Tablice, które wyświetlił na swoich sierpniowych występach w Polsce Roger Waters – „Konstytucja! Konstytucja!”, a później „Powstrzymać nieświęty związek państwa i Kościoła, szczególnie w Polsce!” – były najmocniejszym akcentem i tak gorącego politycznie koncertowego lata. Najmocniej oburzyło to prawicowych publicystów, a niektórych fanów skłoniło do kuriozalnych deklaracji o wyrzucaniu płyt Watersa. Na co pojawiały się odpowiedzi, że najłatwiej wyrzucać płyty, których się nigdy nie miało.
Rzeczywiście, trudno uwierzyć, że jeśli ktoś zna Watersa lub jego dawnych kolegów z Pink Floyd, mógł ich nie brać za lewicowców. Muzyk – opisany w odwecie przez TVP Info jako „antysemita” – atakował prawicowe rządy w Izraelu tak samo jak mianem neofaszystów dziś opatruje Kaczyńskiego i Orbána. Z podobną przesadą, dla prowokacji, która też – jeśli ktoś się w etosie muzyki rockowej ostatniego półwiecza wychowywał – nie powinna dziwić.
Delikatne na tym tle słowa Micka Jaggera: „Jestem za stary, by być sędzią, ale jestem dość młody, by śpiewać”, wpisują się w ten sam nurt. Publicznie zaczepiony przez noblistę Lecha Wałęsę, coś powiedzieć musiał, choć zrobił to politycznie. Tak by nie zrażać do siebie wszystkich i nie zepsuć grupie interesów. Wcześniej zespół Massive Attack na Open’erze prowokował hasłem „Unio Europejska, ratuj polskie sądy”, a grupa Pearl Jam w Polsce wyraziła solidarność z Ogólnopolskim Strajkiem Kobiet i wypowiedziała się przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. Z kolei Gorillaz (znów Open’er) poparli dążenia społeczności LGBT do wprowadzenia małżeństw jednopłciowych. W ten sam weekend grupa osiłków z symbolami narodowymi próbująca zakłócić częstochowski marsz równości wykonała piosenkę „Zakaz pedałowania”, bezrefleksyjnie śpiewając to na melodię „Go West” jednego z najbardziej otwarcie gejowskich zespołów w historii, Village People.