Najżywiej dyskutowanym tematem tygodnia poprzedzającego okres wakacji politycznych było to, czy Kaczafi wysłał policyjnych siepaczy, by tłamsili protestujący w obronie sądów żywioł liberalny, czy też taka opinia to przesada. Bezstronny ogląd rzeczywistości skłania do wniosku, że jeśli nawet ze strony funkcjonariuszy doszło do przekroczenia jakichś granic, to było ono nieznaczne. Z drugiej strony ekscesy demonstrantów ograniczyły się do wskakiwania na barierki oraz sprejowania i wykrzykiwania „Wypie...” oraz skandowania „wolne sądy”.
Zawsze najłatwiej liberalnie zawstydzać policjanta, który jest pod ręką. Problem polega jednak na tym, że policja naprawdę jest używana w walce z tymiż demonstrantami, ale nie robi tego prewencja tylko dochodzeniówka, czasami gwałcąc prawo, a zawsze zdrowy rozsądek i przyzwoitość. Podajmy trzy przykłady.
Po pierwsze, w zeszłym roku Komenda Stołeczna Policji opublikowała wizerunki demonstrantów o nieustalonej tożsamości bez podstawy prawnej (można to robić w przypadku podejrzenia o przestępstwo, ale wtedy chodziło o wykroczenia). Założonym celem było zastraszenie.
Po drugie, policja z uporem godnym lepszej sprawy taśmowo kieruje wobec różnych demonstrantów wnioski o ukaranie z Kodeksu wykroczeń, choć sądy większość spraw umarzają. Założonym celem jest nękanie.
Po trzecie, ostatnio policja postawiła kobiecie, która przed biurem poselskim Krzysztofa Czabańskiego, w swoim czasie członka PZPR, wysprejowała napis „PZPR”, groteskowy zarzut „propagowania ustroju totalitarnego”, choć chodziło tu o banalne wykroczenie. Celem było zastraszenie.
Nie są to oczywiście jakieś straszliwe represje, ale mamy tutaj do czynienia z nękaniem, lekkim zastraszaniem i obrzydzaniem życia przeciwnikom PiS przez policję.