Nie dziwi mnie, że pisowska większość chce debatować w Sejmie o sensie utrzymania obowiązkowych szczepień. Antyszczepionkowy obłęd mieści się w normie tej kadencji. Ale przerażające jest to, że już 47 proc. Polaków przyznaje rodzicom prawo decydowania, czy szczepić swoje dzieci, a tylko 41 proc. uważa, że szczepienia powinny być realnie obowiązkowe.
Lekarze i farmaceuci (z małymi wyjątkami) zapewniają, że szczepienia są bezpieczne i chronią przed chorobami. Epidemiolodzy mówią, że powszechna rezygnacja ze szczepień doprowadzi do masowych zgonów na dziś niegroźne choroby, a umierać będą nie tylko odmawiający szczepień, ale też alergicy, którzy nie mogą ich przyjąć, osoby mające obniżoną odporność – zwłaszcza starsi i korzystający z przeszczepów, także ci, którzy już utracili poszczepionkową odporność. Politycy (poza odlotowcami Kukiza), większość mediów, najwyżsi urzędnicy zajmujący się zdrowiem namawiają do utrzymania obowiązku szczepień jako gwarancji zdrowia publicznego.
Czy zatem 47 proc. Polaków chce zabić własne dzieci i miliony współobywateli? Czy blisko połowa z nas chce, by wróciły średniowieczne pomory? Wiadomo, że nie. Więc dlaczego ludzie chcą sytuacji, która do tego prowadzi? Odpowiedzi są dwie: bo ludzie nie ufają lekarzom, ekspertom, politykom i mediom. Bo myślą tylko o sobie, a los innych ich nie interesuje.
Ta katastrofa nie jest winą PiS, choć politycy tej partii dorzucają do niej swoje. Rządy w Polsce i za granicą pracowały na nią przez dekady, stymulując powszechną nieufność.
Nieufność wobec lekarzy, ekspertów, polityków, urzędników i mediów stała się powszechna i jest dobrze uzasadniona. Fałszowanie badań, korumpowanie naukowców, lekarzy i urzędników, kupowanie polityków i publikacji w mediach przez biznes – to zjawiska często opisywane i ugruntowane w społecznej świadomości.