Jak to w „spa and resort” po kolacji hotel organizował dyskotekę, a że córka jest w wieku, w którym jeszcze na dyskoteki nie chodzi, a ja – w którym już nie chodzę, po godzinie 21 pojawiało się pytanie: w co się bawić? Jedynym kanałem polskim w hotelowej telewizji był TVP Polonia i moje dobre dziecko, przywykłe do tego, że ojciec zerka na gadające głowy na szklanym ekranie, wzięło pilota i włączyło ze słowami: „Pooglądaj sobie tatusiu”. I po raz pierwszy miałem okazję pooglądać dłużej programy informacyjne telewizji narodowej, bo w Polsce po paru parominutowych próbach wchłaniania programów TVPiS przerzucałem się na inne media. A w Turcji nie miałem wyboru. Zdzierżyłem trzy dni, a potem wieczory spędzaliśmy, rżnąc w tysiąca i sześćdziesiąt sześć. Ale co się nazasysałem, to moje, i pozwala mi to na odrzucenie dość powszechnego w kręgach opozycyjnych poglądu, że „narodowe” programy publicystyczno-informacyjne to przaśna, tępa propaganda.
Owszem, te programy to wyłącznie propaganda PiS, na pewno przaśna, ale też inteligentna i skuteczna. Zacznijmy od tego, że tworzą one, w porównaniu z czasami sprzed 2015 r., nową jakość. W przeszłości telewizja publiczna i telewizje komercyjne z pewnością nie były wobec konfliktów politycznych nieskalanie bezstronne. Jednakże ta stronniczość przejawiała się w warstwie komentarzy i interpretacji przekazywanych informacji. Aktorzy polityczni występujący na scenie krajowej (ograniczmy się do rywalizacji PO i PiS) byli elementem rzeczywistości, o której należy poinformować, przedstawić ich stanowiska, a następnie skomentować. Sfera interpretacji – niech będzie, że stronniczej – była pochodną sfery informacji. Telewizja „narodowa” odwróciła ten porządek rzeczy. Jej pierwotnym, stałym i powtarzalnym przekazem jest założony obraz rzeczywistości politycznej, a informacje mają charakter pochodny: są ilustracją lub egzemplifikacją przekazywanego całościowego obrazu.