ANNA DĄBROWSKA: – 29-letni syn koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego w lipcu tego roku dostał dzięki Narodowemu Bankowi Polskiemu intratną posadę doradcy w Banku Światowym za ok. 600 tys. zł rocznie. Na doradcę wskazał go szef NBP związany z partią rządzącą. Mamy do czynienia z nepotyzmem politycznym?
GRZEGORZ MAKOWSKI: – Można odnieść takie wrażenie, bo za dużo tu zbiegów okoliczności. Nie dziwi mnie więc jako socjologa, że media i ludzie pytają, jak to się stało, że niespełna 30-letni syn ważnego polityka, mający ogólnie niewielkie doświadczenie zawodowe czy polityczne, nagle zostaje doradcą w Banku Światowym, z pensją, która nawet na amerykańskie standardy jest całkiem dobra. Te pytania są tym bardziej zasadne, że – jak donoszą media – wcześniejsze losy zawodowe pana Kamińskiego juniora, jego kariera jako radnego w Otwocku czy prace w Parlamencie Europejskim też są związane z funkcjami pełnionymi przez pana Kamińskiego seniora lub co najmniej z jego środowiskiem politycznym. Co do zatrudnienia w samym Banku Światowym, tu kontrowersyjne jest też to, że wcześniej funkcje doradców pełniły osoby niezwiązane relacjami rodzinnymi z politykami rządzącymi. I byli to raczej ludzie z dużo większym dorobkiem, doświadczeniem, osoby piastujące wysokie stanowiska urzędnicze itd.
Czytaj także: Państwowy skok na prywatny bank
Mariusz Kamiński zapewnił, że w żaden sposób nie zabiegał o zatrudnienie syna w Banku Światowym. Kacper Kamiński twierdzi zaś, że przeszedł rozmowę kwalifikacyjną, którą przeprowadził dyrektor wykonawczy BŚ. Ale jak napisała „Gazeta Wyborcza”, taka rozmowa to zazwyczaj formalność. Czyli wszystko w porządku?
Oświadczyć można wszystko. Problem leży w braku transparentności procedur. Niestety też Bank Światowy nie świeci tu przykładem. W latach 90. ta instytucja nie radziła sobie z korupcją we własnych strukturach i projektach. Z buntu przeciw temu, co się działo w Banku, wyrosła Transparency International, największa organizacja międzynarodowa zajmująca się korupcją i przejrzystością życia publicznego. Jej założyciel Peter Eigen, którego miałem przyjemność wielokrotnie spotkać, był wysokim funkcjonariuszem Banku Światowego i głównym buntownikiem. To pod wpływem jego właśnie Bank w końcu wziął walkę z korupcją na sztandary, ale widać sam do końca lekcji nie odrobił.
Czego zabrakło?
Jako obywatel, zwłaszcza w takich okolicznościach, chciałbym wiedzieć, jakimi kryteriami naboru na stanowiska doradcze kieruje się BŚ. Jak wygląda procedura, kto kandydował itp. Powinno nas to interesować tym bardziej, że kraje – w tym Polska – płacą tam składki. Poniekąd więc to z pieniędzy podatników są finansowane pensje urzędników i doradców Banku. Dobrze byłoby też wiedzieć, jakimi kryteriami kierują się nasze władze, kiedy kogoś rekomendują. Wówczas można byłoby ocenić, czy pan Kamiński ma wystarczające kompetencje, a może to Bank ma zbyt niskie wymagania.
Czytaj także: Afera KNF degraduje Polskę w oczach inwestorów
Mariusz Kamiński dodał, że „jakiekolwiek insynuacje w tej sprawie spotkają się z podjęciem odpowiednich kroków prawnych przed sądem”. Brzmi jak groźba z ust koordynatora służb specjalnych.
Przykro to słyszeć od osoby, która ma niewątpliwe zasługi jako opozycjonista walczący o wolność, w tym o wolność słowa i o wolność krytyki władzy. Pan Mariusz Kamiński zresztą z tej wolności wielokrotnie czerpał garściami. Dziś będąc samemu ważnym politykiem i funkcjonariuszem publicznym, stosuje typowe zagranie, obliczone na wywołanie efektu mrożącego – czyli zablokowania debaty publicznej. A przecież ludzie, a zwłaszcza media, mają prawo do wątpliwości wobec jego roli jako polityka, a także do wypowiadania tych wątpliwości głośno. Mają prawo do opinii i ocen tym bardziej, że dotyczy ona osób publicznych. To z mediów dowiadujemy się, że syn pana Kamińskiego dostał rekomendację od pana prezesa Glapińskiego. Z kolei rola pana Glapińskiego we wspieraniu byłego szefa KNF, który zrezygnował ze swojej funkcji w niesławie, może, a nawet powinna stać się przedmiotem zainteresowania służb. W tym służb, które koordynuje pan Kamiński. Mamy tu więc do czynienia z potencjalnym konfliktem interesów. PiS broni się, że sprawy te nie mają ze sobą nic wspólnego, ale przy braku transparentności naboru na stanowisko objęte przez jego syna i nadzwyczajnym nawarstwieniu rozmaitych zbiegów okoliczności kontrowersje są także i tu uzasadnione.
Rzeczniczka rządu mówi, że dzieci polityków mają prawo do wyboru własnej drogi życiowej, nie można ich wywieźć na bezludną wyspę, są zdolni i znają języki…
Tłumaczenia rzeczniczki rządu przypominają wypowiedzi polityków PSL sprzed lat, gdy tłumaczyli zatrudnianie rodziny i znajomych w spółce skarbu państwa Elewarr. Wówczas ludowcy też mówili, że ich dzieci muszą przecież gdzieś pracować, a poza tym to są fachowcy. PiS zawsze szermował hasłami przejrzystości, walką z układami itp. Obiecywał wyższe standardy, więc oczekiwałbym, że będzie takich sytuacji unikać lub co najmniej będzie potrafił je lepiej wyjaśnić. Ale widać mam zbyt wygórowane oczekiwania. Warto przy tym zaznaczyć, że po tamtym skandalu ze stanowiska ministra rolnictwa rezygnację w końcu złożył Marek Sawicki. Czy dziś będą jakieś dymisje? Wątpię. A przecież to nie pierwsza taka sytuacja za rządów PiS.
Jak więc to kontrolować? Czy prawo do wyboru drogi zawodowej dzieci i rodziny polityków powinno być jakoś ograniczone?
Jakkolwiek wydaje się to najbardziej pociągające, to nie szedłbym w stronę jakichś restrykcji prawnych. To kwestia kultury oraz dojrzałości politycznej i żadne zakazy prawne tu nie pomogą.
Czytaj także: Czy Chrzanowski przewróci Kaczyńskiego?
To co może pomóc, żeby dzieci polityków nie dostawały pracy właśnie dlatego, że są nimi?
Politycy muszą dojrzeć i muszą nauczyć się mieć na względzie dobro publiczne. Muszą w końcu zrozumieć, że nie tylko pomaganie swoim synom, córkom czy mężom może temu dobru zaszkodzić, bo godzi w zaufanie do państwa. Muszą też przyjąć do wiadomości, że sfera prywatności ich i ich najbliższych jest węższa także dlatego, że realizują swoje ambicje polityczne. Dlatego powinni się liczyć z tym, że kiedy ich bliscy szukają pracy w ich otoczeniu, zawsze narazi to ich samych na oskarżenia o nepotyzm, a państwo na utratę zaufania, choćby nawet żaden przepis nie został złamany. Powinni więc zachęcać swoich bliskich, żeby w dobrze pojętym własnym interesie i interesie publicznym wykazywali się jeszcze większą samodzielnością i szukali zajęć w nieco dalszych kręgach. No ale jak już się nie da, to zadbajmy przynajmniej o przejrzystość naboru i o to, żeby każdy mógł zobaczyć, kto, na jakich zasadach i z jakimi kompetencjami obejmuje dane stanowisko. Niestety, nawet tego minimum transparentności często brakuje.
Grzegorz Makowski – doktor socjologii, ekspert Forum Idei Fundacji im. Stefana Batorego, wykładowca Collegium Civitas. Autor książki „Korupcja jako problem społeczny”.