Pani prezes, ktoś do pani.
– Do mnie? O tej porze?
– Twarz znajoma, gdzieś widziałam, ale nazwiska nie znam. Mazowiecki?
– Może Morawiecki, niech pani prosi.
– Do gabinetu pierwszej prezes?
– A gdzie?
– On może to uznać za demonstrację. Może do saloniku?
– Do gabinetu. Oni krzyczą, dopóki mogą, a jak wiedzą, że dalej ściana, to spuszczają z tonu, chowają ambicje do kieszeni i udają, że nie widzą, czyj to gabinet. Po czarnym marszu też schowali ogon pod siebie i o aborcji ani mru-mru. Teraz, jak nam grozi, że dostaniemy mniej kasy z Unii, to sobie przypomnieli o dialogu. W sprawie mediów wystarczyło, że Amerykanie tupnęli nogą.
– A czym mieli tupnąć? Pani prezes, pan premier Morawiecki.
– Dzień dobry! Dziękuję, że pani prezes…
– Ja prezesem? Przecież pan i prezydent twierdzicie, że jestem sędzią w stanie spoczynku. Nie wiedziałam, że pan premier pielgrzymuje po sędziach w stanie spoczynku.
– Pielgrzymuję to ja do Częstochowy. Dziękuję, że pani zechciała mnie przyjąć.
– Tu nie jest zespół adwokacki, żebym ja pana przyjmowała. Pan stoi na czele władzy wykonawczej, a ja – sądowniczej, my się spotykamy jak równa z równym.
– Tego bym nie powiedział. Władza sądownicza jest w Polsce uprzywilejowana, czuje się ponad Sejmem, prezydentem i rządem. To kasta rządząca. Nietknięta została przeniesiona z komunizmu w postkomunizm III RP. (Pani chyba nie chce kryć komunistów?) Paraliżuje wszelkie reformy. A są w pani sądzie tacy, którzy w stanie wojennym skazywali moich towarzyszy broni. Postkomunizm nie został w Polsce przezwyciężony, my z nim walczymy poprzez reformę wymiaru sprawiedliwości.