Kraj

Patrz na mnie wilkiem

Miasto żyje według wilczych reguł, chociaż o prawdziwych wilkach niewiele wie.

Grażynę zawsze bolało zdanie „człowiek człowiekowi wilkiem”. Bo jej wilki były niesamowite. Mówiły głosem Władysława Hańczy ze scenicznym „ł” i, nawet kiedy dorosła, w jej wyobraźni uparcie używały spółgłoski półotwartej bocznej zębowej welaryzowanej. Po „Czerwonym Kapturku” w jej życie wtargnął Jack London. Nic już nie było takie, jak dawniej. „Biały kieł” ją podbił, a wilcze losy zagarnęły. Na szczęście zostało miejsce dla „Szarej wilczycy” Jamesa Oliviera Curwooda. Grażyna uznała, że jest Kazanem, mieszańcem wilka i psa. Bo kto by chciał być czymkolwiek czystej krwi?

Sylwia za to zawsze chciała być dzika i romantyczna, jak z książki „Biegnąca z wilkami” Clarissy Pinkoli Estes. Niestety, jej dzieciństwo upłynęło na wychodzeniu z traumy po obejrzeniu „Akademii Pana Kleksa”. Tam stado czerwonookich wilków głosami zespołu TSA groziło, że „nas nie pokona nikt” (ten fragment wygląda dziś, jak marsz ONR i może przyprawić o nocne moczenie). Dzięki, panie Krzysztofie Gradowski, żeś pan zepsuł całe nasze pokolenie, serwując rzeź wyobraźni. Sylwia wiele czasu poświęciła na przekonywanie siebie, że jednak nikt nie przyjdzie podpalić jej domu. A jeśli tak, to pan Kleks ją obroni. Cóż, nawet piękna biżuteria sygnowana przez Martynę Wojciechowską jej nie przekonała. Wilk wyje, skrada się i dzierży w łapie pochodnię.

Parawilcze bandy tworzyły się na podwórkach. Sylwia wyrosła na warszawskich Bielanach, Grażyna na Stegnach. Wielkie miasto, niby z dala od natury. Nic bardziej mylnego. Dzieci tworzą grupy i ostrzą zęby na sobie nawzajem. Tak było i u nas. A ostatnio robi się wszystko, żeby dzieci się nie grupowały, nie ostrzyły zębów. Robią to więc wirtualnie, w samotności.

Polityka 35.2018 (3175) z dnia 28.08.2018; Felietony; s. 95
Reklama