Andrzej Duda nominował właśnie 27 osób, by objęły posady w Sądzie Najwyższym. Zrobił to pomimo ostrzeżeń, że złamie przez to prawo. Autoryzuje bowiem, po pierwsze, naruszenie konstytucji w nowych regulacjach tyczących odwoływania sędziów SN pod pozorem przekroczenia przez nich wieku emerytalnego. Po drugie, usankcjonuje niekonstytucyjne, bo skompletowane z pogwałceniem zasad ustrojowych, ciało nazywane obecnie Krajową Radą Sądownictwa i uzurpujące sobie kompetencję do wskazywania kandydatów do SN. Po trzecie wreszcie, zlekceważy orzeczenia Naczelnego Sądu Administracyjnego, który wstrzymał wykonalność uchwał tzw. KRS wskazujących osoby do powołania do SN.
Andrzej Duda nikogo nie słucha, tylko PiS
Przestrogę tę kierowało wobec Andrzeja Dudy wielu uznanych konstytucjonalistów oraz szereg rozmaitych stowarzyszeń i środowisk prawniczych. Wszystko w imię resztek wiary (czy może nadziei) w opamiętanie i klasę głowy państwa. I to pomimo że przecież już wcześniej, niemal na samym początku swojego urzędowania, tenże Andrzej Duda nominował w podobnej w sumie sytuacji protegowanych swojego obozu politycznego na posady w Trybunale Konstytucyjnym – też pomimo alarmów, że łamie w ten sposób ustawę zasadniczą.
Czytaj także: Sędziowskie dylematy: fragment książki Ewy Siedleckiej
Podobnymi gestami dobrej w istocie woli były prawnicze i proceduralne gry, które podjęli z obecną władzą, a to niegdyś sędziowie Trybunału Konstytucyjnego (z prezesami Rzeplińskim i Biernatem na czele), a to przez pewien czas sędziowie Sądu Najwyższego właśnie (m.in. prof. Gersdorf i sędzia Zabłocki). A to wreszcie ci prawnicy, którzy zgłosili swoje kandydatury do SN z zamierzeniem, by użyć procedur odwoławczych w celu uniemożliwienia rządzącym podporządkowania sądownictwa – a potem ewentualnie sanowania prawnej rzeczywistości.
Wszyscy oni wierzyli w to, że nawet z obecną władzą można koegzystować w jednym państwie w cywilizowany przynajmniej, bo zgodny z prawem, sposób.
Duda ma swój „honor”
Teraz Andrzej Duda kolejny raz dowiódł, że nie jest to możliwe. W tym sensie pokazał konsekwencję, charakter i swój „honor”. Przy okazji potwierdził tylko, że każdy przejaw dobrej woli jest przez ekipę PiS traktowany jako przejaw słabości i bezwzględnie wykorzystywany – choćby w propagandzie, czego świadectwem są tyleż kłamliwe, co butne tłumaczenia prezydenckich urzędników Muchy i Spychalskiego właśnie w sprawie ostatnich nominacji.
Tymczasem od początku należało powtarzać – panie i panowie prawnicy, ale też choćby publicyści – że ciało mieniące się Trybunałem Konstytucyjnym to nie żaden trybunał, że zasiadający w nim partyjni nominaci to żadni sędziowie itd. itp.
Po prostu: z tym towarzystwem nie da się grać w prawnicze (ani żadne inne) szachy. Ono z pełną premedytacją od razu kopniakiem wywraca stolik i sięga po pałę, a na dodatek wmawia wszystkim naokoło, że wina leży po stronie tych tam… elit.