Jeśli związek opiera się na strachu, to jest to związek toksyczny. Należy się rozwieść. Albo iść na terapię.
Na początku 2019 r. znajdujemy się właśnie w takiej sytuacji. Mamy go dość. Bezdusznego, zimno kalkulującego, a przede wszystkim – obojętnego na to, co się z nami stanie. Denerwuje nas to, co robi, a zwłaszcza to, czego nie robi. Nie potrzebujemy słów, żeby wyrazić uczucia, wystarcza nam mowa ciała. Odwracamy się od niego, grozimy mu pięściami, opluwamy wyzwiskami, a w afekcie i przylejemy.
Oburza nas, że nie patrzy na to, kim jesteśmy i jaką mamy wrażliwość, i to, co robimy dla świata i dla przyszłych pokoleń. Podsumowuje nas w słupkach – tyle mamy lat (im młodsi, tym lepiej), tyle wynoszą nasze zarobki, tyle mamy fanów w mediach społecznościowych, a tyle lajków pod postem.
Co z tego, że potrafi nas ładnie ubrać (jak mu się wysłużymy), sprawia, że stać nas czasem na drogie garnitury czy szpilki od Blahnika. Ale nie chce z nami rozmawiać jak człowiek, a tym bardziej jak człowiek z naszej części Europy – pa duszam.
Bo to nie jest człowiek. To wiecznie głodny potwór. Coś jak Barlog z „Władcy Pierścieni”. Jak go nie wyrżniesz w łeb laską Gandalfa, to nie zrozumie. Taki właśnie jest nasz toksyczny pan. Kapitalizm.
W Polsce tracił punkty już od jakiegoś czasu, aż w 2016 r. oberwał na odlew. Wiejska zaludniła się ludźmi przypadkowymi, zapanowało kolesiostwo. Czy kiedyś tak nie było? Owszem, ale teraz ma to większe rozmiary, ponieważ intensyfikowała się mentalność oparta na grzeszeniu w tygodniu i „oczyszczaniu” się w niedzielę. Obowiązkiem stała się wiara w boga rolników, surowego patriarchę, który kobietom każe rodzić, a nie się mądrzyć. A która z nich się buntuje, tę opętał Dżender (diabeł nowej generacji, następca Belzebuba).