„Andruszkiewicz to spóźniony, ale jednak najfajniejszy prezent, jaki opozycja mogła dostać pod choinkę. To taka zabawka, że jak się ją rozpakuje, to można się bawić przez cały rok i się nie znudzi” – napisał o nominacji Adama Andruszkiewicza na wiceministra cyfryzacji Łukasz Pawłowski na Twitterze.
Czytaj też: O co chodzi z rosyjskimi powiązaniami Andruszkiewicza
Walczy z Europą i US Army
Jak na partię, która przekonuje, że „Polska jest bijącym sercem” Europy i że naprawdę (ale to naprawdę!) nie planuje wyprowadzić Polski z Unii Europejskiej, to zagadkowa decyzja. Andruszkiewicz wywodzi się z Młodzieży Wszechpolskiej, do Sejmu wszedł z list Kukiz ′15, działał w Ruchu Narodowym i stowarzyszeniu Endecja.
Zakres spraw, o których się wypowiadał, jest zaiste imponujący: dawał Polsce wzory cywilizacyjne („Uważam, że powinniśmy się zbliżać kulturowo, cywilizacyjnie i gospodarczo z Białorusią”), demaskował zachodnich polityków („Pani Merkel czy pan Macron mówili, że trzeba przyjmować imigrantów, i potem mieli pogrzeby ludzi pomordowanych w zamachach”) czy walczył z rozmieszczeniem wojsk amerykańskich w Polsce („Niedawno wyzbyliśmy się wojsk sowieckich. Ja odpowiadam: żadne wojska”).
Do tego jeszcze, zdaniem węgierskiego instytutu Political Capital, Andruszkiewicz jako polityk pozostaje pod wpływem Rosji. Ciągnie się za nim także sprawa pobrania w Sejmie 40 tys. zł ryczałtu, tzw. kilometrówki, choć nie miał prawa jazdy i samochodu. A zresztą i tak już był w kole poselskim, które popierało rząd. Rodzi się zatem uzasadnione pytanie: to po co PiS taki transfer? Wydaje się, że stoi za nim kilka racjonalnych powodów.
Czytaj też: Rosną napięcia w Kukiz '15. Czy klub się rozpadnie?
Skłócony z narodowcami? Tym lepiej
Po pierwsze, transfery same w sobie są cenione w polskiej polityce. Mają świadczyć o sile i atrakcyjności danej partii. Wie o tym dobrze choćby Platforma, która przez lata starała się przed każdymi wyborami przyciągnąć jakieś głośne nazwisko: czasem z sukcesem (np. Radek Sikorski czy Bartosz Arłukowicz), czasem bez (Marian Krzaklewski).
Po drugie, PiS decydując się na przyjęcie strategii skrętu w stronę centrum, nie chce zostawić miejsca na prawicy, by tam wyrosła mu jakaś konkurencja. „Na prawo od nas tylko ściana” – to do tej pory był dogmat Jarosława Kaczyńskiego. Zwłaszcza że w maju nadchodzą wybory europejskie, które sprzyjają małym, radykalnym ugrupowaniom, także na prawicy. W 2004 r. drugie (!) miejsce zajęła w nich Liga Polskich Rodzin, w 2014 przez 5-proc. próg przebił się Janusz Korwin-Mikke. Teraz podobny manewr będą próbowali powtórzyć narodowcy.
Dlatego PiS musi pokazać, że to obóz władzy ma ofertę dla wyborców skrajnej prawicy. A radykalny elektorat nie musi ryzykować utraty głosu, popierając jakieś nowe eksperymenty. I nie ma znaczenia argument, że Andruszkiewicz jest skłócony z politykami obozu narodowców. Tu nie o nich chodzi, tylko o ich elektorat. Trzeba mieć u siebie kogoś, kto w odpowiednim momencie powie coś radykalnego o gejach, islamskich terrorystach czy Ukraińcach. Poza tym jak jest skłócony z narodowcami, to nawet lepiej, nie zacznie z nimi czegoś kombinować.
Czytaj też: Prawica niepisowska chce się jednoczyć
Jak tu trafić do młodych?
Po trzecie, taki radykał wcale nie musi zaszkodzić generalnemu, centrowemu przekazowi kampanii. PiS od lat umiejętnie różnicował narrację, poszczególni politycy obozu prawicy mówili do odrębnych segmentów wyborców, nie przeszkadzając sobie wzajemnie: Beata Szydło do elektoratu socjalnego, Mateusz Morawiecki do zwolenników modernizacji, Antoni Macierewicz do „ludu toruńskiego” itd.
Po czwarte wreszcie, PiS szuka sposobów, by zdobywać poparcie młodych. W wyborach samorządowych jesienią zeszłego roku na prawicę głosowała tylko jedna czwarta 20- i 30-latków (a np. w segmentach 50+ ok. 40 proc.). PiS stawia na to, że do młodych najłatwiej się dobić z radykalnym przekazem – w wyborach lokalnych na prawo od PiS głosowało prawie 20 proc. wyborców do 30 roku życia (na Kukiz ′15, Wolność i Ruch Narodowy). A 28-letni Andruszkiewicz na Facebooku przedstawia się jako „aktywny głos młodego pokolenia”. I ma 191 tys. fanów – więcej niż przykładowo Beata Szydło (184 tys.), która była przecież premierem.
Czytaj też: Jak głosowali młodzi i starzy, miasta i wieś
Z głosami już gorzej
Tak mogły wyglądać kalkulacje w PiS przy przyjmowaniu na pokład (stosunkowo) młodego narodowca. Ale powstrzymałbym się przed ogłoszeniem, że to kolejna „genialna zagrywka” prawicy. Przede wszystkim dlatego, że PiS równolegle ma inne, liczne problemy (afera KNF, protesty różnych grup społecznych), a w takich warunkach tego rodzaju sztuczki przestają działać – patrz Platforma.
Ponadto mimo dużych zasięgów na Facebooku w realnych wyborach do Sejmu w 2015 r. wynik Andruszkiewicza nie był imponujący: 15 tys. głosów w okręgu podlaskim, 3,6 proc. wszystkich. Z czego większość otrzymał pewnie dlatego, że był jedynką listy Pawła Kukiza i skorzystał na popularności rockmana.
A może zresztą było jeszcze inaczej? Bez tych wszystkich kalkulacji? „Zobaczcie, ile ona ma lajków na fejsbuniu! Weźmy go” – powiedział jakiś piarowiec z Nowogrodzkiej. I wzięli.
PS Podobno Andruszkiewicz dostał właśnie w PiS zakaz występowania w mediach. A może od początku chodziło o to, żeby go uciszyć?