Nowy Świat. Klasycystyczna kamienica w centrum Warszawy, zadbane podwórze z posągiem jelenia pośrodku i wartą kilkaset tysięcy złotych czarną limuzyną nieopodal. W oficynie urzędują myśliwi, na pierwszym piętrze – Roman Giertych. To tu, równo kilometr od Sejmu, otworzył swą kancelarię adwokacką. Na końcu przedzielonej szklanymi drzwiami amfilady, w eleganckim gabinecie, obszernym na tyle, że nie przytłaczają go skórzane fotele i ciężkie drewniane meble, powiesił zdjęcia z audiencji rodziny u kolejnych papieży. Nad biurkiem zaś – ramę z modlitwą: „Św. Tomaszu Morusie, Ty wiesz co to znaczy czekać na wyrok. Daj mi cierpliwość czekania, pokorę przy zwycięstwach, radość przy porażkach, ale daj mi też wygrać sprawę o którą proszę!” [pis. oryg.] Renesansowy prawnik, pisarz i poseł – męczennik obwołany patronem polityków – jest dla Romana Giertycha wzorem. Słowa modlitwy, jak mówi, powtarza przed wyrokami w trudnych sprawach.
Do zawodu wrócił po nieudanym koalicyjnym romansie z PiS, kiedy jesienią 2007 r. wylądował na politycznym marginesie. I nie bieduje. Postawił okazałą willę pod Warszawą; dwa razy do roku – na powitanie i pożegnanie lata – urządza wystawne przyjęcia, na których goszczą znani politycy, prawnicy i biznesmeni; jest stałym bywalcem mediów. Na co dzień także obraca się wśród polityków – z jego usług korzystają lub korzystali m.in.: Donald Tusk, Jan Krzysztof Bielecki, Radosław Sikorski, Jacek Rostowski, Killion Munyama czy Stanisław Gawłowski. Muszą mieć do niego zaufanie, ponieważ powierzają mu nie tylko swoje tajemnice, ale i sprawy swoich bliskich – jak choćby w przypadku obojga dzieci szefa RE czy żony Mirosława Drzewieckiego. Problemy są różne: od komisji śledczych, przez hejt w internecie, rasistowskie ataki, po oskarżenia o korupcję.