Do 55-letniego senatora Grzegorza Biereckiego, przewodniczącego senackiej komisji finansów, jak bumerang znów wróciły sprawy SKOK. Dziś uparcie się od nich odcina. Co dziwi, zważywszy, że przez lata był ich dumnym ojcem założycielem, ich twarzą, a przez 20 lat szefował Kasie Krajowej. Do dziś czerpie z tego systemu sowite profity przez skomplikowaną sieć spółek, które narosły wokół SKOK.
Nową burzę wokół SKOK rozpętało kilka zdań rzuconych niejako mimochodem przez bankiera Leszka Czarneckiego w końcówce nagranej i ujawnionej niedawno rozmowy z szefem KNF Markiem Chrzanowskim. „Wie pan, też taka ciekawa historia ze SKOK…” – zaczął bankier. „Kiedy zaczęło być bardzo gorąco koło kas SKOK, i tej fundacji Biereckiego, Luxemburg, on przyszedł do nas do banku z prośbą włożenia depozytu. Już w tej chwili nie pamiętam – 60, 70 mln zł (…)? Ostatnia rzecz, której ja chciałem, to przyjmować depozyt od Biereckiego (…). Zadzwoniłem wtedy do Kwaśniaka i powiedziałem, że ja wiem, że zgodnie z prawem mi nie wolno odmówić przyjęcia depozytu, ale my go nie przyjmiemy (…). Ja się po prostu boję tych pieniędzy. Nie wiem, co będzie dalej, czy przypadkiem nie będę gdzieś tam miał podejrzenia o współudział w praniu brudnych pieniędzy, jak się okaże, że on te pieniądze ma nielegalnie wyciągnięte ze SKOK”.
O finansowych poczynaniach Biereckiego wiadomo też z upublicznionego w marcu 2015 r. pisma KNF do najważniejszych osób w państwie – premiera, marszałków Sejmu i Senatu, a także szefów ABW i CBA. KNF informował w nim o wyprowadzaniu pieniędzy z systemu SKOK do prywatnych spółek powiązanych z Grzegorzem Biereckim. Zdaniem komisji 77 mln zł z konta Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych trafiło do prywatnej spółki Spółdzielczy Instytut Naukowy, założonej przez Grzegorza Biereckiego, jego brata Jarosława i prawnika Adama Jedlińskiego. Do tego jeszcze z systemu SKOK do zarejestrowanej w Luksemburgu innej prywatnej spółki SKOK Holding wypłynęło 80 mln zł.
Bianka Mikołajewska pisała o tym w POLITYCE już dawno temu, ale za tekstami nie poszły działania prokuratury ani konsekwencje dla Biereckiego. Raportu KNF nie można było przemilczeć. W kontekście fali upadłości SKOK, wypłat idących w miliardy złotych dla klientów, których oszczędności nagle gdzieś zniknęły, raport był dla PiS – w czasie trwającej kampanii parlamentarnej – wizerunkową katastrofą. PiS zatem spektakularnie wyrzuciło Biereckiego jak zbędny balast za burtę, zawieszając go w prawach członka. Jarosław Kaczyński mówił wtedy: „Nie chcę w tej chwili oceniać czyjejś uczciwości. Senator jest zawieszony i moralne aspekty sprawy są badane (…)”.
Odwrót do przodu
W tamtym czasie wieszczono koniec Biereckiego. „Myśli pan, że Grzegorz leży i jest bliski klęski?” – pytał dziennikarz „GW” jednego z dawnych przyjaciół Biereckiego. Ten odpowiadał: „Na to wygląda. Ten raport Komisji Nadzoru Finansowego nie brzmi dobrze. Było 77 mln zł, niby wspólny kapitał całego ruchu Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych, a teraz okazuje się, że te pieniądze poszły do spółki Biereckiego. Wyborcy są czuli na takie sprawy”. Ale może nie był do końca pewien upadku senatora, bo na wszelki wypadek wolał zachować anonimowość. Tłumaczył: „Nie warto się narażać na proces, a wiadomo, że Bierecki otacza się świetnymi prawnikami i pozwy sądowe są w jego działaniach po prostu metodą walki”.
On sam bronił się przez atak. Próbował uderzać w KNF, stawiając zarzut, że komisja w ogóle nie miała prawa badać przepływów ze SKOK do jego spółek. Pisał do ówczesnej premier Ewy Kopacz, której podlegał KNF, domagając się jako senator informacji o kosztach sporządzenia tej analizy przez KNF. Pytał też, „kto je sporządzał i kiedy je sporządzono, i kto wydał polecenie dotyczące ich sporządzenia”.
Atak jest ulubioną formą obrony Biereckiego także w innych przypadkach. Pozwał kiedyś do sądu ważnego działacza podziemia z Wybrzeża (w którym również działał) z Kodeksu cywilnego i dołożył proces karny z prywatnego aktu oskarżenia, po tym jak ów działacz opowiadał o wydarzeniach z jego udziałem. Procesu nie było, bo działacz zażądał badania wariografem siebie i Biereckiego, i sprawa rozeszła się po kościach. Drugiego działacza pozwał za to, że opowiadał o wspólnych interesach – odpłatnych kursach dokształcających, jakie zorganizował razem z Januszem Molke, który po 1989 r. okazał się funkcjonariuszem SB rozpracowującym NZS.
Notabene, o Molkego do dziś ma żal marszałek Bogdan Borusewicz. Jak mówi w rozmowie z POLITYKĄ, w 1988 r. Bierecki zgłosił się do niego po powielacz. Kiedy powiedział, że obsługę lokalu i powielacza ma wziąć na siebie Molke, Borusewicz odmówił, zaznaczając, że nie ma do niego zaufania. Bierecki miał przekazać dalej tylko tyle, że KOR po prostu nie chce dać NZS powielacza, co doprowadziło w konspiracji do konfliktów.
Gdy w efekcie ujawnienia notatki KNF o przepływach pieniędzy ze SKOK na konta prywatnych spółek Bierecki nie znalazł się na listach wyborczych PiS, jesienią 2015 r. założył własny Komitet Wyborczy Wyborców Grzegorza Biereckiego, wpłacił na jego konto 55 tys. zł i w tym samym co poprzednio okręgu nr 17, obejmującym Białą Podlaską, ruszył z kampanią jako niezależny kandydat na senatora. PiS nie wystawił w tym okręgu swojego kandydata. Bierecki wrócił więc do Senatu z tarczą. I z miejsca awansował w strukturze PiS. Przesiadł się z drugiego rzędu do pierwszego i dostał prestiżową funkcję przewodniczącego komisji finansów.
Srebrna i spiż
Gdy teraz temat SKOK wrócił, do nagranej rozmowy doszły dalsze konkrety. „Gazeta Wyborcza”, weryfikując historię opowiedzianą przez Leszka Czarneckiego, dotarła do dowodów, że istotnie na wiosnę 2014 r. księgowa z adresu mailowego Kasy Krajowej SKOK wysłała pytanie do banku o możliwość zdeponowania lokat dwóch fundacji związanych z Grzegorzem Biereckim. Gdy pierwsza, Fundacja Grzegorza Biereckiego Kocham Podlasie, dostała odmowę, o to samo wystąpiła druga, Fundacja Edukacji Spółdzielczej. W odpowiedziach bank stwierdzał wprost, że to dla niego ryzykowna transakcja i może zostać posądzony o pomaganie w wyprowadzaniu środków pieniężnych z Kasy Krajowej SKOK do prywatnej fundacji. Pytany Grzegorz Bierecki przyznał, że jest założycielem obu tych fundacji, ale oświadczył, że nic nie wiedział o depozytach.
Wrócił też temat niespodziewanego umorzenia śledztwa w sprawie wpływu pieniędzy do Luksemburga. Przypomniano, że kapitał zakładowy luksemburskiej spółki wynosił setki milionów złotych. Rozpisywano się, że Bierecki w siedem ostatnich lat zarobił 65 mln zł, głównie na spółkach zbudowanych z pieniędzy kas. Tym razem Jarosław Kaczyński twardo milczy. Nie zabiera głosu w sprawie Grzegorza Biereckiego i jego interesów w kasach SKOK. Dlaczego?
Jeden z byłych działaczy PiS, by wyjaśnić ten ewenement, sięga do historii. – Było dwóch bardzo bliskich współpracowników Lecha Kaczyńskiego w czasie Solidarności. Przemysław Gosiewski i Grzegorz Bierecki – opowiada. Pierwszy poszedł w politykę, drugi w gospodarkę, w kasy SKOK. Cała trójka utrzymywała ze sobą ścisły kontakt. Od bieżących spraw związanych z PiS był Przemek Gosiewski, a od poważniejszych – Lech Kaczyński. Kasy SKOK zawsze były wspierane przez Lecha Kaczyńskiego jako alternatywna instytucja finansowa wobec banków, które w jego ówczesnej ocenie powstawały na bazie kapitalizmu nomenklaturowego. – I to myślenie zostało do dziś – dodaje działacz. – A drugie, że nasi ludzie siedzą w SKOK. I to stąd wynika, moim zdaniem, tak istotna pozycja Biereckiego.
System SKOK dawał zarobić działaczom i ich rodzinom w trudnych opozycyjnych czasach. Małgorzata Gosiewska, żona Przemysława Gosiewskiego, prowadziła jeden ze SKOK. Razem z mężem znaleźli też zatrudnienie w Fundacji na Rzecz Polskich Związków Kredytowych. Na zlecanych pracach przez Naukowy Instytut Spółdzielczości Biereckiego zarabiał też prof. Andrzej Zybertowicz, pisał opracowania naukowe do kwartalnika „Pieniądz i więź”, w skokowej spółce pracowała żona Zbigniewa Ziobry.
Zaplecze finansowe zawsze było dla Jarosława Kaczyńskiego ważne. Żadna inna partia w Europie nie dorobiła się takiego dużego majątku tak szybko i na skróty. Zaraz po 1989 r., przy okazji likwidacji RSW Prasa Książka Ruch, działacze PC, poprzedniczki dzisiejszego PiS, zajęli cztery nieruchomości na warszawskiej Woli. Zakręcili tak, że za budynek przy Nowogrodzkiej zapłacili czynszem, który Bank Przemysłowo-Handlowy zapłacił im jednorazowo za 13 lat z góry.
– W gestii samego kierownictwa PiS, czyli prezesa, jest spółka Srebrna, która obrosła w spółki-córki, i to jest podstawowe narzędzie finansowania i także kontroli, ale drugim są kasy SKOK czy Kasa Krajowa SKOK. Daje pracę, pieniądze, ogłoszenia – uważa polityk PiS. I dodaje: – Silna pozycja Grzegorza Biereckiego bierze się z jego umiejscowienia w pewnej architekturze finansowej całego przedsięwzięcia pisowskiego i nie mówię tutaj o partii. Mówię o pewnym konglomeracie finansowo-medialnym, w którym pan Bierecki odgrywa dużą rolę. I jak ten element, choć ma mniejszą wagę niż holding Srebrna, się wyciągnie, to wszystko się tam zacznie chwiać. Może się nie rozsypie, ale będzie niestabilnie.
Rozmówcy podkreślają, że Jarosław Kaczyński nigdy nie przyzna, że ze SKOK mogło być coś nie tak, bo to biłoby w ich promotora i patrona, czyli Lecha Kaczyńskiego. A to z kolei może dawać pewność Biereckiemu, że włos mu z głowy za kasy SKOK nie spadnie. W każdym razie nie za sprawą Kaczyńskiego.
Prezes się boi
Są i politycy, którzy siły senatora upatrują w odrębnym układzie pisowskim skupionym wokół Biereckiego, do którego mieliby należeć Zbigniew Ziobro, Jacek Kurski, także Adam Glapiński i ich ludzie porozmieszczani w istotnych spółkach Skarbu Państwa. – Kaczyński w ramach własnego obozu oddaje dziś mnóstwo pozycji głównie po to, żeby uchronić się przed konkurencją w nadchodzących wyborach europejskich. W teoretycznym wariancie, jeżeli Bierecki z Ziobrą zaczną tworzyć listy do europarlamentu, dla Kaczyńskiego jest to po prostu śmierć, bo oznacza przekreślenie jego planów na pójście do centrum. A on wie doskonale, że inaczej nie wygra następnych wyborów, że drugi raz taki numer, jak w ostatnich wyborach, już mu nie wyjdzie – mówi poseł Michał Kamiński, kiedyś z bliska, dziś z oddali obserwujący działania w PiS. Ocenia, że frakcja Bierecki-Ziobro mogłaby uzbierać nawet 10–12 proc. poparcia. Stąd ich nietykalność.
O wspólnym działaniu ręka w rękę Biereckiego z Ziobrą może świadczyć choćby przyśpieszenie w ostatnim czasie śledztwa prowadzonego w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie, dotyczącego KNF. Chodzi o rzekome niedopełnienie obowiązków przez KNF w zakresie nadzoru nad SKOK. Dotyczy ono między innymi ujawnienia pisma KNF o wypływie pieniędzy ze SKOK, co tak zaszkodziło Biereckiemu przed trzema laty, a konkretnie „o ujawnienie treści pisma poprzez przekazanie go osobom nieuprawnionym, co mogło narazić na szkodę prawnie chroniony interes publiczny i prywatny”. To jest o czyn z art. 266 par. 2 kk – zagrożony karą pozbawienia wolności do lat 3.
Jako wspólne działanie Ziobry i Biereckiego odbierane są również ostatnie doniesienia o promesie udzielenia kredytu przez „zrepolonizowany” bank Pekao SA na zakup Radia ZET spółce Fratria, związanej z systemem SKOK, a wydającej tygodnik „Sieci” i portal wPolityce.pl braci Karnowskich. Prezesem Banku Pekao SA jest Michał Krupiński, mocno kojarzony ze Zbigniewem Ziobrą.
O wojnie, na razie podjazdowej, między Ziobrą a Morawieckim o przyszłe przywództwo mówi się w PiS już niemal otwarcie. Za kolejny świeży przejaw tego konfliktu uważa się choćby pytanie premiera Morawieckiego skierowane do spółek Skarbu Państwa o to, do jakich firm i mediów kierują swoje reklamy, a zatem pieniądze. A wiadomo, że chodzi o media związane z Biereckim.
– Prezes Jarosław Kaczyński, który postawił na Morawieckiego, ma chyba pierwszy raz do czynienia z ludźmi, którzy się go nie boją – mówi jeden z polityków. A to by znaczyło, że Zbigniew Ziobro wraz z Grzegorzem Biereckim czują się na tyle silni, by przeciwstawić się prezesowi Kaczyńskiemu. Inni rozmówcy są w ocenach ostrożniejsi. Co nie znaczy, że na tyle odważni, żeby powiedzieć pod nazwiskiem cokolwiek, co mogłoby się nie spodobać Grzegorzowi Biereckiemu. Bo jak im się wydaje – ciągle jest za duży, żeby upaść.