Podczas zeszłotygodniowych konsultacji polsko-niemieckich premier Mateusz Morawiecki powiedział, że Polska życzy sobie mocniejszej Unii Europejskiej, a kanclerz Angela Merkel, że chciałaby widzieć spójniejszą unijną politykę zagraniczną. Oboje byli nieszczerzy. Nasz premier, bo jego formacja hołduje koncepcji Europy Ojczyzn, to znaczy Europy, która byłaby solidarna z Polską, nie oczekując niczego w zamian. Natomiast gdyby Angeli Merkel zależało na silniejszej polityce zagranicznej Unii, to pozwoliłaby kolejnym Wysokim Przedstawicielom UE prowadzić uzgodnioną wspólnie politykę wobec Ukrainy, Syrii czy Iranu, a nie wtykać tam własny kraj. Zabiegałaby też o stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ dla UE, a nie dla Niemiec.
Radosław Sikorski komentuje: Nikt w Londynie nie wie. Przestroga dla Polaków
Co ciekawe, kanclerz Merkel powiedziała na spotkaniu z liderami opozycji, że temat reparacji w rozmowach międzyrządowych w ogóle się nie pojawił. Ta sensacyjna wiadomość przeszła niemal niezauważona. Prawicowa prasa dywaguje, czy należy nam się 6 bln euro czy 6 bln zł, i każdego, kto powątpiewa w sukces, tradycyjnie opluwa jako zdrajcę, a tu nic? Czy można podać lepszy dowód na pogardę rządzących wobec swoich zwolenników? Zamachami czy reparacjami będziemy czarować lud pisowski w Radomiu czy w Miastku, ale przed poważnymi politykami takimi bzdurami nie zamierzamy się kompromitować.
W każdym razie stosunki polsko-niemieckie znowu stały się rytuałem, w którym obie strony robią dobrą minę do złej gry, bo „tak wypada”, zamiast realnie współpracować na rzecz uzgodnionych celów. Dobrze, że konsultacje w ogóle się odbyły, bo mogły przecież podzielić losy Trójkąta Weimarskiego czy Trójkąta Królewieckiego, które, choć potęgowały nasze wpływy, obumarły. Dzięki konsultacjom zelżała ostatnio antyniemiecka retoryka PiS, a przedstawiciele tej partii może przekonali się na własne oczy, że nie każdy Niemiec to wilkołak.
Natomiast gdyby abstrahować w tych stosunkach od naszego zrozumiałego resentymentu historycznego czy od bajek o reparacjach, to właściwie dlaczego tradycjonalistyczny PiS nie mógłby dobrze współpracować z rządzonymi przez konserwatywne CDU Niemcami? Bo Nord Stream, bo mniejszość polska, bo Unia – powie wyznawca PiS. Sam protestowałem przeciw budowie Nord Stream, ale po dekadzie uważam, że choć Nord Stream był decyzją podjętą ponad naszymi głowami, to zagraża głównie Ukrainie, nie nam. Dzięki Nord Stream Niemcy mogą odebrać Ukrainie status głównego dystrybutora rosyjskiego gazu na Europę. Niemcy postawiły swój interes gospodarczy ponad geopolitycznym interesem Europy, a my – nie godząc się na pieremyczkę między rurociągiem jamalskim a rurociągiem Przyjaźń – na odwrót. Ale mogąc kupować gaz z Niemiec, z terminalu LNG i z połączeń z Czechami oraz Słowacją, wchodzimy w nowe negocjacje gazowe z Rosjanami w lepszej pozycji. Potwierdziła się chyba stara zasada: nie możesz wygrać, przyłącz się.
Jeśli chodzi o Unię, to pamiętajmy, że do koncepcji Unii dwóch prędkości od lat prze Francja, a Niemcy są raczej sceptyczni. To my sami protestujemy przeciwko tworzeniu pierwszej i drugiej ligi członkostwa, stroniąc jednocześnie od ściślejszych kręgów integracji, tym samym zaganiając się do przedsionka. Gdybyśmy w ostatnich latach, zamiast prowokować sankcje i wszczynać awantury, pozostali w głównym nurcie polityki europejskiej, to wobec trwającego już jakiś czas osłabienia Włoch i Hiszpanii mogliśmy zakorzenić przekonanie, że naturalnym efektem rozszerzenia Unii o Europę Środkową jest to, iż to właśnie Trójkąt Weimarski jest triumwiratem mającym największy wpływ na sprawy kontynentu. Zamiast obrażać Francję zrywaniem kontraktów i klepaniem o widelcach, można ją było przekonać, że Polska jest dla wschodu Europy tym, czym ona dla jej południa. I że równowaga Europy wymaga, aby do grupy trzymającej władzę w Unii doprosić największy kraj spośród jej nowych członków. Było to trudne, ale wykonalne – pod warunkiem prowadzenia polityki zagranicznej, a nie polityki wewnętrznej kosztem zagranicznej.
Prorokuję natomiast, że nasi nacjonaliści zatęsknią za Angelą Merkel – a to z powodu polityki Niemiec, i całej Unii, wobec Rosji. Jako córka pastora Merkel, w odróżnieniu na przykład od prezydenta Donalda Trumpa, patrzy na świat także w kategoriach etycznych i sympatyzuje z ofiarami tyranii, a nie z tyranami. Podejrzewam, że inny kanclerz już by się ugiął wobec presji niemieckich kół gospodarczych na rzecz złagodzenia sankcji wobec Kremla. A PiS za chwilę przekona się, że największymi entuzjastami nowego otwarcia wobec Putina wcale nie będą perfidni Teutoni, tylko ich właśni pobratymcy ideologiczni we Włoszech, na Węgrzech i w Austrii. Gdy będzie zapadała kolejna decyzja o przedłużeniu sankcji bądź nie, nasi politycy będą pielgrzymować do Berlina i prosić o pomoc w przekonywaniu swej własnej populistycznej międzynarodówki.
Radosław Sikorski komentuje: Kryzys jest tekstem
Prawdziwy wybór, jaki stoi przed polską polityką zagraniczną, nie polega na tym, czy dostaniemy reparacje wojenne od Niemiec czy nie, albo czy Nord Stream 2 zostanie zbudowany czy nie. Te sprawy już przegraliśmy i można z nich tylko wynieść lekcje na przyszłość. Wybór polega na tym, czy szukać z Niemcami sprzeczki w drugorzędnych w gruncie rzeczy sprawach, czy też szukać wspólnoty interesów tam, gdzie ona istnieje. Większość państw ma ze swoimi sąsiadami jakieś problemy, ale przy problemach można mieć stosunki dobre lub złe. Rozpamiętywać stare krzywdy lub szukać wspólnej przyszłości. Partii rządzącej wypada ciągle przypominać, że Niemcy nie są naszym wrogiem, lecz traktatowym sojusznikiem. Że ostatnio na nas nie najeżdżają i nie okupują, lecz – jako główny płatnik UE – przysyłają nam pieniądze, żebyśmy sobie wreszcie pobudowali drogi. Jeśli PiS nie potrafi wykorzystać najlepszej koniunktury w stosunkach polsko-niemieckich od tysiąca lat, to mógłby chociaż nie przeszkadzać.