Od wyniku PSL w sejmikach wojewódzkich zależy w tych wyborach najwięcej. Jeśli ludowcy zawiodą, PiS zdobędzie większość urzędów marszałkowskich i ostatecznie zmonopolizuje system dystrybucji publicznych zasobów. A wtedy droga do oligarchicznego modelu władzy, jak na Węgrzech, będzie otwarta.
Jeśli jednak PSL zdobędzie dość mandatów, aby wspólnie z Koalicją Obywatelską utrzymać kontrolę nad jak największą liczbą sejmików, skutki będą nie mniej donośne. Zwycięski marsz PiS po raz pierwszy zostanie zahamowany. Podupadnie wtedy mit niezwyciężonego hegemona.
Ale te wybory to również „być albo nie być” dla samych ludowców. Czy formacja wydziedziczona przez własny tradycyjny elektorat w ogóle ma szansę się utrzymać? Wbrew pozorom tak.
Zaplute karły z PSL
O istotności Stronnictwa decyduje coś jeszcze. To jedyne ugrupowanie opozycyjne zdolne rywalizować z PiS o podobnych wyborców. W dużych miastach praktycznie nie ma już przepływów, elektoraty są zamknięte w szczelnych bańkach i można je tylko mobilizować. Na wsi wciąż toczy się walka o głosy przeciwnika. Nie jest więc przypadkiem, że PiS skierowało na ludowców cały swój aparat propagandowy.
Premier Morawiecki krąży po kraju i przeważnie najbardziej atakuje PSL. Wedle patentu sprawdzonego w 2015 r. Tyle że zamiast całej „Polski w ruinie” teraz mamy zrujnowaną przez ludowców wieś. I nie szkodzi, że od trzech lat rządzi PiS, które zresztą nie zrealizowało żadnego programu dedykowanego wyłącznie mieszkańcom terenów wiejskich. Wystarczy, że popłynęły pieniądze z 500 plus. A wkrótce, jak zaręcza premier, mają się jeszcze pojawić dopłaty do paliwa rolniczego, utworzony zostanie narodowy holding spożywczy, pozycja krajowych producentów żywności wystrzeli w górę.
Ludowe święta stały się ostatnią wielką namiętnością szefa rządu.