Kraj

Mateusz Morawiecki po raz kolejny umniejsza rolę funduszy UE w rozwoju Polski

Mateusz Morawiecki po raz kolejny publicznie umniejszył rolę funduszy UE w rozwoju Polski w ostatnich kilkunastu latach. Mateusz Morawiecki po raz kolejny publicznie umniejszył rolę funduszy UE w rozwoju Polski w ostatnich kilkunastu latach. Krystian Maj / Kancelaria Prezesa RM
Deprecjonując fundusze, Morawiecki szkodzi Polsce aż na trzy sposoby – po pierwsze, po prostu mija się z prawdą, po drugie, wykoślawia obraz Unii, po trzecie, żmudnie pracuje nad jeszcze większym odchudzeniem polskiej koperty w nowym budżecie UE na lata 2021–27.

Mateusz Morawiecki po raz kolejny publicznie umniejszył rolę funduszy UE w rozwoju Polski w ostatnich kilkunastu latach. Dowiedzieliśmy się, że fundusze to „remonty chodników” i – jak chyba próbuje przekonać premier – powinny zblednąć w porównaniu z jego mocno wyolbrzymianymi osiągnięciami w ściągalności VAT. Deprecjonując fundusze, Morawiecki szkodzi Polsce aż na trzy sposoby: po pierwsze, po prostu mija się z prawdą, po drugie, wykoślawia obraz Unii wśród swych słuchaczy i wyborców, a po trzecie, premier żmudnie pracuje nad jeszcze większym odchudzeniem polskiej koperty w nowym budżecie UE na lata 2021–27.

Ile dostała Polska od UE

Zacznijmy od najprostszych faktów. Polska od chwili wejścia do UE w maju 2004 r. do końca sierpnia tego roku otrzymała z Unii na czysto 102,8 mld euro, a tylko w 2017 r. było to 7,6 mld euro na czysto (ok. 11,2 mld euro transferów z budżetu UE umniejszone o ok. 3,6 mld euro polskiej składki). Fundusze unijne były i nadal pozostają głównym napędem inwestycji publicznych w Polsce, co widać gołym okiem – od nowych dróg przez kanalizację na wsiach po dotacje do nowych kampusów na uczelniach.

To prawda, że fundusze UE nie są unijną jałmużną dla biedniejszych krewnych z Europy Środkowo-Wschodniej, lecz – ten argument mocno ważył zwłaszcza w pierwszych latach po akcesji – po części formą rekompensaty za pełne otwarcie polskiego rynku dla towarów i inwestycji z Zachodu. A także pozostają – ten argument jest teraz najważniejszy – inwestycją we wspólną rynek, gospodarkę i spójność Unii. Ale bardzo istotna jest także solidarność. Polska leży w takim miejscu Europy, że przecież nawet bez opłat za otwarcie rynku musiałaby integrować się gospodarczo z Zachodem, a nie z Rosją i jej poradzieckimi projektami gospodarczo-geopolitycznymi. To nie gdybanie, bo przykładem jest Ukraina – dąży do zacieśniania więzów gospodarczych z UE, chociaż nie ma teraz mowy o takiej solidarnej hojności Zachodu wobec Kijowa, z jaką spotkała się Polska.

Politycy deprecjonujący Brukselę

Do Unii wstępowaliśmy nie tylko dla pieniędzy, lecz dla wartości i przypieczętowania powrotu na Zachód. Pomimo to umniejszanie przez Morawieckiego roli budżetu UE w skoku cywilizacyjnym to zafałszowywanie obrazu Unii, które przypomina dwie-trzy dekady uporczywej eurosceptycznej (a czasem i antyunijnej propagandy) w Wlk. Brytanii. Uprawiali ją politycy przekonani co do słuszności członkostwa w UE, lecz jednocześnie cynicznie deprecjonujący Brukselę dla doraźnego poklasku. Czołowy przykład to David Cameron. W 2016 r. jako brytyjski premier był zdumiony, że jego wyborcy – gdy na serio doszło do wyboru „w albo poza UE” – nie wierzą w jego nagłą „przemianę” w obrońcę eurointegracji i wybierają brexit.

Nie trzeba polexitu, by skończyć na marginesie Unii

Poparcie dla UE w Polsce jest bardzo wysokie i straszenie rychłym polexitem to przesada. Ale eurosceptyczna kropla po kropli, niestety, ostatecznie może wydrążyć kamień i bardzo dużo popsuć z Polską w Europie. Warszawa, ze względu na spór z Brukselą o praworządność, już jest poza wieloma kluczowymi debatami unijnymi. A jeśli rządy w Warszawie będą coraz bardziej eurosceptyczne (i to we wzajemnym sprzężeniu z wyborcami karmionymi antyunijnymi fałszywkami), z rolą Polski w Unii będzie coraz gorzej. Nie trzeba polexitu, by skończyć na marginesie Unii.

Ale Unia to nie jest zwykły klub altruistów, a przynajmniej dość często nie bywa takim klubem. Polska do niedawna była głównym adwokatem polityki spójności. A polskie osiągnięcia, w tym „absorbcja” funduszy uchodząca – nawet przesadnie – za wzorcową, stanowiły w Brukseli bodaj najważniejszy argument polityczny na rzecz utrzymania zasobnego budżetu UE dla krajów młodszej części Unii. Sęk w tym, że teraz władze Polski zamiast nadal trąbić o sukcesach funduszy, jeżdżą po kraju, opowiadając – znów nieprawdziwie – o wielkich zagrożeniach utratą funduszy przez niektóre regiony (rządzone przez PO-PSL). A Morawiecki gawędzi o chodnikach... To jest poza Polską czytane, słyszane i się zemści. Będzie wykorzystywane przez niealtruistycznych rywali Polski w walce o grubość kopert budżetowych po 2020 r.

Projekt budżetu 2021–27 już przewiduje zmniejszenie funduszy spójności dla Polski o 23 proc., choć ze wzrostu polskiego PKB wynikałoby – przy zachowaniu obecnej metodologii dzielenia pieniędzy – cięcie tylko o 11 proc. A Morawiecki na razie jeszcze bardziej podkopuje pozycję negocjacyjną Polski.

Czytaj także: Unijne fundusze uzależnione od praworządności? Machina ruszyła

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama