Kraj

Służby w służbie partii

Służby w służbie partii. Rosjanie omijają nas szerokim łukiem?

Gen. Krzysztof Bondaryk Gen. Krzysztof Bondaryk Leszek Zych / Polityka
Rozmowa z byłym szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Krzysztofem Bondarykiem o samolikwidacji polskich służb specjalnych w czasach wielkiej aktywności służb rosyjskich.

GRZEGORZ RZECZKOWSKI: – Jak ważna dla rosyjskich służb jest Polska? Bo jeśli sądzić po efektach pracy ABW i SKW pod rządami PiS, Rosjanie omijają nas szerokim łukiem.
KRZYSZTOF BONDARYK: – Rosjanie byli i są u nas obecni. Mają tu interesy gospodarcze i polityczne, wpływy oraz ludzi. Przez ostatnie dwadzieścia parę lat dla polskich służb specjalnych „kierunek wschodni” był priorytetem. W latach 2008–15 kontrwywiad zidentyfikował ok. 300 oficerów służb specjalnych z całego świata, mających status dyplomatyczny i działających na obszarze Polski.

W tym samym czasie przerwaliśmy działalność 17 agentów rosyjskich i białoruskich. Kilku z nich aresztowano, resztę wydalono lub odmówiono akredytacji. To był niezły wynik. A w latach 2016–18? Aresztowano Mateusza P., szefa partii Zmiana, oraz dwóch innych agentów służb wschodnich, ale też były to realizacje „naprowadzeń” z lat minionych. Mieliśmy jeszcze do czynienia z aresztowaniem pracownika Ministerstwa Energii, a zarazem agenta GRU, i jego szybkim skazaniem. Wydalono również dwóch obsługujących go dyplomatów rosyjskich, co można by uznać za sukces kontrwywiadu, gdyby nie fakt, że wskazanie agenta pochodziło od naszych partnerów zagranicznych. W sumie więc to raczej skromne osiągnięcia.

Czytaj także: Bondaryk, kolejny oskarżony z pisowskiego paragrafu 22

Służby rosyjskie prowadzą wielopoziomowe działania operacyjne, operacje wpływu i dezinformacji, coraz częściej w sieci, z wykorzystaniem social mediów. To, że mieliśmy niezłe rozpoznanie ich poczynań w przeszłości, nie znaczy, że mamy obecnie. Rosjanie nie mają czapki niewidki, można dostrzec przejawy ich obecności, ale trzeba chcieć. Mam wrażenie, że rozpoznawanie działań rosyjskich służb specjalnych nie należy do priorytetów obecnej ekipy w służbach i partii rządzącej.

A co jest ich priorytetem?
Obecne kierownictwo służb główne zagrożenie upatruje ze strony opozycji politycznej, samorządowców, mediów, byłych funkcjonariuszy służb i wszystkich sprzeciwiających się rządom PiS. Czynności operacyjno-rozpoznawcze, śledcze i kontrolne wobec opozycji politycznej są najwyżej premiowane. Wykonanie zamówień partyjnych, zbieranie haków na przeciwników politycznych, a w szczególności przecieki do mediów, współpraca z TVP i praca z zaufanymi dziennikarzami wymuszają skupienie się na tzw. operacjach policyjno-medialnych jako najbardziej pożądanych i skutecznych dla utrzymania władzy. Informacje klasycznego kontrwywiadu są nieatrakcyjne z punktu widzenia propagandy, bo z reguły nie nadają się do publicystyki TVP czy na twitterowy wpis.

A poza tym ważne są synekury, wysokie apanaże i realizowanie zasady: „nasi” na stanowiska. Oczywiście chodzi o to, by ci „nasi” nie zajmowali się ludźmi władzy.

Czystka w ABW pozbawiła służbę wielu kwalifikowanych oficerów kontrwywiadu. Do tego stałe „rozwibrowanie” służb, oczekiwanie na projektowaną likwidację Agencji, utrzymywanie permanentnego stanu niestabilności odbiło się nie tylko na morale, ale także na efektach pracy.

Dotychczasowy wieloletni, utrzymywany bez względu na to, kto rządził, zakres pracy kontrwywiadu – czyli kierunek wschodni – został przez ministra Mariusza Kamińskiego i jego ludzi w służbach zakwestionowany. Dotyczy to przede wszystkim zdefiniowanego po 1990 r. przeciwnika polskiego kontrwywiadu, którym były obce służby specjalne, a w szczególności rosyjskie i białoruskie. Stało się tak dlatego, że skoro zajmowały się tym służby III RP, to te „prawdziwie, patriotyczne służby PiS” ten zakres zainteresowań unieważniają. Konsekwencją jest niedostrzeganie aktywności Rosjan czy innych służb (np. chińskich). A skoro nasze ich nie widzą, to nawet nie próbują przeciwdziałać. Zresztą, po co mieliby to robić, skoro nikt z kierownictwa PiS nie oczekuje aktywności w tym zakresie? ABW do dziś nie opublikowało jawnych raportów ze swej działalności za lata 2016 i 2017, co w latach 2009–14 było normą.

Może je po prostu utajniono?
Nie, one nigdy nie powstały. A to dlatego, że służby nic nie robiły, bano się konfrontacji merytorycznej z tym, co było wcześniej. Jeśli nie wydaje się w 2017 r. wytycznych do pracy ABW i Agencji Wywiadu, daje się tym samym czytelny sygnał funkcjonariuszom, że niczego się od nich nie oczekuje. Jednocześnie rząd likwiduje struktury terenowe kontrwywiadu. W latach 2016–17 zlikwidowano aż 11 z 16 istniejących w 2015 r. delegatur terenowych ABW, w tym delegaturę stołeczną. 200 oficerów Agencji skierowanych do ochrony stolicy zostało zwolnionych lub przesuniętych do innych zadań. W 2016 r. rozbito i podzielono jednolity departament kontrwywiadu. Te decyzje PiS zdezorganizowały system bezpieczeństwa państwa.

Czytaj także: Operacja służby specjalne

Kontrwywiad w ogóle działa?
Bardziej zasadne pytanie powinno brzmieć: dlaczego PiS niszczy polski kontrwywiad?

No więc dlaczego?
Obecne zwijanie kontrwywiadu śledczego i likwidacja mają zapewnić PiS bezkarność w przyszłości. Dlaczego? Bo nie będzie już instytucji z pamięcią zdolną do rozliczenia przestępstw państwa PiS. Urząd Ochrony Państwa, a następnie ABW powstały bez udziału środowiska obecnego koordynatora do spraw służb specjalnych Mariusza Kamińskiego, który to siebie i swoich akolitów mianował legionem uczciwych i sprawiedliwych. Mamy do czynienia z osobistymi uprzedzeniami obecnego koordynatora, który podobno starał się kiedyś o przyjęcie do UOP. Dodam, że w 2009 r. ABW odebrała mu poświadczenie bezpieczeństwa po tym, jak został oskarżony przez prokuraturę o udział w tzw. aferze gruntowej. Jego niechęć do polskiego kontrwywiadu pogłębiły z pewnością działania Agencji, których celem było powstrzymanie nielegalnych przedsięwzięć CBA pod jego kierownictwem.

Otóż w latach 2010–11 ABW na zlecenie Prokuratury Okręgowej Warszawa Praga prowadziła śledztwo w sprawie wycieku ściśle tajnych dokumentów z CBA dotyczących tzw. afery hazardowej i stoczniowej. Udało się ustalić, że wycieku dokonali czynni wysocy funkcjonariusze CBA (w tym kierownictwo tej służby). W sumie pięciu z nich miało dostęp do tekstu ze stenogramami podsłuchanych rozmów, który został opublikowany później w „Rzeczpospolitej”.

I cała akcja na nic?
Wcześniej CBA pod osobistym nadzorem Mariusza Kamińskiego prowadziło kilkumiesięczne działania specjalne, stosowało inwigilację i podsłuchy za zgodą prokuratora generalnego i Sądu Okręgowego w Warszawie wobec kilkudziesięciu osób. Celem było podobno tropienie przestępstw w rządzie PO. Jednakże z efektem tych rozpracowań operacyjnych CBA ani prokurator, ani sąd w końcu się nie zapoznali. Zdobyty materiał w postaci stenogramów z podsłuchów trafił do zaprzyjaźnionych dziennikarzy z ówczesnej redakcji „Rzeczpospolitej”. Przeciek uniemożliwił skuteczne zabezpieczenie dowodów przestępstwa. Wielomiesięczne starania, praca szeregowych funkcjonariuszy CBA poszła na marne. Była za to świadoma decyzja popełnienia przestępstwa podjęta przez tych pięciu wysokich funkcjonariuszy publicznych, ale im sprawę prokurator umorzył, bo materiał dowodowy nie pozwolił na przypisanie ról w tej zidentyfikowanej grupie.

To wtedy została przetestowana metoda „przecieku”, swoistej operacji policyjno-medialnej, w której za pomocą metod policyjnych bardzo inwazyjnych, takich jak podsłuch, śledzenie, działania operacyjne, zdobywa się materiał informacyjny, upubliczniany następnie przez wykorzystanych instrumentalnie dziennikarzy. Chodzi oczywiście o osiągnięcie efektu politycznego, z oczywistą obrazą prawa i zasad. W 2009 r. tych pięciu funkcjonariuszy zachowało się tak, jak później kelnerzy z restauracji „Sowa i Przyjaciele”. Jeśli dodamy do tego, że w 2014 i 2015 r. ABW przekazała prokuraturze szereg dowodów na udział byłych funkcjonariuszy CBA z ekipy Kamińskiego w sprawie „taśm Falenty”, to jest wystarczająco dużo powodów, by znienawidzić polski kontrwywiad.

Czytaj także: Czystka w wojskach specjalnych. Odchodzą wieloletni dowódcy, ministerstwo udaje, że nic się nie stało

Są również mocne poszlaki wskazujące na związki głównego organizatora podsłuchów, czyli wspomnianego Marka Falenty, z rosyjskimi oligarchami. Być może przekazał im jakieś nagrania. Pana były zastępca w ABW płk Paweł Białek przekonuje, że „Rosjanie mieli istotny udział” w zorganizowaniu afery podsłuchowej.
Rozumiem jego stanowisko. Zbyt dużo w tej aferze występuje rosyjskich śladów. Są także czytelne motywy: polskie zaangażowanie po stronie Ukrainy po aneksji Krymu, polskie działania w UE w sprawie sankcji na Rosję.

Niestety, śledztwo było prowadzone w ograniczonym zakresie. Z ujawnianych w mediach materiałów wynika, że nikt nie był zainteresowany wykryciem prawdziwych sprawców. Same złe koincydencje: formalna kwalifikacja prawna – występek ścigany na wniosek, a nie z urzędu; prokurator niezbyt wnikliwy; spryciarz wodzący polskie służby i policję za nos; do tego politycy ówczesnej opozycji zainteresowani uderzeniem w rząd; byli funkcjonariusze służb bliscy PiS i rosyjski węgiel w tle. Nie było ani woli, ani kompetencji, by sprawę wyjaśnić. Niestety, w 2015 r. było czuć, że PO jest zbyt znużona władzą i odpuściła sprawę. W takiej sytuacji prokuratura zadowoliła się oskarżeniem wyłącznie Marka Falenty oraz kelnerów.

Ówczesny rząd nie przedstawił nawet całościowego raportu dla opinii publicznej. Tak jak w przypadku innych naruszeń prawa przez ludzi PiS wykazał swoją ciamajdowatość.

Płk Białek mówił również, że ABW i prokuratura zawaliły śledztwo, bo zostały „sparaliżowane”. „Niektórzy wybrali bierność lub wręcz współpracę z ówczesną opozycją, by zbudować sobie kapitał na przyszłość” – twierdzi. Na fali czystek tym ostatnim się opłaciło – PiS otworzył im drzwi do karier. Prokuratorów, ale i oficera ABW, który nadzorował dochodzenie ze strony służb i konsekwentnie pomijał wątek rosyjski. Płk Jacek Gawryszewski jako jedyny z ważnych urzędników z czasów PO nie tylko utrzymał stanowisko wiceszefa ABW, ale dostał stanowisko ambasadora w Chile.
Tak, to znamienne. Płk Gawryszewski, od 2013 r. zastępca szefa, nadzorował pracę operacyjno-śledczą ABW. I jak widać, nie przykładał się zbytnio do tej roboty. Czy pomijał także udział w tej sprawie funkcjonariuszy CBA związanych z Mariuszem Kamińskim? Nie wiem, czy był to świadomy zamiar czy nieudolność.

Z zeznań funkcjonariuszy ABW w komisji śledczej w sprawie Amber Gold wynika, że to Gawryszewski w 2013 r. zakazał dalszego rozpracowania operacyjnego i wszelkich czynności badawczych w tej sprawie. Jednakże ktoś go przecież rekomendował i tolerował na tak wysokim stanowisku.

Może dopowiem – ówczesny minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz, który wszedł do rządu, gdy pan odszedł z ABW.
Z materiałów śledztwa w sprawie Falenty ujawnionych przez Onet, „Gazetę Wyborczą” i POLITYKĘ wynika i to, jak wiele pytań pozostało bez odpowiedzi. Nie chce mi się wierzyć, by przez ponad rok śledztwa nie można było zrobić więcej.

Rzymska zasada mówi: „ten uczynił, kto miał z tego korzyść”. Po 2015 r. wszyscy ci, którzy maczali palce w promocji nagrań Falenty – a więc i ludzie Kamińskiego z CBA czy inni funkcjonariusze publiczni – awansowali, wzbogacili się i uzyskali dobre stanowiska. Po wybuchu afery taśmowej wiedza o poczynaniach sprawców została ustalona przez odpowiednie służby: ABW, CBA i CBŚ. Niestety, zabrakło koordynacji, scalenia tej wiedzy i właściwej analizy. Dziś ci funkcjonariusze, którzy starali się sprawę rzetelnie wyjaśnić, zostali wyrzuceni z pracy, są prześladowani i świadomie stawia im się fałszywe zarzuty.

To nie była jedyna sprawa, w której widać rękę Rosjan. Wiadomo, że mieszali w tzw. dochodzeniu smoleńskim Antoniego Macierewicza. Na posiedzeniu zespołu PO do spraw zagrożeń bezpieczeństwa państwa przypomniał pan historię „kierowcy tira”, który miał przywieźć z Rosji do Polski film z miejsca katastrofy. Przekazał je nieznanemu szerzej portalowi z Ostrołęki, jak się okazało, powiązanemu z PiS.
Było wtedy wiele spreparowanych filmików, celowych wrzutek. Jednym z nich był udostępniony na portalu Ostrołeka.pl krótki film wykonany prawdopodobnie przez rosyjskie służby. Wpuszczanie tego typu nagrań do obiegu publicznego, skrzętnie nagłaśniane przez wyznawców teorii zamachu, służyło wyłącznie sianiu niepokoju i podgrzewaniu emocji w Polsce. Bez wątpienia to dozowanie było i jest nadal pod kontrolą rosyjskich służb specjalnych.

Skoro kontrwywiad zawala, to może nasz wywiad jest bardziej skuteczny w rozpoznawaniu takich zagrożeń?
Proszę mnie nie rozśmieszać, jeśli chodzi o możliwości naszego wywiadu.

Ale przecież minister Kamiński nie decyduje o wszystkim. Rewolucja w służbach musiała mieć akceptację prezesa Kaczyńskiego...
...od dawna żywiącego niechęć do służb wywodzących się z UOP, który jest oskarżany przez niego o tzw. inwigilowanie prawicy w latach 90. Co więcej, kontrwywiad cywilny, jako spadkobierca znienawidzonego UOP, uznany został przez PiS za służbę postkomunistyczną.

Ale to nie za PiS, ale za rządów wcześniejszych, w tym Platformy, służby pozwalały spokojnie rozwijać się i inwestować, także w przedsięwzięcia związane z warszawską reprywatyzacją, firmom z branży nieruchomości powiązanym z bliskimi Kremlowi oligarchami. Jedna z nich o mały włos w 2013 r. nie kupiła państwowego Polskiego Holdingu Nieruchomości.
W latach 2011–16 za bezpieczeństwo kontrwywiadowcze i antyterrorystyczne stolicy odpowiadała delegatura stołeczna ABW. Zajmowała się ona także kwestiami związanymi z warszawskimi nieruchomościami. To dzięki pracy tych funkcjonariuszy w 2012 r. ujawniono nieprawidłowości w prospekcie giełdowym PHN, a także później wstrzymano jego prywatyzację.

Wiemy doskonale, że jedną z cech funkcjonowania rosyjskiej oligarchii jest przenikanie się rosyjskich służb specjalnych ze sferami biznesowymi. Oficerowie rosyjskich, wojskowych i cywilnych służb opanowali całe sektory gospodarki, m.in. sektor energetyczny – naftowy, gazowy czy węglowy. Symbioza tzw. siłowników z biznesem to także nowe możliwości dla działań wywiadowczych, operacji zdobywania wpływu również poza Rosją.

Możliwość robienia interesów w Rosji i rosyjskie interesy w naszym kraju to zawsze ryzyko natknięcia się na przedstawicieli służb rosyjskich. To z zasady interesy podwójnego przeznaczenia. Ale działalność gospodarcza w państwie demokratycznym, także jeśli chodzi o handel nieruchomościami, jeśli nie narusza prawa, jest legalna.

Wróćmy do aktywności wschodnich służb w Polsce. Czy wiemy, co interesuje je najbardziej?
Niezmiennie sprawy polskiej obronności, bezpieczeństwa, instytucje i instalacje NATO. Wspierają działania o charakterze lobbingowym zarówno w sferze politycznej, jak i gospodarczej, wpływając niekorzystnie na miejsce Polski w UE i na świecie, wykorzystując inspirację jako metodę osiągnięcia swoich celów.

Chętnie sięgają przy tym po nowoczesne narzędzia techniczne i teleinformacyjne, szczególnie służące do pozyskiwania informacji i siania dezinformacji. Mają nowoczesne systemy satelitarne i komputerowe, dlatego w zglobalizowanym świecie czują się znacznie lepiej niż my. Od lat prowadzą działania w sieci ukierunkowane na penetrowanie i hakowanie systemów teleinformatycznych m.in. MSZ, MON, Kancelarii Premiera i Prezydenta, systemów bankowych, energetycznych. W 2013 i 2014 r. polskie instytucje rządowe stały się celem złożonych ataków hakerskich i od tamtej pory ta wojna informacyjna rozwija się bardzo intensywnie. I moim zdaniem przegrywamy ją.

Da się jeszcze odbudować nasze służby?
Odbudowa jest możliwa i konieczna. Przede wszystkim trzeba przywrócić im właściwe miejsce ustrojowe. Zgodnie z ustawą o działach administracji rządowej cywilne służby wywiadu i kontrwywiadu powinny zostać włączone i podporządkowane ministrowi właściwemu w sprawach bezpieczeństwa wewnętrznego. A służby wojskowe włączone do sił zbrojnych. Trzeba też zmniejszyć liczbę służb specjalnych. Polski nie stać na kilkanaście źle działających policji i służb. Przede wszystkim zaś nie stać na marne, upartyjnione służby.

ROZMAWIAŁ GRZEGORZ RZECZKOWSKI

Gen. brygady Krzysztof Bondaryk – historyk, w latach 1990–96 szef delegatury UOP w Białymstoku, w latach 1998–99 wiceszef MSWiA. Od 2007 do 2013 r. szef ABW. Dziś w stanie spoczynku.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama