Kraj

Rok Błaszczaka, czyli czekanie na finisz

Minister Błaszczak podczas wizyty w USA w kwietniu ubiegłego roku. Minister Błaszczak podczas wizyty w USA w kwietniu ubiegłego roku. Kathryn E. Holm / U.S. Department of Defense
Od roku w resorcie obrony rządzi Mariusz Błaszczak, ale cudów nie zdziałał. Najważniejsze będzie to, co zrobi w ostatnich miesiącach urzędowania.

To był grom z nieco tylko zachmurzonego nieba. Dymisja Antoniego Macierewicza była nagła i dla niego samego niespodziewana, mimo że o zbierających się nad nim czarnych chmurach prasa rozpisywała się miesiącami.

Czytaj też: NIK odsłoni luki w polskiej obronności

Jedna z prawych rąk Kaczyńskiego

Kulisy jego odwołania nadal nie są do końca jasne, choć z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że rolę mógł odegrać zarówno wątek krajowy – niemożliwy do przezwyciężenia, a zabójczy dla systemu bezpieczeństwa konflikt z prezydentem, jak i zewnętrzny – narastająca nieufność Amerykanów do Macierewicza. W jego miejsce wyznaczono, podobno zrazu niechętnego, polityka absolutnie posłusznego partyjnemu kierownictwu, niewykazującego samodzielnych ambicji politycznych i znanego z zupełnie innego stylu pracy – Mariusza Błaszczaka.

Kierując przez dwa lata MSWiA, nie zaliczył żadnej większej wpadki, jeśli nie liczyć wizerunkowych ekscesów podległego mu wiceministra Jarosława Zielińskiego. Jako absolwent elitarnej Krajowej Szkoły Administracji Publicznej miał papiery do misji porządkująco-czyszczącej zabagniony resort. Nie uczestnicząc w utarczkach między MON a prezydentem, mógł wiarygodnie i z czystym sumieniem uczynić gest pojednania wobec Andrzeja Dudy.

W kierownictwie MSWiA Błaszczak otoczył się głównie prawnikami, co dało mu nimb profesjonalizmu. O tym, że był przy okazji jedną z prawych rąk Jarosława Kaczyńskiego, wszyscy wiedzieli i czuli respekt. Na tym tle fakt, iż nie miał nigdy do czynienia z wojskiem, nie miał najmniejszego znaczenia. Dość, że pochodził z pełnego wojskowych tradycji Legionowa.

Czytaj też: MON nie chce ujawnić, co robi w resorcie człowiek Macierewicza

Skończyć rewolucję i posprzątać bałagan

Przypomnijmy, w jakiej atmosferze nadeszła zmiana. Rozpętana przez Macierewicza „wojna o wojsko”, w której obóz prezydencki też nie był święty, doprowadziła do impasu w uzupełnianiu korpusu generalskiego, gdy czystki i odejścia uczyniły w nim potężną wyrwę. Doszło do bezprecedensowej rezygnacji szefa sztabu generalnego. Zapowiedziana reforma dowodzenia nie ruszyła z miejsca. Wizje rozwoju sił zbrojnych MON i BBN rozjeżdżały się w kilku ważnych punktach. Zapowiedzi modernizacyjne to przybierały groteskową postać (śmigłowce), to tworzyły ułudę łatania najpilniejszych potrzeb (okręty podwodne), a rezultatów nie było.

Postawienie na piedestale obrony terytorialnej wywoływało rozgoryczenie u regularnego wojska, choć z drugiej strony tworzyło pozytywny ferment. Rozgrzebane były liczne inne procesy: przenoszenia na wschód czołgów Leopard, tworzenia wielonarodowej dywizji w Elblągu i relokacji sztabu polskiej 16. dywizji pod Warszawę.

Dialog z sojusznikami utrudniał kompletny brak zdolności dyplomatycznych ministra Macierewicza, który potrafił się spóźnić na powitanie sojuszników w Orzyszu, bo na Nowogrodzkiej bronił się i swojego ulubieńca Bartłomieja Misiewicza. Publikacje Tomasza Piątka podsycały wątpliwości co do uwikłań ministra. Nic dziwnego, że Błaszczak – jeśli wierzyć pogłoskom – nie palił się do przejęcia tego bałaganu, ale z drugiej strony, kto inny podjąłby się sprzątania?

Trudno się dziwić, że z przyjściem Błaszczaka wiązano ogromne nadzieje – na unormowanie relacji z prezydentem, ustabilizowanie spraw kadrowych, uruchomienie reform strukturalnych w wojsku i MON, przyspieszenie i uporządkowanie zakupów uzbrojenia, odbudowę pozycji Polski w oczach sojuszników. Były to jednak emocje, które rzeczywistość zweryfikowała. Bo Mariusz Błaszczak ani nie zdołał w pełni po Macierewiczu posprzątać, ani nie miał zamiaru zrywać z jego dziedzictwem.

Słowa o kontynuacji, wypowiedziane, gdy przejmował od poprzednika resort, w wielu aspektach okazały się prorocze. Oddawały wolę partii rządzącej, silniejszą od poglądów konkretnego ministra. Zresztą im dłużej trwały rządy Błaszczaka, tym bardziej stawało się jasne, że o ile Macierewicz nie dawał sobie dmuchać w kaszę również konkurentom w rządzie, o tyle jego następca jest dużo bardziej elastyczny, a ośrodek decyzyjny w poszczególnych sprawach wcale nie musi się mieścić w MON.

Czytaj też: Gen. Gocuł o dramatycznym stanie polskiej armii

Rozejm z „dużym pałacem”

Stosunkowo najprościej było z prezydentem. Błaszczak nigdy nie podpadł Andrzejowi Dudzie, miał dobre relacje z szefem BBN Pawłem Solochem. Odsunął z pierwszej linii nielubianego na Karowej wiceministra Tomasza Szatkowskiego, którego pozostawił z ekipy Macierewicza (Błaszczak nie miał nikogo, kto by się znał na NATO i miał osobiste kontakty w USA). Uznał konstytucyjną pozycję zwierzchnika sił zbrojnych i ukształtowany w III RP zwyczaj, który nakazywał konsultować, a przynajmniej nie omijać prezydenta i BBN w sprawach wojska.

Błaszczak wyciągnął rękę, usiadł z Dudą do stołu, obaj wykonali uśmiech do zdjęcia. Otwarty konflikt najważniejszych organów państwa był z głowy. Potem ruszyły nominacje generalskie. W 2018 r. prezydent na wniosek ministra obrony wręczył aż 39 awansów generalskich i admiralskich, w tym 21 pułkowników mianował na pierwszy stopień generalski. Ocena tych nominacji to osobny temat, ważne, że system znowu działa. W czynnej służbie jest dziś 84 generałów, liczba bliska tej, jaką zastał Macierewicz.

Nie obyło się jednak bez spektakularnych dymisji. Mariusz Błaszczak w porozumieniu z prezydentem wymienił szefa sztabu generalnego i dowódcę operacyjnego – do sztabu ściągnął ambitnego dowódcę taktycznego Rajmunda Andrzejczaka, ale do korpusu NATO w Szczecinie odesłał cenionego trzygwiazdkowego generała Sławomira Wojciechowskiego.

Praca nad systemowymi zmianami okazała się trudniejsza. Nowy schemat kierowania i dowodzenia nie został ostatecznie uzgodniony. By spełnić obietnicę jednolitości dowodzenia, szefa sztabu postawiono wyraźnie ponad dowódcą generalnym i operacyjnym, ale głębszą reformę odłożono. A może po prostu przyjęta za poprzedniej ekipy koncepcja dowódcy szkolącego wojska (force provider) i używającego ich w operacji (force user) wcale nie jest bez sensu, tyle że nie wypada tego przyznać?

Czytaj też: Wielka gra o Wisłę

Czystka i kaganiec w MON

Z większą swobodą Mariusz Błaszczak zmieniał „swój” resort. Czystka ludzi Macierewicza na najwyższych stanowiskach była częścią misji, sięgnęła również do PGZ. Z wiceministrów ostał się tylko wspomniany Szatkowski, z misją negocjowania większej lub stałej obecności Amerykanów. Resztę kluczowych stanowisk objęli, jak się potem miało okazać nieraz na krótko, współpracownicy Błaszczaka z MSWiA. Głównie prawnicy bez styczności z wojskiem, co musiało oznaczać kilkumiesięczny okres wdrażania i nauki.

Minister poprzestawiał biurka, wymienił zawartość teczek sekretarzy i podsekretarzy stanu. Przeprowadził się w aleję Niepodległości, zostawiając na pewien czas willę przy Klonowej do dyspozycji Macierewicza. Głęboko zreformował urząd, stopniowo powierzając dużo większe kompetencje cywilom – dyrektorowi generalnemu i dyrektorowi biura ministra. Ograniczył komunikację na zewnątrz – MON po raz pierwszy nie ma rzecznika, nie organizuje się konferencji, a wygłasza oświadczenia, na wywiady minister chodzi do przychylnych lub kontrolowanych przez rząd mediów.

Wiceministrowie niemal nie istnieją publicznie, mimo że – jak odpowiedzialny za cyberbezpieczeństwo Tomasz Zdzikot – mają warte odnotowania sukcesy. Po odejściu Sebastiana Chwałka do PGZ przez dłuższy czas nie było wiceministra odpowiedzialnego za modernizację. Zresztą zarządzanie zbrojeniówką to porażka Błaszczaka – w roli prezesa nie sprawdził się zaufany Jakub Skiba, PGZ ma ogromne straty, a fotelami w zarządzie trzeba się było podzielić z ludźmi premiera Mateusza Morawieckiego.

Ministerstwem de facto rządzi uchodząca za najbardziej wpływową osobę w otoczeniu ministra dyrektor tzw. centrum operacyjnego Agnieszka Glapiak. Na jej koncie jest zarówno rekord frekwencji na defiladzie 15 sierpnia na Wisłostradzie, jak i dziwaczne ławeczki niepodległości. Defiladą, piknikami wojskowymi i innymi uroczystościami szef MON wykreował wizerunek sprawnego organizatora. Gdy rządzącym zajrzała w oczy kompromitacja w przededniu Święta Niepodległości, to Błaszczak i podległe mu siły ratowały marsz polityków PiS.

Gra w żołnierzyki

Błaszczak powtarza, że jego priorytetami są modernizacja i zwiększenie liczebności wojska. Cel pierwszy przyświecał wszystkim ministrom obrony, drugi to rezultat uznania przez PiS 100-tys. armii za zbyt małą i uczynienia procesu jej redukcji w ubiegłych dekadach jednym z najostrzejszych narzędzi krytyki poprzedników.

Za rekomendacją Strategicznego Przeglądu Obronnego przeprowadzonego przez Tomasza Szatkowskiego Błaszczak zaczął formowanie czwartej dywizji wojsk lądowych. Zadanie to powierzył rzutkiemu generałowi młodego pokolenia (47 lat) Jarosławowi Gromadzińskiemu, zauważonemu już przez Macierewicza. Tuż przed kolejnymi wyborami, we wrześniu, sztab dywizji przejąć ma dwie istniejące już brygady i ogłosić wstępną gotowość. W praktyce w nowej dywizji powstać ma tylko jedna nowa brygada, co oznacza, że netto przybędzie ok. 5 tys. wojska.

Rynek pracy nie ułatwia realizacji haseł o 200-tys. armii, mimo coraz aktywniejszej rekrutacji. Nawet tworzenie ochotniczych oddziałów obrony terytorialnej idzie wolniej, niż zakładał plan Macierewicza. W tej sytuacji trzeba podnosić uposażenia, a Błaszczak chce dać najwięcej – na ten rok obiecał średnio 650 zł podwyżki. Jednak gdy żołnierze nie zobaczyli wyższych przelewów w styczniu, MON przyznał, że dopiero pracuje nad nową siatką płac.

Poza powiększaniem polskiej armii Mariusz Błaszczak chciałby przejść do historii jako ten, który ściągnie na stałe znaczny kontyngent wojsk amerykańskich. Propozycję bazy dla całej dywizji przygotowała jeszcze ekipa Macierewicza. Z czasem pomysł przybrał nieco tabloidową formułę „Fort Trump”, co może mu zaszkodzić przy eskalacji sporu politycznego w USA.

Z drugiej strony amerykańscy wojskowi sami rozważają wzmocnienie obecności w Europie i o ile izolacjonistyczne podejście prezydenta w tym nie przeszkodzi, Polska propozycja ma szansę spotkać się z pozytywną odpowiedzią. Zwłaszcza że MON dość otwarcie sygnalizuje gotowość wydatkowania kolejnych dziesiątek miliardów złotych na sprzęt i uzbrojenie z USA, co wpisuje się w transakcyjne podejście Trumpa.

Modernizacja z przeszkodami

W każdym podsumowaniu swej pracy minister Błaszczak chwali się podpisaniem umowy na patrioty dla Polski, czyli system antyrakietowy Wisła. Tak się złożyło, że to on w marcu składał podpis na dokumencie wypracowanym przez poprzedników – ekipę Macierewicza i Bartosza Kownackiego. Czego Błaszczak nie mówi, to że za jego rządów spowolniło, zmieniło bieg bądź utknęło kilka innych dużych programów zbrojeniowych.

Nie udało się do grudnia wysłać Amerykanom aneksu domykającego drugi etap systemu Wisła, większy i potencjalnie kosztowniejszy. Nie ma formalnej decyzji o systemie Narew. Wyrzutnie rakietowe Homar, które miały być dostarczone przez PGZ i dać nowy potencjał zbrojeniówce, zostały okrojone do jednego dywizjonu i przypłyną do Polski z USA. Zapowiadanej na 2018 r. umowy nadal nie ma. Wojsko musiało się pożegnać z marzeniami o nowych śmigłowcach, program został okrojony do czterech, tylko dla marynarki wojennej. O nowym okręcie podwodnym Orka od roku nie wspomniano ani słowem. Trudno uwierzyć, że Mariusz Błaszczak kilka razy publicznie zapewniał, iż nie rezygnuje z żadnego programu modernizacyjnego.

Koniec roku przyniósł za to wiadomość, że aż 5,5 mld zł poszło na system Wisła. To ponad połowa modernizacyjnej puli i pokazuje, gdzie leżą rzeczywiste priorytety. Polska zbrojeniówka też dostawała zamówienia, ale liczone w dziesiątkach, najwyżej setkach milionów. MON kontynuuje zakupy armatohaubic Krab, moździerzy Rak, zestawów przeciwlotniczych Poprad, zamawia ciężarówki, pistolety i granatniki, nawet bezzałogowce. Co ciekawe, kontrakty idą nie tylko do państwowych fabryk PGZ, ale i do prywatnych firm, jak Grupa WB, Teldat czy Siltec.

Błaszczak przez wiceministra zapewniał krajowe zakłady, że zmodernizuje w nich ponad 300 czołgów. Do końca roku pozostało to wyłącznie zapowiedzią, podobnie jak powołanie agencji uzbrojenia czy ogłoszenie wieloletniej narodowej polityki zbrojeniowej. Zgrzytem i nauczką dla Błaszczaka było zablokowanie przez premiera zakupu używanych okrętów z Australii, do którego MON dał się przekonać prezydentowi. Tragiczna śmierć pilota i skandal z „garażowym” dorabianiem wrażliwych części do radzieckich myśliwców przypomniały, że uznawane do niedawna za nieźle wyposażone lotnictwo też ma pilne potrzeby. Minister nakazał przyspieszenie zakupu nowych samolotów, ale nie zdąży podpisać żadnego zamówienia.

Czytaj też: Planujemy kupić dla armii to, co w 2001 r.

Finisz za 50 miliardów

Kalendarz bowiem pokazuje, że Mariusz Błaszczak przekroczył już półmetek urzędowania. Za rok władzę będzie sprawował nowy rząd, i nawet jeśli będzie to rząd PiS, trudno oczekiwać, by Błaszczak w MON pozostał. Ewentualny sukces wyborczy może oznaczać awans na wicepremiera lub marszałka Sejmu, o czym znowu się mówi. Ale nie znaczy to, że do końca kadencji spocznie na laurach. Przeciwnie, bilans rządów PiS w obronności w dużej mierze zależy od efektów tych ostatnich 10 miesięcy. Błaszczak musi udowodnić, że zapowiedzi rekordowych inwestycji zbrojeniowych są realizowane.

Kontrakty na systemy rakietowe Wisła, Narew i Homar przesądzą o zdolnościach wojska i kondycji przemysłu zbrojeniowego na dziesięciolecia. Tylko na te systemy MON ma do wydania jakieś 50 mld zł! Do tego modernizacja starszych czołgów i śmigłowców, zakup czterech nowych helikopterów, decyzje o przyszłości marynarki wojennej, śmigłowców uderzeniowych i lotnictwa bojowego. Wszystko to i więcej ma się znaleźć w nowym Planie Modernizacji Technicznej armii, który powinien ujrzeć światło dzienne na wiosnę i który przesądzi o setkach miliardów przez wiele dekad – koszt zakupu to bowiem najwyżej jedna trzecia wydatków na system uzbrojenia.

Tymczasem niemal bez echa przeszło przyjęcie innego wieloletniego planu – Programu Rozwoju Sił Zbrojnych, który ustanowił nowe priorytety i skoncentrował wysiłek obronny na ścianie wschodniej, nie bez tarć w wojsku. Najważniejsze będzie wyposażenie wspomnianej już 18. dywizji, zaplanowane do 2026 r. Za parę miesięcy dowiemy się, czy Błaszczak przekonał Amerykanów do Fort Trump. Od 2020 r. – za zgodą wszystkich sejmowych partii – wydatki na obronę mają rosnąć ponad 2 proc. PKB, co da skok dostępnych funduszy.

Perspektywy dla wojska wcale nie są złe, pod warunkiem że te fundusze się mądrze wykorzysta. Wagi decyzji Mariusza Błaszczaka nie wolno nie doceniać. Trzeba mocno pilnować tego, co minister robi, bo skutki zostaną z nami na długo.

Czytaj też: Nadlatują samoloty dla polskiego wojska

Reklama

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama