Nie mogło być innej drogi od przegranych w 2015 r. wyborów, kiedy polegli spadkobiercy Solidarności. Już pierwszego dnia jakiś wiaterek od wschodu zapowiadał, że rządy PiS to będzie więcej niż „Tango” Mrożka. Grany jest teraz folkstrocik Kuchcińskiego na 235 fajerek, a figury z przytupami wykręca 225-osobowa reszta. Trzy lata temu zwycięski Kaczyński oświadczył, że nie będzie żadnej zemsty, żadnego rewanżyzmu, że opozycja polityczna jest czymś najnormalniejszym w demokracjach na świecie. Aż trudno było uwierzyć, słuchając prezesa, który niczym wytrawny prestidigitator żonglował słowami: szacunek, dialog, odpowiedzialność i w ogóle pieczywo-masełko do rachuneczku, jak kiedyś mawiali kelnerzy. Mamy lipiec 2018 r. Po ciężkiej pracy na ul. Nowogrodzkiej prawie udało się w Polsce zamordować demokrację. Czegoś tam jeszcze podobno formalnie nie dopatrzono, ale w zasadzie możemy już o niej mówić w czasie przeszłym. Wspominać w rozmowach, anegdotach i pochodach pamięci. Ja tu kraczę, ktoś powie. Rzeczywiście, kraczę. Wolę już to niż milczenie.
Wolność słowa jeszcze istnieje i łatwo nie da się jej zakuć w kajdanki, ale nie po to mamy ministrów od policji, by tę wolność pielęgnowali. W zeszłym roku na przykład (opisuje OKO.press) Mariusz Błaszczak na demonstracje pod Sejmem wysłał tajnych agentów i speców od wykrywania bandytów. Niebezpieczni kryminaliści spokojnie czekali, bo były do załatwienia sprawy gardłowe dla bezpieczeństwa państwa. Z Wiejskiej płynęły więc meldunki, że demonstranci są wyposażeni w zapałki i świeczki, a także białe róże, które przyniósł w dwóch wiadrach Paweł Kasprzak z Obywateli RP. Waga tych informacji była porażająca, na szczęście dotarły w porę, bo, jak widzimy, rząd nie upadł.
W tym roku największy protest odbył się pod Pałacem Prezydenckim 27 lipca, po podpisaniu przez p.o. głowę państwa nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym. Kto i co przyniósł na tę demonstrację i ilu tajniaków tam było, dowiemy się zapewne w przyszłym roku. Teraz wiemy tylko, że policja rozpyliła tam gaz łzawiący na twarze uczestników legalnego protestu. Głos w tej sprawie zabrał Marek Suski, kontroler premiera. Wypomniał opozycji, że leży na plaży i znad morza dyryguje demonstracjami. Wysyła na nie agresywnych prowokatorów – zapewne przedtem dokładnie sprawdzonych – żeby wywoływali awantury i swoim zachowaniem wręcz zmuszali policję do użycia siły. Potem będą mogli opowiadać zagranicznym dziennikarzom, jak brutalni są polscy funkcjonariusze. Ci wynajęci protestujący, zdaniem Suskiego, nie robią tego za darmo. Płaci im się dniówki, i to całkiem grube. A policja w tym czasie „tylko spokojnie stoi i ochrania obiekty”.
Właściwie trudno mieć pretensje do ludzi, że w słoneczne wakacje leżą na plaży – nawet jeśli jest to opozycja. We wrześniu przecież wrócą do Warszawy, a przewodniczący Schetyna zapewni, że Platforma znów zrobi wszystko, by wygrać czteroetapowy maraton wyborczy. Resztę znamy.
Wracając do głównej sprawy. Likwidacja niezależności jednej z trzech władz państwa w roku stulecia niepodległości jest po prostu nadzwyczajnym uhonorowaniem tego święta. Dyżurny likwidator Andrzej Duda może być dumny ze swojego wkładu w to, co się w Polsce dzieje. Zrobił on naprawdę dużo, by bezprawie stało się kolumną podpierającą coraz bardziej nieważną dla świata Rzeczpospolitą. I nic mu nie pomoże zapowiadana na jesień wizyta w Białym Domu. Swoją drogą, ten Trump to jest niezły cwaniak – spotkał się już z Putinem i Kim Dzong Unem, a naszego zostawił sobie na deser.