głównych tematów nadchodzącego roku.

Decyzje o bazie w Polsce będzie podejmować nowy Kongres, a racji Pentagonu bronić będzie nowy sekretarz obrony. Zdominowana przez opozycyjnych demokratów Izba Reprezentantów szykuje się do frontalnego ataku na Trumpa, w tym za pozbycie się powszechnie szanowanego Jamesa Mattisa. Znawcy amerykańskiej polityki zapewniają, że obrona wschodniej flanki NATO nie podlega politycznej walce. Ale sama nazwa Fort Trump może drażnić. Niektórzy mogą też poważnie potraktować odręczny dopisek ambasador Mosbacher na słynnym liście do premiera Morawieckiego – że obawy o wolność mediów w Polsce „zaczynają przeszkadzać naprawdę ważnym sprawom”. Pani ambasador na spotkaniu z parlamentarzystami miała mówić, że w Kongresie niepokoją się o stan polskiej demokracji. Czy w takim klimacie z Fortem Trumpa teraz będzie łatwiej, co sugerował prezydent Andrzej Duda?

Przez Niemcy do Polski?

US Army już ogłosiła, że od 2020 r. (czyli w realiach amerykańskiego budżetu od jesieni 2019 r.) wyśle do Europy dodatkowe dwa bataliony wyrzutni rakietowych i dywizjon obrony przeciwlotniczej krótkiego zasięgu. O takie uzbrojenie od lat apelowali amerykańscy dowódcy w Europie, którzy mimo wzmocnienia przez NATO wschodniej flanki nadal widzą luki w zdolnościach bojowych. Według wrześniowego komunikatu nowe jednostki mają trafić na stałe do Niemiec, ale można sobie wyobrazić, że dla zaspokojenia polskich próśb któraś zostanie rozlokowana w Polsce.

Ostatnie ćwiczenia wojskowe pokazały też, że Amerykanie testują możliwości stacjonowania u nas środków rozpoznawczych o większym zasięgu – z bazy w Mirosławcu latały bezzałogowe reapery. Część przydzielonej do brygady pancernej rotacyjnej brygady lotnictwa została wysłana do Afganistanu i może wrócić do Europy na fali nowych obaw o rosyjską agresję. Samoloty rozpoznawcze i walki elektronicznej nie muszą latać nad Bałtyk z Wielkiej Brytanii, mogą z Polski. Na Bałtyku częściej pojawiać się mogą okręty US Navy. Raport Atlantic Council (autorstwa byłego głównodowodzącego NATO gen. Philipa Breedlove’a i byłego zastępcy sekretarza generalnego Alexandra Vershbowa) wskazuje też, że pod Krakowem powinna istnieć też stała baza ćwiczebna sił specjalnych. Ale dodatkową brygadę w Europie, na zasadzie rotacji, sugeruje raczej w Niemczech niż Polsce.

Gdynia, Drawsko Pomorskie, Powidz, Żagań, Orzysz, bazy śmigłowców w Pruszczu Gdańskim i Inowrocławiu, przywracane do użytku lotnisko w Nowym Mieście nad Pilicą, ośrodek szkolenia artylerii w Toruniu, dowództwo dywizyjne US Army w Poznaniu – wszystko to potencjalne miejsca rozmieszczenia dodatkowych elementów sił USA. W ramach wkładu własnego Warszawa dostanie zlecenie poprawy infrastruktury drogowej, kolejowej, budynków – tam, gdzie Amerykanie już są lub gdzie jeszcze przyjdą. Rząd ogłosi sukces, zwłaszcza że ostatnio rzadziej mówi o stałej bazie, a częściej o „wzmocnieniu obecności wojsk USA i sojuszu”. Cegiełki Fortu Trumpa więc będą, nawet jeśli kreowana w marzeniach PiS konstrukcja runie.

Polityka 3.2019 (3194) z dnia 15.01.2019; Polityka; s. 25
Oryginalny tytuł tekstu: "Niefart z fortem"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną