Wiktoria według Victora
Zakładnicy d’Hondta. Dziś już nie ma prostego podziału na PiS i PO
Kto trzęsie polską polityką? Oczywiście naczelnik Jarosław Kaczyński. Ale spoglądając od strony opozycyjnej i konfigurując rozmaite układanki z Tuskiem, Schetyną, Biedroniem, Czarzastym i Kosiniakiem-Kamyszem w roli głównej, przyjdzie nam wskazać dosyć nietypowego patrona koordynującego myślenie oraz działanie wyżej wymienionych. Nietypowego, gdyż nieżyjącego już od ponad stu lat. Lecz mimo to, gdyby miało w niedalekiej przyszłości dojść do wyborczego porozumienia wszystkich opozycyjnych sił, merytorycznie wskazane byłoby nadać mu szyld Konwentu Victora d’Hondta.
A chodzi rzecz jasna o twórcę obowiązującej w Polsce metody przeliczania głosów wyborczych na mandaty. Łaskawej dla wielkich i bezlitosnej dla maluczkich, a nawet tylko mniejszych. Nakazującej natychmiast pogonić tych, którzy chcieliby adaptować w warunkach parlamentarnej demokracji dawną Havlowską ideę „siły bezsilnych”. Na ignorowanie wynalazku profesora nauk prawnych i matematycznych z Gandawy przywódcy opozycji nie mogą sobie pozwolić. Bo choćby w wyborach każdy z osobna nie wiadomo jak się wytężał, to nie pozbawią naczelnika władzy.
I nie ma znaczenia, że ich z trudem ciułane głosy – w liberalnym centrum, na lewicy progresywnej i postkomunistycznej, w mieście i na prowincji, i w ogóle gdziekolwiek – w powyborczym podsumowaniu mogą się przełożyć na procentowy wynik wyższy od poparcia dla PiS. Przewagi w parlamencie z tego nie będzie. Jedyna rada na d’Hondta, to myśleć o łączeniu wysiłków przed wyborczą weryfikacją. Tego wymaga wymyślony przez niego algorytm.
Z ogólną proporcjonalnością wyborów ta metoda obchodzi się w sposób liberalny. Adekwatnie do poparcia rozdziela partiom tylko tyle mandatów, aby nikt nie zarzucił wyborom, iż są nieproporcjonalne.