Dnia 13 grudnia 1981 r., kiedy wprowadzono stan wojenny, przybył Polsce jeden obywatel – obywatel Wałęsa, z punktu widzenia władz PRL: „osoba prywatna”. Minęło czasu mało wiele, a obywatel Wałęsa powrócił do roli przewodniczącego Wałęsy. Po pisowskim przejęciu Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf, I Prezes SN, zaczęła być tytułowana przez prezydenta, premiera, polityków i propagandystów PiS: „sędzią w stanie spoczynku”. Minęło czasu mało wiele, a pisowski premier zwrócił się o audiencję u emerytowanej pani sędzi i został przez nią przyjęty w jej gabinecie w gmachu Sądu Najwyższego – czyli uznał ją za prezesa de facto, co było ujawnieniem własnej słabości.
Komentatorzy polityczni powiązali to niecodzienne wydarzenie z grą, którą prowadzi PiS z Komisją Europejską. Przed audiencją u prezes Gersdorf i po niej premier Morawiecki kontaktował się z przewodniczącym KE Jean-Claude’em Junckerem, a sama pani prezes ujawniła, że premier sondował ją w sprawie „warunków brzegowych” ewentualnego kompromisu w sprawie ustawy o SN. Jej warunki brzegowe to w pierwszym rzędzie powrót na stanowisko sędziów zwolnionych z uwagi na 65. rok życia oraz uznanie, że jest ona I Prezesem SN „z mocy konstytucji – bez warunków”. W drugim rzędzie chodzi o „konstytucyjny charakter Krajowej Rady Sądownictwa i procedowania w KRS”, co jest nader niejasne.
Po tygodniowej zwłoce Komisja wniosła pozew do Trybunału Sprawiedliwości UE w związku z ustawą o SN, zwróciła się o zastosowanie trybu przyspieszonego i środka zabezpieczającego w postaci zawieszenia obowiązywania pisowskiej ustawy, co ma zahamować przeprowadzaną w ekspresowym tempie „dobrą zmianę” w najwyższej polskiej instancji sądowej.
A zatem w kwestii ustawy o Sądzie Najwyższym i – szerzej – praworządności w Polsce, zbliżamy się do punktu zwrotnego.