Kraj

Kino Atlantic

Cztery koperty i jedna laska – dowody, że nasi ojcowie kiedyś żyli naprawdę.

Każdy z nas jest jedyny na świecie, ale z innymi łączą go tajemnicze podobieństwa.

W połowie grudnia 2018 r. w kinie Atlantic w Warszawie odbyło się spotkanie przyjaciół Adama Daniela Rotfelda. Oficjalnie miała to być promocja nowej książki Profesora („W poszukiwaniu strategii”), ale faktycznie, ponieważ wiadomo było, że bohater wieczoru ukończył 80 lat i miał za sobą problemy zdrowotne, na sali wybuchła eksplozja ciepła i sympatii. Kino wypełnione było po brzegi, jak gdyby pokazywano filmy naszej młodości – „Rzym, godzina 11” albo „Cenę strachu”. Tymczasem „wyświetlono” nawet coś ciekawszego niż film – życiorys, jakiego nie wymyśliliby nawet Steven Spielberg z Romanem Polańskim. Nie zdziwiłbym się, gdyby dzieje Daniela Rotfelda powróciły kiedyś z ekranu.

Widownię w dużym stopniu wypełniał „drugi sort” – liberalna profesura, byli dyplomaci, studenci i doktoranci profesora, politycy, prawnicy. Z ekranu popłynęły życzenia od byłej sekretarz stanu USA Madeleine Albright, rosyjskiego historyka, akademika Torkunowa – współprzewodniczącego Polsko-Rosyjskiej Grupy do Spraw Trudnych, kanclerzy, ministrów z kilku krajów, a także od Janusza Majewskiego, który mówił do Daniela, siedząc na tle starego samochodu, gdyż kręci film według własnej powieści „Czarny Mercedes”. Pierwszy sort nie rzucał się w oczy.

Co mnie uderzyło tamtego wieczoru w kinie Atlantic, to podobieństwo losów Daniela i moich. Oczywiście to jest hucpa znajdować w sobie podobieństwo do kogoś wybitnego, ale kiedy być bezczelnym, jak nie po osiemdziesiątce? Po pierwsze – jesteśmy prawie rówieśnikami. Daniel jest z marca, a ja z kwietnia 1938 r. Chcąc oszczędzić zebranym trudu obliczania, ile mamy lat, powiedziałem od razu, że 80, i nikt tego nie kwestionował, nawet przez grzeczność nie krzyknął „nie wierzę!

Polityka 1.2019 (3192) z dnia 01.01.2019; Felietony; s. 106
Reklama